Rozdział I

972 76 35
                                    


Czy ja naprawdę jestem taka okropna?

Czy nikt nigdy mnie nie polubi?

Przecież jestem jedną z nich.

Jestem aniołem.


Od dawna chodzę do szkoły aniołów i nie potrafię jej ukończyć. Tutaj nie ma klas, tylko stopnie na poszczególnych zajęciach. Ja utknęłam na pierwszym poziomie z latania, trzecim z historii ludzi i aniołów oraz czwartym z języków. Tylko tyle mi brakuje do odejścia ze szkoły. Tylko dojście do 10 poziomu. Lecz potrzebuję małej pomocy ze strony przyjaciół, lecz jest mały problem. Ja nie mam przyjaciół.


Dzień spotkania... Pełno rodziców i przyjaciół odwiedzających uczniów tej szkoły. Wszędzie grupki osób rozmawiające o tym, co się tu dzieje. Przyznaję się, byłam zazdrosna. Naprawdę chciałam, by chociaż raz ktoś mnie odwiedził. Ktokolwiek. Dlaczego ja się jeszcze łudziłam? Powinnam przyzwyczaić się, że jestem samotna. Cholera...

Skoro mój poranek był obfity w samotność, postanowiłam poćwiczyć latanie. A raczej coś, co lataniem być powinno. No bo jak mam to robić, skoro nie mam skrzydeł? Owszem, czułam je, ale nie mogłam ich wyciągnąć na zewnątrz. Jakby coś je blokowało.

Chciałam latać. Och, jak bardzo chciałam latać. Czuć ten wiatr we włosach. Mieć cały świat pod sobą. Być wolną...

—Uważaj jak chodzisz!— z zamyślenia wyrwało mnie warknięcie Annabell, dziewczyny, która niedawno dołączyła do szkoły. Miała krótkie blond włosy i duże niebieskie oczy. Z wyglądu uosobienie anielskości, z charakteru wcielony diabeł. Panoszyła się jak jakaś księżniczka, przypominając co chwilę, że jej rodzina ma kontakty z archaniołami, czyli w skrócie jej ojciec pracuje u któregoś z nich.

W całej szkole takich osób było zaledwie garstka, ale każda z nich męcząca. Coś na kształt wampira energetycznego. Wystarczy kilka minut w obecności takiej osoby i nie masz ochoty na nic innego, niż zakopani się w łóżku.

— A bo co? — odwarknęłam pełna złości.

— Wiesz co archaniołowie robią z wrogami.— W jej oku można było zobaczyć błysk.

—Owszem, wiem. Ale dlaczego mieliby się tobą przejmować, jak twój ojciec tylko liże im buty? — Nie czekając na odpowiedź ruszyłam w swoim kierunku. No cóż, taka była prawda. To nie moja wina, że się z tym nie pogodziła.

Sala do ćwiczeń latania znajdowała się na ostatnim piętrze szkoły, by w każdej chwili, oczywiście przez balkon, można było wylecieć i kontynuować lot bez żadnych ograniczeń.

Nauczycielką latania była Amelia. Jej śnieżnobiałe skrzydła idealnie kontrastowały z ciemną skórą i hebanowymi włosami. Swoimi brązowymi oczami na każdego patrzyła z miłością. Zawsze można było ją spotkać uśmiechniętą i wesołą. Dawno temu należała do Legionu, najpotężniejszej anielskiej armii, lecz w tej chwili jest na emeryturze i uczy jedynie dla przyjemności.

Znalazłam wygodnie miejsce w kącie sali, usiadłam w pozycji lotosu i zaczęłam się rozluźniać. W pomieszczeniu była idealna cisza, dzięki której mogłam skupić się na mięśniach, które nie były widoczne, ale wiedziałam, że istnieją. Szło mi coraz lepiej, potrafiłam już poruszać nimi pod skórą, ale dalej, jak na złość, nie chciały się pokazać. Bałam się. Po prostu bałam się, że nie dam rady ukończyć szkoły i będę pośmiewiskiem dla wszystkich. Każdego dnia czułam się upokorzona tym, że nie potrafię najłatwiejszej rzeczy. Przecież każdy anioł musi wyciągnąć skrzydła, musi na nich latać. Każdy, tylko nie ja.

Nagle obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać, a w głowie mi szumiało. Czułam, że wpadam w nicość... Wtedy pojawił się ON. Brązowe włosy. Czekoladowe oczy. Archanioł. Patrzył na mnie, a w oczach miał coś, czego nie do końca rozumiałam. Miłość? Czułość? Przecież to niemożliwe. Nigdy nie spotkałam tego mężczyzny. Tym bardziej on mnie. On po prostu był dla mnie jednym z tych, którzy istnieją i już. Czułam się dziwnie, gdy jego czyste, czekoladowe oczy patrzyły wprost na mnie, jakby oceniały każdy kawałek mojego ciała. Chciał do mnie podejść, lecz zrobił tylko trzy kroki i stanął. Wyciągnął dłoń w moją stronę z niemą prośbą. Z wahaniem przystałam na ten gest. Gdy delikatnie musnęłam jego dłoń swoimi palcami wszystko zniknęło. Pojawiły się obrazy największych anielskich bitew. Był tam Raphael w pełnej świetności, a obok niego zawsze stała jedna postać. Piękna, lecz śmiertelnie niebezpieczna kobieta o czarnych włosach i oczach tego samego koloru. Jej twarz była niewyraźna, jakby nie chciała zostać przez kogokolwiek rozpoznana. Nagle wszystko się skończyło, a ja siedziałam w ciemności przed archaniołem. Patrzył na mnie tymi samymi oczami.

—Już niedługo najmilsza, już niedługo— wyszeptał i zniknął.

Ocknęłam się w sali treningowej, a nade mną pochylała się Amelia. Widziałam w jej oczach ulgę, że żyję i nic mi nie jest. Nie pytałam nawet co się stało, nie chciałam wiedzieć, opiekunka najwidoczniej to zrozumiała, ponieważ nic nie mówiła. Czułam się okropnie. Wszystko mnie bolało, lecz nie na ciele, tylko w duszy, jakby cała moja psychika została zachwiana...

—Idź do pokoju, odpocznij. Wróć na zajęcia dopiero wtedy, gdy będziesz na to gotowa—powiedziała spokojnie i popatrzyła w moje oczy ze zrozumieniem. Zapomniałam, że Amelia potrafiła określić psychikę aniołów. Przydawało się to, gdy któryś z nas miał probleny i sobie z nimi nie radził.

Bez słowa spełniłam jej prośbę, a raczej rozkaz. Na chwiejnych nogach udałam się do pokoju. Inni uczniowie przez całą drogę przyglądali mi się bardziej niż zwykle, ale nie obchodziło mnie to. W tej chwili chciałam tylko spać...

Nie wiedziałam co się ze mną stało w tamtej sali. Byłam jednocześnie przerażona, ale i zaintrygowana. Nie wiedziałam, czy to jakaś wizja, czy może to wszystko z przemęczenia.

Z samego rana obudził mnie delikatny śpiew ptaków, który nie zdarzał się tu często. Zza okna spoglądała na mnie malutka cudowronka, która do nóżki miała przywiązany liścik. Szybko otworzyłam okno i wzięłam papier.

Droga Aleo.

Chciałbym Cię zaprosić na herbatę w gabinecie dyrektora.

Pozdrawiam"

No cóż... Tego się nie spodziewałam. Ktoś chciał się ze mną spotkać! Prawdopodobnie to jakiś żart i nie powinnam iść, ale w głębi siebie czułam, że to coś poważnego. Westchnęłam głęboko i pokręciłam głową. Po tylu latach bycia tutaj nagle dostaję list? Chociaż dalej nie mam przyjaciół? To naprawdę coś dziwnego i niepokojącego. Poza tym cudowronka to jeden z rzadszych ptaków, jakie można spotkać, więc ktoś musiał się natrudzić, żeby go tu sprowadzić. Cóż... Jeśli chciałam poznać odpowiedź na swoje pytania, to musiałam po prostu udać się do gabinetu dyrektora.

Stałam przed gabinetem ubrana w białą, krótką sukienkę i rzymianki. Przez całą drogę towarzyszyła mi cisza. Jedynie pod drzwiami słychać było delikatny śpiew ptaka. Kolejny raz ciemność zaczęła mnie pochłaniać. Obraz tracił ostrość i zaczęłam słyszeć jakiś pisk, jakby ktoś przyłożył telefon do mikrofonu. Usłyszałam tylko jak drzwi się otwierają, a później zemdlałam.

Aniele mójDonde viven las historias. Descúbrelo ahora