Rozdział VII

185 22 9
                                    

- Zaatakujemy od frontu. Są pewni, że zrobimy to od tyłu, więc ich zaskoczymy - powiedział Lucyfer, wskazując główne wrota anielskiej twierdzy na mapie.

- Tego się spodziewają. Generałowie mają wielkie ego, nie wyślą nikogo na tyły - uśmiechnęłam się. - Mamy szansę właśnie tak.

- Nieciekawie będzie, jak pierwsi nas zaatakują, dlatego niedługi wyruszamy. - Diabeł pokiwał głową w zamyśleniu. - Każę przygotować armię.

- Panie! - Do pomieszczenia wbiegł jeden z diabłów. - Aniołowie atakują od frontu!

W mgnieniu oka wybiegłam z sali. Już po kilku sekundach znajdowałam się na jednej z wież. Horda aniołów łukami oraz swoją mocą atakowali bramy, by tylko się wedrzeć. Ci z mieczami czekali w pogotowiu, a w oddali widać było nadlatujące kolejne oddziały. Zaklęłam pod nosem i pędem ruszyłam do zbrojowni. Lucyfer już tam był.

- Jasna cholera - warknął do siebie zakładając hełm. Widząc mnie wskazał dłonią jeden z manekinów, na którym wisiała kobieca zbroja. Była robiona ze specjalnej stali, wytrzymała, lecz jednocześnie lekka. Z wprawą ją ubrałam i wyciągnęłam miecz, który znajdował się przy moim pasie.

- Zajmij się wschodnią częścią zamku. Ja idę na zachodnią. Uważaj na siebie. I wygraj - powiedział twardo i wyszedł. Zrobiłam to samo. Rozdzieliliśmy się przy pierwszym korytarzu, on poszedł w lewo, ja w prawo. Usłyszałam huk i wiedziałam, że bramy zostały rozbite.

- Ruszać się! - krzyknęłam do biegnących diabłów.

Kolejny huk, tym razem z mojej prawej strony. Dostali się do wschodniej części zamku. Przyśpieszyłam. Anioły zaczęły nie tylko walczyć, lecz przedzierać się do przodu, by zająć jak największą przestrzeń. Z bojowym okrzykiem rzuciłam się na najbliższego wroga i wbiłam miecz w jego udo. Wyszarpałam broń i zamachnęłam się do następnego uderzenia, gdy kolejny przeciwnik sparował mój atak. Nagle ktoś objął mnie ramieniem za szyję i zaciągnął do tyłu. Szarpałam się, nawet raniłam jego rękę mieczem, lecz to na nic. W gwarze walki nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Zostałam wciągnięta do małej sali. Gdy poczułam, jak chwyt zelżał, wyrwałam się i wycelowałam mieczem w przeciwnika.

- Chyba grasz po złej strony - powiedział Raphael.

- Dobrze wiem po której stronie stoję - warknęłam. - Lucyfer wróci do Nieba, a Ty zostaniesz zabity. To przez ciebie on cierpi. To ty kłamałeś! Ty go przyciągnąłeś i to przez ciebie upadł!- wykrzyczałam mu prosto w twarz. Byłam wściekła. Mój brat wycierpiał tyle lat, z powodu strachu Raphaela.

- Że co? - zapytał zdezorientowany archanioł. Nie czekałam. Zaatakowałam. Chciałam zabić. Wiedziałam, że to nie przywróci anielskości Lucyferowi, jednak uczucie zemsty opanowało mnie całą. Zamachnęłam się mieczem. Na moje nieszczęście Raphael również był dobrym wojownikiem i uchylił się. Warknęłam, lecz dalej atakowałam. Zatraciłam się w tym. Nie zauważyłam, kiedy nasza walka zaczęła przypominać niebezpieczny taniec. Znałam jego styl, a on znał mój. Nie mogliśmy się zaskoczyć, a jednocześnie byliśmy na podobnym poziomie umiejętności. Wygrać miał ten, kto był bardziej zdesperowany, bardziej chciał wygranej, bądź ten, który ani razu nie popełni błędu.

Niestety, błąd pojawił się z mojej strony. Wystarczyło potknięcie i już leżałam na ziemi, a miecz przeciwnika przylegał do mojej szyi. Oddychaliśmy szybko i niespokojnie.

- Zabijesz mnie - stwierdziłam, wpatrując się w oczy Raphaela.

- Nie - odpowiedział odchodząc pod ścianę. - Dlaczego? Dlaczego jesteś po stronie Lucyfera? - zapytał cicho, jakby nie wierzył w to, co mówi.

Aniele mójOnde histórias criam vida. Descubra agora