Rozdział V

414 45 11
                                    

Cześć!
2 miesiące bez pisania... Masakra! Mój styl się pogorszył. I to strasznie!
Przychodzę z nowym, beznadziejnym rozdziałem. Ale nie bijcie!
Powoli zbliżamy się ku końcowi.
Naprawdę się cieszę, że tyle osób przeczytało mojego aniołka i tak dużo go skomentowało. Każdy komentarz i każda gwiazdka to miód na moje serce oraz motywacja do pisania.
Ale naprawdę, nie linczujcie mnie!
W tym tygodniu, a najpóźniej w przyszłym kolejny rozdział! Chyba, że znowu zlamię... Ale nie przedłużając... Zapraszam do czytanie tego oto nędznego rozdziału!


Siedziałam na drzewie już jakiś czas, gdy zauważyłam zbliżającą się grupę aniołów oraz archaniołów. Kierowali się w stronę szkoły, a naprzeciw nim wylecieli Raphael oraz Michael. Z tak dużej odległości nie mogłam dostrzec ich twarzy, ale przeczuwałam, że to coś poważnego. Z zamku wyleciał również dyrektor, który bacznie rozglądał się dookoła. Miałam wrażenie, że to mnie szuka. Zeskoczyłam z drzewa i powoli ruszyłam w stronę głównego wejścia.
- Aleo! - usłyszałam krzyk dyrektora.
Stanęłam i spojrzałam na mężczyznę.
- Czy coś... – zaczęłam.
- Gdzieś ty była?! - wydarł się. - My tu odchodzimy od zmysłów, a ciebie nie ma!
- Ale... - zająknęłam się - przecież nie było mnie raptem chwilę. No i zostawiłam list.
- Minęło pięć godzin odkąd Raphael wyszedł z pomieszczenia w podziemiach! A list nie zagwarantuje nam twojego bezpieczeństwa.
Zbladłam. Chciałam wyjść tylko na chwilę, a minęło aż tyle czasu.
- Poza tym nie jest tu bezpiecznie - kontynuował dyrektor.
– Natychmiast wracamy do zamku.
- Ale... - wyjąkałam. – Werdykt napisałam w liście. Jestem pewna, że...
- Nie teraz! Na litość, nie teraz i nie tutaj! Osąd przedstawisz przed radą. - mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć do budynku.
Zaprowadził mnie do sali niedaleko sądu. Zorientowałam się, że na biurku znajdowały się wszelkie dokumenty i mój list.
- Zostań tu. Niedługo ktoś po ciebie przyjdzie. Wtedy wszystko się skończy.
Mężczyzna wyszedł, a ja spojrzałam na zamknięte drzwi. Skończy się? Ale co? Rozejrzałam się dookoła. Małe łóżko, biurko i szafa to jedyne meble znajdujące się w tym pokoju. Westchnęłam cicho i położyłam się, by odpocząć. Nie wiedziałam czego ode mnie oczekują. Przecież mieli już rezultat mojej pracy czarno na biały. Po co mnie jeszcze trzymali? A może zrobiłam coś źle? Przecież chodziło tylko o zaliczenie przedmiotu. Prawda?
Nie wiedziałam ile czasu spędziłam na rozmyślaniach. Dopiero skrzypienie drzwi sprawiło, że odrobinę wróciłam do rzeczywistości.
- Aleo, czas wstawać - cichy szept rozległ się tuż obok mojego ucha.
- Jeszcze chwilę – wymruczałam.
Było mi zbyt wygodnie, żebym miała gdziekolwiek się ruszyć.
Chwilę później z głośnym krzykiem siedziałam wyprostowana. Z mojego ciała kapała lodowata woda, a ja wściekła wpatrywałam się w archaniołów. Michael miał w ręce pustą miskę, w której, byłam tego zupełnie pewna, jeszcze przed chwilą znajdowała się woda.
- Mam ochotę was zabić - warknęłam.
- Masz 5 minut, żeby się przygotować. Potem idziemy na salę sądową. - Michael odłożył miskę po czym wyszedł.
Raphael położył na łóżku nowe, suche ubrania, a następnie uśmiechnął się ciepło i wyszedł. Nie miałam zamiaru siedzieć na mokrym łóżku. Szybko się przebrałam po czym usiadłam przy biurku i zaczęłam ponownie przeglądać papiery. Z każdą kolejną stroną byłam przekonana, że mój werdykt był odpowiedni. Nie wiedziałam tylko po co miałabym pójść do sądu. Czyżby ta sprawa nie była jakąś historią, a rzeczywistymi wydarzeniami, które musiałam ocenić? Zadrżałam. Żałowałam, że nie wiedziałam wszystkiego. Każda kolejna sekunda sprawiała, że miałam dość. Chciałam wyjść i wrócić do świata, gdzie byłam nikim. Nie miałabym takich problemów... Ale też nie poznałabym Raphaela.
Sama nie wiedziałam, co do niego czułam. Przyciągał mnie jak magnes. Byłam pewna, że wystarczyłoby słowo, a ja bym spełniła każdą jego prośbę.
- Aleo, sąd cię wzywa. - Odwróciłam głowę, a w drzwiach stał anioł o czarnych, wręcz hebanowych włosach.
Z szacunku skinęłam głową, po czym podążyłam za nim. Dłonie zaczęły mi drżeć, a w brzuchu czułam to okropne uczucie zwiastujące stres.
Anioł zaprowadził mnie do Sali znajdującej się tuż obok. Drzwi otworzyły się same, po czym mężczyzna puścił mnie przodem. Weszłam do środka i stanęłam. Mówiąc szczerze, byłam tutaj pierwszy raz. Na samym końcu pomieszczenia znajdowała się wielka ława dla sędziego. Zauważyłam, że nie było miejsc dla adwokata ani prokuratora. Chociaż, jakby się tak zastanowić, nie byli oni potrzebni. Naprzeciw ławy sędziego stały barierki dla świadka. Zaraz za nimi, aż do drzwi wejściowych, znajdowały się ławy dla publiczności. Miejsca dla oskarżonego nie było.
Na drżących nogach podeszłam do barierek. Tuż przede mną stał białowłosy anioł. Jego fioletowe oczy wręcz wżerały się w moją duszę.
- Sąd chciałby poznać twój osąd o aniele Rapsedzie.
Podniosłam głowę i przełknęłam ślinę. Sędzia patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Zadrżałam, po czym westchnęłam. Zaczęłam szukać jakiegoś charakterystycznego punktu na ścianie, na którym mogłam się skupić. Mój wzrok spoczął na jakiejś ciemnej plamie tuż nad blond włosami sędziego.
- A więc... - odetchnęłam głęboko – Po dokładnym zapoznaniu się z dokumentami sprawy i całkowicie obiektywnym osądzie stwierdzam, że anioł Rapsed jest winny. Zdradził naszą tajemnicę postronnej osobie. Anielica, która poznała nasz sekret, nie powinna w ogóle się tego dowiedzieć. Jej anielska część nie była na tyle silna, by przebiła ludzką, więc niemożliwe jest, by dała o sobie znać. Właśnie ta część była uśpiona, a rozbudziła się dopiero przy czterech archaniołach, którzy użyli naprawdę sporo mocy. – Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. – Dlatego właśnie wytłumaczenia Rapseda, że kobieta czułaby tęsknotę za lataniem, są bezpodstawne. Chociaż miłość potrafi namieszać w głowie, to jednak każdy powinien wiedzieć, gdzie leży granica. Rapsed tą granicę przekroczył.
Przez chwilę panowała cisza. Niepewnie spojrzałam na sędziego. Mężczyzna notował coś, po czym uśmiechnął się do siebie.
- Dziękujemy – powiedział białowłosy anioł. - Możesz opuścić salę.
Moje nogi były jak z waty. Chciałam wyjść, lecz nie mogłam.
- Pomogę. – usłyszałam cichy szept Raphaela tuż przy sobie.
Kiwnęłam głową, po czym pozwoliłam mu mnie wyprowadzić.
Gdy tylko opuściliśmy pomieszczenie, od razu usiadłam na najbliższej ławce. Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy.
- To koniec? – zapytałam.
- Już niedługo. Rapsed zostanie osądzony dzięki tobie.
Niewiele myśląc wtuliłam się w archanioła. On natychmiast mnie objął i przytulił do siebie.

***

- No nie... - jęknęłam – One nie chcą wyjść... Próbuję i próbuję, ale nie chcą wyjść! – Zrezygnowana oparłam się o ścianę i schowałam twarz w dłoniach.
Od kilku dni na całym świecie krążyły pogłoski, że armia Lucyfera zbiera się ponownie. Legiony aniołów pod przywództwem archaniołów przygotowywało się do wojny, która nieuchronnie miała nadejść. Każdy w szkole bardziej skupiał się na zajęciach fizycznych, niż umysłowych. Coraz więcej aniołów uwalniało swoje skrzydła i wznosiło się. Lecz ja dalej zostawałam w tyle.
- Jest coraz lepiej. Już je widać tuż pod skórą. – Amelia próbowała mnie pocieszyć.
- Tak jest od kilku dni. Powinny już wyjść – jęknęłam. – Powinnam latać!
Z każdym dniem byłam coraz bardziej zdesperowana. Pragnęłam wzbić się w powietrze i lecieć o własnych siłach. Nie chciałam znów polegać na Raphaelu. Mogłam go o to poprosić, lecz ostatnio miał chyba coraz więcej zajęć i coraz rzadziej się spotykaliśmy. Nie mogłam go rozgryźć. Przy nim czułam się na swoim miejscu. Było mi dobrze, a on... Raz był miękki niczym gąbka, a raz twardy jak stal. Wysyłał mi dwojakie sygnały. Widziałam, że chciał mnie pocałować, lecz trzymał mnie na dystans. Dlaczego? Nie miałam pojęcia.
Zrezygnowana zajęciami z latania chciałam odpocząć. Najlepszą rzeczą do tego był spacer. Nawet nie zawracałam sobie głowy przebraniem się w inne ubrania. W krótkich czarnych spodenkach i obcisłej białej bokserce wyszłam na zewnątrz i ruszyłam przed siebie. Z każdym kolejnym krokiem oddalałam się od szkoły. Weszłam w las i zboczyłam ze ścieżki. Zdecydowanie wolałam spacerować po zaroślach, niż wydeptaną drogą. Rozkoszowałam się promieniami słońca, które przedzierały się przez korony drzew, ptakami, które śpiewały radośnie. Rozmyślania przerwał mi trzask łamanych gałęzi. Rozejrzałam się dookoła i zerwałam do biegu. Miałam nadzieję, że to było jakieś zwierzę. Moje życzenie się nie spełniło. Po chwili leżałam na ziemi przyciśnięta czyimś ciałem. Rzucałam się i wyrywałam, chcąc się uwolnić.
- Cholera... - warknął mężczyzna, po czym przyłożył mi do ust jakąś szmatkę. Przez następne kilka minut próbowałam się z nim być, lecz z każdą chwilą słabłam. Aż nastała ciemność.

***

Piekący ból policzka sprawił, że natychmiast otworzyłam oczy i gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Spróbowałam się ruszyć, lecz moje ręce były związane. Bolało mnie całe ciało, a moje gardło cierpiało, jakbym krzyczała całą noc.
- Wreszcie... - mruknął ktoś niezadowolony.
Spojrzałam w górę i zmrużyłam oczy przez żarówkę, która świeciła prosto na mnie.
- Kim jesteś? – jęknęłam.
- Nieważne. – Nieznajomy wzruszył ramionami, po czym wyszedł, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu.
Przez chwilę nie mogłam zobaczyć niczego wyraźnie. Wszystko było rozmazane. Zamknęłam oczy, by się uspokoić. W pokoju było zimno. Trzęsły mną dreszcze i nie mogłam ich opanować. Chciałam się uwolnić, więc zaczęłam się gwałtownie wyrywać, lecz łańcuch, którym byłam związana, okazał się krótki i przypięty do ściany. Warknęłam.
Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi, więc otworzyłam oczy i spojrzałam w ich kierunku. Tym razem widziałam wszystko dokładnie. Mężczyzna, który wszedł, miał krótkie czarne włosy, a jego twarz była piękna. Niczym grecki Adonis.
- Witamy wśród żywych. – Uśmiechnął się, po czym kucnął tuż przede mną.
- Kim jesteś? – zapytałam niepewnie. – I czego chcesz?
- Och... Taka niewinna... Zupełnie inna, niż kilka lat temu. Zmieniłaś się. Chociaż dalej mogę wyczuć w tobie ten zadziorny charakterek. – Nieznajomy pogłaskał mnie po policzku, a ja poczułam coś... znajomego.
- Kim jesteś? – zapytałam ponownie.
- Widzę, że w szkole nie ma już mich żadnych portretów, skoro mnie nie rozpoznajesz. Lucyfer, miło mi. – Mężczyzna wyprostował się, po czym, z szerokim uśmiechem, skłonił się dwornie.
Z niedowierzaniem wpatrywałam się w diabła. Czytałam, że był przystojny, lecz nie mogłam znaleźć żadnych słów, by opisać jego urodę.
- Po co mnie porwałeś?
- Nie domyślasz się? Żeby wygrać wojnę. Przecież to oczywiste! Głupiutki aniołek. – zaśmiał się, a następnie skierował ku wyjścia. – Mam nadzieję, że będziesz współpracować. Szkoda byłoby stracić tak cenny okaz, nieprawdaż?
Skinął głową i wyszedł.
Zostałam sama. I nie wiedziałam co robić.

Aniele mójWhere stories live. Discover now