Kiedy Żyjemy W Kłamstwie Cz. 1

Start from the beginning
                                    

- Zabierzcie go pokoju pielęgniarki. - Nakazał przerażony detektor.

Killian wraz z Colinem złapali Heydena pod ramiona i podnieśli. Nie było problemem podnieść wilkołaka, ale gorzej było utrzymać go na nogach. Heyden skulił się, jedną ręką uciskał ranę - którą sam sobie zrobił - a drugą, odepchnął Colina, zostawiając na jego białej koszuli ślady krwi. Colin zaklął pod nosem, gdy Heyden opadł na ziemię, wyrażając przeciw przy pomocy.

- Nie wstanę. - Syknął, na klęczkach podchodząc do ściany i podpierając się nią plecami.

- Leo, Lysandro i Killian. Szybko sprowadźcie pielęgniarkę! - Wrzasnął Adler. - Jak wrócicie macie mi wszystko wyjaśnić.

- To moja wina. - Powiedział z bólem na twarzy Heyden. - W-więzy były za luźne... Wydostał się. Nie zauważyłam, że miał w posiadaniu tojad i nóż.

- My również ponosimy odpowiedzialność. - Odparł Killian. - Głupotą było z naszej strony zostawiać samego Heydena razem z łowcą.

Heyden kaszląc zasłonił dłonią usta, a kiedy odciągnął ją od twarzy między palcami ciekła czerwona ciecz, która również strużką leciała z ust.

- Spokojnie. - Colin poklepał kolegę po barku.

Heyden zgromił go spojrzeniami.

- Chodź. - Killian chwycił mniej za nadgarstek, pociągawszy do wyjścia. Ostatni raz spojrzałam na rannego przez ramię, dopóki drzwi nie zostały zamknięte.

Nie zostawiłabym rannego i bezradnego Heydena razem z dyrektorem, ale skoro razem z nimi był Colin nie miałam wątpliwości, że w razie niebezpieczeństwa pomoże przyjacielowi.
Wbiegliśmy na schody trzymając się z Killianem za ręce, a za nami biegł Leo. Miałam żal do chłopaka, za sprowadzenie dyrektora. Chciałam się odezwać na temat naszej małej intrygi, ale ze względu chłopaka zmuszona była milczeć.

Gdy Killian złapał za klamkę, drzwi pokoju pielęgniarki ani drgnął. Zamknięte. Rozejrzałam się, lecz nikogo nie było.

- Cholera. - syknął Killian, i złapał się obiema rękami za głowę, zanurzając palce w gęstych, ciemnych niczym noc włosach.

- Pójdę zobaczyć do jej pokoju. Pewnie wyszła szybciej. - Odezwał się Leo. Jego głos był cienki i dosyć piskliwy jak na chłopaka.

Potaknęłam mu, a Leo wyrwał do przodu, kierując się do lekarki na najwyższe piętro, które należało do większości nauczycieli.
Jeszcze kilka razy pociągnęłam za klamkę, ale najwidoczniej nie zastałam kobiety w środku. Bezczelna. Pokój pielęgniarki powinien być otwarty do trzeciej, a jest dopiero kilka minut po drugiej. W myślach policzyłam do dziesięciu, chcąc zapanować nad nerwami, natomiast zamiast się uspokoić jeszcze bardziej się sfrustrowałam.

- Kiedy oni wreszcie przyjdą. - niecierpliwiłam się, patrząc w ciemny, długi korytarz w którym zniknął Leo.

- Uspokój się, pewnie nie długo.

Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść przed siebie, prosto na schody prowadzące na piętro pokoi uczniów, a kolejne wyżej zajmowali nauczyciele. Z tego, co mi wiadomo, każdy ma osobne pomieszczenie z prywatną toaletą, a nawet małą kuchnią. To wyjaśniało, dlaczego nie przychodzili na posiłki w jadalni. Prowadziłam w zamyśleniu dłonią po ścianie, aż zatrzymałam się przed drzwiami Adlera, wpatrując się w nie jak za sprawą hipnozy. Drzwi jakby same prosiły się o otwarcie. Sięgnęłam za klamkę, ale zawahałam, kiedy światło książce przedostało się przez okna i oświetliło jej mosiężne zdobienia. „ Wejdź, wejdź..." cieniutki, głosik w mojej głowie nakazywał mi wejść, ale z drugiej strony czułam respekt. Cały budynek zdawał się nienaturalnie spokojny i cichy. Nie słychać było żadnych odgłosów czy trzasków. Jakby cała szkoła wstrzymała oddech w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now