11

2.1K 107 93
                                    

Ucieknij ze mną gdzieś z dala przed tym zgiełkiem
Chcę uprawiać z tobą seks, egzotyczne żarcie jeść
No i śpiewać te piosenkę

Kompletnie zwariowałam.

Ktoś mógłby stwierdzić, że decyzja, którą podjęłam w przeciągu dosłownie dziesięciu minut wcale nie była szalona, ponieważ ludzie z miłości robią różne dziwne i spontaniczne rzeczy.

Jednak ja nie robiłam tego z miłości, a przynajmniej wtedy tak myślałam.

Przez pięć dni wiodłam spokojne życie w Paryżu. Było jak zawsze. Wstawałam rano, jadłam croissanta w pośpiechu, wpadałam spóźniona na sesje, narzekając głośno na to, w jaki sposób francuzi jeżdżą. Pracowałam, robiłam to co kocham i to, bez czego nie wyobrażałam sobie mojego życia. Później wracałam do mieszkania i zmęczona opadałam na kanapę.

W mojej rutynie pojawił się jednak nowy element. Popołudniami Mateusz dzwonił do mnie na FaceTime. U niego było pięć godzin później, więc też leżał na łóżku, zbierając się już do spania. Pokazywał mi wszystko i opowiadał z zapałem i zaangażowaniem o całym swoim dniu, a ja cieszyłam się jak dzieciak z tego powodu, że chociaż w taki sposób mogę mieć go przy sobie.

Tęskniłam.

I chyba właśnie dlatego postąpiłam tak, a nie inaczej, kiedy zadzwonił do mnie w środku nocy.

U niego właśnie wschodziło słońce. Alkohol i jointy wprawiły go w jakiś dziwny nastrój, po którym postanowił zatelefonować. Zaczął mówił mi różne piękne rzeczy i w końcu stwierdził, że gdybym przyjechała to napisałby dla mnie jakiś numer. Ale skoro nie przyjadę, to mogę jedynie pomarzyć...

Niewiele myśląc wstałam z łóżka i zaczęłam pakować walizkę. Kupiłam bilet na najbliższy lot, wydając tym samym dużo więcej, niż gdybym zrobiła to z wyprzedzeniem.

Z samego rana byłam już na lotnisku. Mateusz oczywiście nie miał o niczym pojęcia. Napisałam mu, że mam urwanie głowy w pracy i jak nie odbieram, to nie musi się martwić.

Podczas całej tej szalonej podróży zdecydowanie najbardziej męczące były przesiadki.

Najpierw z lotniska Charlesa de Gaulle'a musiałam dostać się do Frankfurtu. Tam miałam blisko cztery godziny na przesiadkę. Odwiedziłam chyba każdy lotniskowy butik i powąchałam wszystkie możliwe próbki perfum. W końcu o piętnastej trzydzieści wystartowaliśmy.

Kolejnym celem podróży stał się port lotniczy Bangkok-Suvarnabhumi, gdzie miałam pojawić się dopiero o siódmej rano dnia następnego. Przynajmniej samolot nie był już taką puszką. Był więcej miejsca, więc mogłam swobodnie rozłożyć się na siedzeniu. No i miałam dostęp do internetu, oraz prądu. Wykonałam kilka rzeczy do pracy, obejrzałam jakiś przypadkowy film na Netflixie i poszłam spać.

Kiedy się obudziłam już świtało. Niesamowite uczucie obudzić się, będąc ponad chmurami. Był to mój pierwszy całonocny not, dlatego wcześniej nie miałam okazji go doświadczyć.

Kiedy po dziewiątej wystartowaliśmy po raz trzeci byłam cholernie podekscytowana. Myśl o tym, że za godzinę będę już na wyspie Ko Samui niesamowicie mnie nakręcała.

Według mojego zegara biologicznego była jedenasta, kiedy wyszłam z terminala, o ile można go tak nazwać. Budynek był zbudowany z drewna, a jego dach pokryty strzechą. Z każdej strony otaczały mnie kwiaty, co niesamowicie mi się podobało. Byłam wypoczęta i czułam się tak, jakbym dopiero miała zacząć dzień, tym czasem według lokalnego czasu była już szesnasta.

Nie pozostało mi nic innego, jak złapać jakąś rikszę, która zawiezie mnie do hotelu, który swoją drogą znajdował się na totalnym zadupiu.

Deficyt emocji | ŻabsonWhere stories live. Discover now