Rozdział II

563 75 26
                                    

- Aleo... Obudź się... - cichy szept rozległ się tuż przy moim uchu.

- Jeszcze chwila... - zamruczałam sennie wtulając się mocniej w poduszkę. Byłam tak bardzo zmęczona.

- Aleo... - tym razem głos był głośniejszy i można było w nim wyczuć nutę śmiechu.

- Powiedziałam... Chwila... - westchnęłam. Chociaż miałam naprawdę wielką ochotę wrócić do spania, to zmusiłam się do otwarcia oczu. Leżałam na kanapie w gabinecie dyrektora, przykryta jakimś kocem. Obok mnie siedział mężczyzna. Naprawdę przystojny mężczyzna. Wiem, że to niegrzeczne, ale wpatrywałam się w niego, jakbym chciała rozpoznać w nim jakiegoś dawno niewidzianego przyjaciela.

- Cześć - wymamrotałam i usiadłam.

- Jak się czujesz? - zapytał mnie nieznajomy.

- W sumie to całkiem nieźle - westchnęłam i natychmiast okryłam się kocem. - Tylko zimno mi. - Jakby na potwierdzenie tych słów zadrżałam.

Nieznajomy machnął tylko dłonią, a okno nagle zatrzasnęło się. Widać było, że dla niego to pestka.

- Przestraszyłaś nas - powiedział łagodnie.

- Was? - zapytałam zdziwiona. Przecież w gabinecie byliśmy tylko we dwoje.

- Dyrektor poszedł poszukać pielęgniarki. Prawdopodobnie prędko nie wróci, bo Anija wzięła sobie wolne. Ale cieszę się, że nie potrzebowałaś jej pomocy.

- Uhm... Super. Kolejny raz mdleję. Bo zemdlałam, prawda? - Skoro miałam się dowiedzieć co się ze mną dzieje, postanowiłam wypytywać się każdego. W końcu ktoś będzie znał prawdę.

- Kolejny raz? Wszystko w porządku? - Zaskoczyło mnie to, że w jego oczach mogłam dostrzec zmartwienie.

- Tak. W porządku - odparłam cicho. - Po prostu... Niedawno straciłam przytomność. Podczas próby wyciągnięcia skrzydeł. Ale już jest dobrze!

Przez kilka chwil mężczyzna przyglądał mi się uważnie, aż wreszcie uśmiechnął się delikatnie.

- To dobrze. Nie chciałbym, żebyś źle się czuła podczas naszego spotkania. Właściwie miałem nadzieję na mały lot. Po to Cię zaprosiłem.

- Czekaj... Ty? To Ty mnie zaprosiłeś? - Nie mogłam ukryć szoku, w którym się znajdowałam. - Ale... Ale... - Próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, lecz spełzło to na niczym. - No to chyba Cię rozczaruję. Ja nie latam. Nie mam skrzydeł. Jeszcze - ostatnie słowo dodałam szeptem.

- Ale ja mam. Są na tyle wytrenowane, że spokojnie udźwigną nas oboje.

Nie. To niemożliwe. Dlaczego obcy mężczyzna chce gdzieś ze mną lecieć? W głębi duszy czułam, że mogę mu zaufać, ale... Czy na pewno? Nie mógł być groźny skoro znał dyrektora.

- Dlaczego ja? - wyrwało mi się, zanim mogłam się opanować.

- A dlaczego nie Ty? Z tego co wiem, to nie potrafisz wyciągnąć skrzydeł, chociaż już dawno powinnaś. Pomyślałem, że lot może Ci pomóc. Poczujesz jak to jest. I wtedy będzie Ci łatwiej.

Owinęłam się szczelniej kocem i wstałam. Powoli podeszłam do okna i usiadłam na parapecie.

- Nawet nie wiesz jak bardzo chcę się wznieść ponad chmury. Chcę być wolna. Latać gdzie tylko chcę - wyszeptałam - To jedyne marzenie jakie mam. Ale wiem, że nieprędko się spełni.

Usłyszałam, jak nieznajomy wstaje, po czym poczułam jak obejmuje mnie w pasie. Sekundę później spadałam pośród pękniętej szyby. Przerażona spojrzałam na mężczyznę. Ten jednak zdążył rozwinąć swoje skrzydła. Siedem olbrzymich, śnieżnobiałych par skrzydeł. Moje ciało nagle zdrętwiało. Jednym ruchem skrzydeł wzbiliśmy się wyżej, ponad chmury. Dopiero po chwili do mnie dotarło, co się właśnie działo. Ja leciałam. Z archaniołem u boku.

- Twoje marzenie się spełniło. - Jego głos był pobudką z rozmyślań.

- Jesteś najbardziej szalonym... Najbardziej nieokrzesanym... I najbardziej nienormalnym archaniołem jakiego spotkałam. - zaśmiałam się cicho.

Mimo swojego położenia czułam się wspaniale. Jakby to właśnie było moje miejsce. Pośród chmur z nim obok.

- Pozwól, że przyjmę to jako komplement.

Nic już więcej nie mówiłam. Objęłam go w pasie i wtuliłam się w jego ciało. Mimo wszystko dalej się bałam, że spadnę, a upadek z tej wysokości z pewnością skończyłby się śmiercią.

Wylądowaliśmy na dachu wieży z salą do latania. Stanęłam na drżących nogach, po czym od razu usiadłam na dachówkach.

- Widzisz, jednak nie musiałaś tak długo czekać. - Mężczyzna usiadł obok mnie.

- Cuda się zdarzają.

Obecność archanioła była dla mnie dziwna. Najgorsze było to, że nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Kątem oka zaczęłam go obserwować. Miał brązowe włosy do ramion, które zebrał w kucyk zawiązany rzemykiem. Jego twarz miała odrobinę kanciaste rysy, chociaż była naprawdę pociągająca. A oczy... Brązowe, niczym czekolada. I właśnie podczas wpatrywania się w nie zaczęłam sobie coś przypominać. Ten sen. Ta wizja. I już wiedziałam.

- To Ty... - szepnęłam.

On spojrzał na mnie zdziwiony.

- Raphael. To byłeś Ty. Wtedy. Jak zemdlałam - Odetchnęłam głęboko. - Facet... Masz mi naprawdę wiele do wytłumaczenia...

Aniele mójKde žijí příběhy. Začni objevovat