Obudził mnie łomot drzwi. Z drugiej strony metalowych, pancernych drzwi dobiegały silne uderzenia, a osoba za nimi próbowała dostać się do środka. Co chwilę, raz za razem uderzenia stawały się coraz silniejsze i miałam wielką nadzieję, że wrota przestaną stawiać opór i zamek w końcu puści.
Adler, który siedział obok mnie zmieniając worek krwi z pełnego na pusty, od razu podniósł się jak poparzony i mało z szoku nie wypuścił worek z czerwoną cieczą, którą ponoć potrzebował do badań. Z trudem lekko uniosłam głowę z poduszki gdy w metalu zrobiły się wgniecenia jak na żelazie po uderzeniach młotem. Nareszcie po pokoju rozległ się huk, a do środka wpadli moi wybawiciele - Killian, Heyden oraz Colin.
Ich widok sprawił, że odzyskałam chęć do życia.

Killian od razu rzucił się biegiem do mnie, a Colin złapał dyrektora za gardło i mocno przyszpilił go plecami do ściany. Adler złapał go za nadgarstek próbować odciągnąć, ale po jego czerwonej twarzy mogłam stwierdzić, że uścisk był na tyle mocny, by zgniatać jego tchawice i odcinać dostęp do tlenu.

Pozostała dwójka ustała przy mnie przy łóżku.

- Nic Ci nie jest? - Spytał zatroskanym głosem Killian.

Pokręciłam głową.
Heyden złapał za kajdanki i jednym ruchem roztrzaskał je na pół, oswobadzając moje dłonie. Poczułam ulgę, gdy uczucie ciężkości łańcuchów minęło, ale wokół nadgarstek widniał czerwony ślad.

- Zabierzmy ją stąd. - Odparł Heyden.

Chłopacy posłali sobie wymowne spojrzenia, jakby mieli ustalony cały plan działaniach. Czułam radość na ich przybycie, bezpieczeństwo. Wiedziałam, że w końcu mnie odnajdą, tylko zajęło to im więcej czasu niż się spodziewała.

Killian złapał mnie po prawej stronie i przełożył moje ramię sobie za głowę, a Heyden zrobił to samo tylko z drugiej strony. Byłam słaba i czułam się ociężale. Oboje podnieśli mnie z łóżka i mocno trzymali, że nie dotykałam palcami ziemi. Killian swoją ręką objął mnie w tali.

- Co mam z nim zrobić? - zapytał Colin, gromiąc Adlera ostrym spojrzeniem.

- Poczekaj. Zaniesiemy Lyse...

Adler schował dłoń do kieszeni i wyciągnął czarne pudełeczko mieszczące się w całej dłoni z przyciskiem, które zażyło się na czerwono.

- Za późno. - Odparł Adler mówiąc szeptem i szczerząc zęby.

Był przyduszony i bliski śmierci, a jednak nadal na coś czekał z niecierpliwością. Wtedy zrozumiałam, że musiał mieć jakiś plan B na taką okazję.

- Coś ty zrobił?! - Ryknął Killian, świadomy zagrożenia, które miało nadejść.

Nie mieliśmy pojęcia co się za niedługo wydarzy, ale mogliśmy spodziewać się najgorszego po chytrym spojrzeniu Adlera.

Przycisk z każdą chwilą przygasał, aż w końcu przestał świecić.
Nagle kilka centymetrów przed oczami Colina przeleciał pocisk, który nie trafiając w żywy cel, przebił obracającą lampkę. Nastała ciemność. Kurczowo trzymałam się Killian, jakby był ostatnią osobą, która sobie poradzi ze wszystkimi trudnościami. Nie wiem, ile może być w tym prawdy.
Nic nie widziałam, ale na korytarzu zapaliło się światło i wpadło do środka pomieszczenia, oświetlając go w połowie. Przy otwartych, drzwiach stały dwie postacie, jedna była postury kobiety, a drugi o szerokich ramionach i krótkich włosach był mężczyzna. Stali pod światło, dlatego nie widziałam ich twarzy, ale obydwoje stali wyprostowani trzymając w dłoni pistolet. Przełknęłam nerwowo ślinę.

- Niech to szlag. - Powiedział Colin. - Adler zniknął.

- Jak to zniknął? - zbulwersował się Heyden. - Pozwoliłeś mu uciec.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now