✨1. początek✨

13 3 6
                                    

wrzesień, 1994 rok

  — A on do mnie, że tęskni!

Charlie przewróciła dyskretnie oczami. Obserwowała zachmurzone niebo, a poranna rosa moczyła jej szaty. Lisę podobnie nie interesowały rozterki sercowe Donny. Siedziała oparta o drzewo na swojej skórzanej torbie na książki i co jakiś czas zerkała w stronę przyjaciółki, zamiast przewracać kolejną stronę „Romea i Julii". Jedynie Josie uważnie słuchała, zapalczywie kiwając głową przy każdym kolejnym zdaniu.

— Tak smutno wyglądał... — Głos Donny zabrzmiał zbyt współczująco, żeby nie zwrócić całkowitej uwagi całej trójki słuchaczek. — Naprawdę! Chyba zrozumiał swój błąd... Nie patrzcie się tak na mnie!

Powietrze pachniało burzą, co szczególnie cieszyło całą czwórkę, jako że planowały wieczór spędzić na Wieży Astronomicznej, oglądając nocne niebo. Jaskółki latały nisko, znacznie kontrastując z szarym niczym dym płynący z komina chaty Hagrida niebie.

Mimo przemoczonych szat i butów, dziewczęta rozkoszowały się delikatną bryzą, która rozwiewała pojedyncze kosmyki ich włosów.

— Błagam cię — zaczęła przejęta, choć nieco już znudzona słuchaniem o tym samym chłopcu po raz setny, Josie — powiedz, że nie dałaś mu drugiej szansy...

Charlie rozejrzała się po opustoszałych Błoniach. Najbliżsi studenci już znikali za horyzontem, kierując się do zamku na zajęcia, co oznaczało, że cała czwórka ponownie się na nie spóźni.

— Nie zwariowałam do reszty, kochane — oznajmiła dumnie Donna i zrobiła przerwę na zbudowanie napięcia. — Powiedziałam mu, że jak tak bardzo lubi jęczeć, to niech dołączy do Marty w toalecie!

Dziewczyny zachichotały pod nosem, jednak radość nie trwała długo. Panująca na dworze cisza była zbyt ogłuszająca.

— O Merlinie! — wykrzyknęła Donna, rozglądając się wokół. — Spóźnię się na Transmutację! McGonagall mnie zabije! Do potem!

Pospiesznie zebrała swoje podręczniki i biegiem ruszyła do zamku. Josie odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem, który potem zwróciła na nagle niesamowicie zainteresowaną Szekspirem Lisę. Teraz żałowała, że pod koniec wakacji jej pożyczyła całą swoją kolekcję mugolskich dramatów.

— Lisa? — Charlie szturchnęła Krukonkę łokciem, aby zwrócić jej uwagę. Otrzymały jedynie znudzone spojrzenie. — Jakie masz teraz zajęcia?

Lisa wzruszyła ramionami.

— Czy to ważne?

Podniosła książkę wyżej, aby zasłonić niezadowoloną twarz. Josie i Charlie westchnęły ciężko, przyzwyczajone już do takiego obrotu spraw.

— Zostaw ją, Jo — szepnęła Charlie, ciągnąc przyjaciółkę za rękaw szaty w stronę zamku. — Wiesz, że nic nie wskórasz, a Flitwick nas zabije za kolejne spóźnienie.

Lisa uśmiechnęła się w stronę dziewczyn, zanim zniknęły w oddali. Odłożyła „Romea i Julię" na bok i podniosła wzrok na niebo. Wyglądało jakby miało lada moment lunąć, ale wolała zmoknąć niż być na zajęciach Transmutacji...

Nie tylko dlatego, że była dawno spóźniona i przeraźliwie się bała zdenerwowanej McGonagall, a raczej z powodu chłopca, za którym spędzała te kilka godzin tygodniowo. Zapach jego mugolskiego szamponu był na tyle intensywny, że sięgał jej ławki, zawsze ją dekoncentrując.

Na szczęście Sue Li z łatwością jej wybaczała każdą godzinę, którą przesiedziała sama... chociaż nie mogła się dowiedzieć, że Lisa nie potrafiła się skupić na Transmutacji, ponieważ metr od nich siedział Harry Potter.

latibule | hpWhere stories live. Discover now