Capitulo 7

22 3 2
                                    

*Kuba POV*

Siadam na plastikowym krzesełku w ogrodzie działki Aitany. Dziewczyna od przynajmniej dziesięciu minut przewija piosenki na Spotify, nie zgadzając się na żadną z naszych sugestii.
– Zostaw to! – Alvaro odwraca się od grilla, przy którym szykuje mięso. Brunetka wzdycha z niezadowoleniem i odkłada telefon na stół. Z głośników leci jedna z piosenek Eda. Właśnie...
– Gdzie jest Ed?
– Wysłałem go po węgiel i rozpałkę, ale faktycznie długo go nie ma – Alvaro marszczy brwi i w tej samej chwili na teren działki wbiega zdyszany Ed.
– Prze-przepraszam.... Uh... Że tak długo... Ale... On był taki groźny i zwinny!
– Kto!? – pytamy jednocześnie.
– Co kto? Ja już jestem – zza domku wychodzi spóźniona Sofia. Od razu spogląda na rudzielca, który... Trzyma patyki?
– Suseł! – krzyczy Ed i wyrzuca patyki na ziemię – Gonił mnie przez całą drogę!
– Suseł w mojej szopie? Co ty wymyślasz.
– Jakiej szopie? Byłem w lesie.
– Po węgiel?! – zniecierpliwiony Alvador podnosi głos. Jest taki nerwowy.
– Niee... Po rozpałkę, debilu. Sam mnie po nią wysłałeś – pokazuje na leżące przed nim gałęzie i dwa kamienie. Na naszych oczach zaczyna uderzać nimi o siebie, aby wzniecić iskrę.
– Zaraz... Juuuż zaraz, uh. To rozpalenie potrwa trochę dłużej, niż myślałem.
Zerkam na bruneta. Oddycha głęboko z przymkniętymi oczami i próbuje ugasić wewnętrzny ogień. Podziwiam jego opanowanie. Dobrze na niego wpływamy. Na początku naszej znajomości już dawno by wybuchnął.

Rzeczywiście rozpalenie tej sterty chrustu potrwało znacznie dłużej. Zdążyło się ściemnić, a my już dawno byliśmy najedzeni, gdy Ed entuzjastycznie krzyknął:
– Mam to! Mam ogień!
Sofia tłumi śmiech i proponuje, aby usiąść dookoła rozpalonego ogniska. Wychodzę zza stołu tuż za nią. Odwraca się do mnie lekko uśmiechając, kiedy odrzuca swoje blond włosy. Ewentualnie to tylko moja wyobraźnia, ale ja też się uśmiecham. Siadam pomiędzy nią a Aitaną.
– Robimy to samo co przy stole, tylko siedząc na trawie? Bez sensu – Alvaro jak zwykle jest bardziej pesymistyczny niż reszta grupy. Siada z drugiej strony koło swojej dziewczyny i upija łyk piwa.
– Hej, pokaż dłonie – Sofi delikatnie łapie mnie za ręce i prostuje palce – Dlaczego "half dead"? – pyta i podnosi na mnie wzrok. Cofam dłoń nim zaczynam jej odpowiadać. Niemal czuję na sobie zazdrosny wzrok Alvaro, a nie chcę ani jemu robić na złość, ani sobie nadziei.
– Depresja – parskam śmiechem – Czasami trzeba zaliczyć dno, aby się od niego odbić i cieszyć życiem.
– Chyba najmądrzejsze zdanie jakie powiedziałeś od początku naszej znajomości – Alvaro odwraca się w drugą stronę. Jego ton jest szorstki.
– Śmiała teoria. Zgadzam się z nią – wszyscy spoglądamy na rudzielca. Wszyscy z wyjątkiem Aitany, która opiera głowę na moim ramieniu i mamrocze coś z przymkniętymi powiekami. Brała dzisiaj leki przeciwbólowe i chociaż wszyscy odradzali jej alkohol to wypiła za dużo.
– Ookej – Sofi energicznie klaszcze w dłonie, zwracając tym naszą uwagę – To może... Coś pośpiewamy? Alvaro, ty wspomniałeś coś ostatnio o jakiejś nowej piosence. Może nam ją zagrasz?
Hiszpan lekko zmieszany drapie się po karku i wreszcie niepewnie przytakuje głową.
– Kuba, podasz gitarę?
– Czy to konieczne? – wtrąca się Alvaro i nie jestem pewny, ale w jego głosie słychać lekkie zdenerwowanie.
– Oj już nie marudź i pochwal się co tam stworzyłeś.
Nie mogę wstać podać mu gitary, bo gdy chce to zrobić, to Aitana już całkiem pijana osuwa się na moje kolana.
– Dobra niech już wam będzie, zaśpiewam. To ta, którą napisałem dla.. zespołu?
Jestem tak blisko ciebie,
ale wciąż za daleko
I trzymam twą dłoń w swojej,
kiedy siedzimy nad rzeką
Łączy nas tylko cisza
Ja mam zranione serce
Chcę twego zrozumienia
i już niczego więcej

Zerka na nas niepewnie i chwilę zwleka nim kontynuuje. Nie spodziewałem się, że zdoła napisać coś lepszego od naszej lisicy, ale jednak. Jestem pod wrażeniem. Piosenka Alvadora chwyta za serce.
– Proszę spójrz na mnie tak, jak kiedyś
I powiedz mi, że będzie dobrze
Nawet kiedy spadnie deszcz
Pozwól mi się uśmiechnąć tak, jak wtedy
Gdy pierwszy raz ujrzałem cię...
– Chwila. Jednak nie ma tego fragmentu o osłach? – pyta Ed – Przecież to była najważniejsza część. Wraz z nim wydaje niezadowolony jęk. Tak na prawdę deszcz i rzeka chyba są lepsze od osłów.
– Następną piszemy po naszemu. Co jest dalej?
– Dalej jest twój rap. A drugi refren mógłby zaśpiewać Ed – Alvaro wciąż wydaje się lekko zakłopotany.
– Dobra Alvaro, pomijając brak osłów, lisicy i łasicy.. nie jest tak źle – rzuca z powagą Edward.
– Dzięki, ale nigdy nie byłem zwolennikiem zwierzęcych motywów. To teraz może ty coś zaśpiewaj.
– Ale że ciąg dalszy naszego kawałka? – pyta skonsternowany.
– Coś swojego! – wcina się radośnie Sofi, a moje kąciki same unoszą się ku górze, gdy zerka na mnie uśmiechnięta. Ed nie podziela jej entuzjazmu.
– No właśnie... – Alvaro robi przerwę w czasie, której chyba próbuję dobrać słowa – Ed – zwraca się bezpośrednio do rudzielca – Wiesz... Inteligencją to ty... No nie oszukujmy się, nie grzeszysz. A twoje teksty... One są cudowne!
– Chwila. Myślisz, że sam je piszę? – parska śmiechem, a wokół ogniska zapada cisza. Nawet ja piszę własne kawałki sam, moja muzyka to całe moje życie. Nie wierzę, że rudy mówi poważnie, ale widząc na wpół wstrząśniętą a na wpół po prostu wiecznie znerwicowaną i zawiedzioną minę Hiszpana, postanawiam się nie odezwać.
– To może... Zaśpiewasz coś co sam napisałeś? – blondynka jak zwykle stara się ratować sytuację. Kładzie dłoń na plecach swojego chłopaka, a chwilę później obejmuje, nie chcąc, aby zdołał się zdenerwować.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł... – Ed drapie się niepewnie po karku, ale nie miał czasu na bardziej stanowczy sprzeciw, bo gitara ląduje w jego rękach. Zawiesza się na chwilę z troską muskając palcami każdą strunę gitary. Wygląda całkiem normalnie. To znaczy. Nie jakby był skończonym debilem. Przerywa na moment i wyciąga dłoń po telefon, z którego lada chwila zaczyna wybrzmiewać dość niepokojąca muzyka. Cofam to o debilu. Ed zagrał wstęp i wreszcie otwiera usta, by śpiewać.
– Przebiły ściany cztery barany
Jeden z nich był ulany.
Z głośnika jego smartphona wydobywa się gromkie "był ulany" śpiewane przez kobiecy chórek. Zwracam porozumiewawcze spojrzenie na resztę, ale ci zdają się być mocno wstrząśnięci i nadwyraz bladzi, za to Ed jak najbardziej w swoim żywiole.
– Agresywne bojany, rodzime koreany (Agresywne) – zdaje się uwalniać swojego wewnętrznego zwierza, ale przerywa mu odgłos w krzakach, który przykuwa całą naszą uwagę. Natychmiast wyłącza podkład z telefonu i odkłada gitarę, wstając powoli. Nie każdy z nas ma odwagę zrobić to samo. Narasta wiatr, w krzakach nieustannie coś szeleści i koronach drzew, a liście poruszają się niespokojnie. To coś musi być ogromne.
– Czy w tych lasach są dziki? – pyta drżącym głosem brunet i wstaje, aby zatrzymać zmierzającego w stronę krzaków Eda.
– Nie wiem – szepcze Sofia. Próbuję ocucić śpiącą na moich kolanach Aitanę, aby móc wstać i w razie co uciekać.
– Aitana, słyszysz mnie? Czy w tych lasach są dziki? – pytam, gdy choć chwiejnie, ale dziewczyna stoi na własnych nogach.
– Dziki? – mamrocze i po chwili szerzej otwiera oczy – Dziki?! Tak, mój tata kiedyś chodził na nie polować z dziadkiem. Musimy się schować. Mają okres godowy i samce są strasznie agresywne – Wydaje się być tylko lekko przestraszona albo po prostu wciąż jest zdezorientowana przez alkohol oraz to, że spała od niemal połowy imprezy. Rozgląda się po nas. Brakuje Eda i Alvaro. Jeżeli ich nieobecność oznacza to, że zostanę sam z dwoma pięknymi kobietami. Niech ten dzik ich pożre. Obaj niestety jednak mają się dobrze i właśnie zaglądają w krzaki, przed czym próbują powstrzymać je gesty i krzyki dziewczyn.

Jest za późno. Przygotowuję się do natychmiastowego odwrotu i biegu w stronę drzwi do drewnianego domku, gdy z krzaków wyłania się... Bezdomny? Z susłem na głowie? Zwierzak rzuca się na twarz Alvadora, czemu towarzyszy jego agresywne warknięcie oraz przerażony krzyk mężczyzny.
– Zdejmijcie to ze mnie!! – krzyczymy gdy pazury ssaka drapią go po twarzy. W końcu udaje mu się go oderwać od jego skóry i włosów, a rządne krwi ślepia susła zwracają się na Eda. Chłopak blednie i rzuca się do ucieczki, przez kilka okrążeń wokół całej działki goniony przez wściekłego zwierzaka. W pewnym momencie Bezdomny łapie zwierzaka, a ten posłusznie przytula się do jego piersi, później wraca na jego głowę. Zdyszany rudzielec zatrzymuje się przed nami.
– To... Dokładnie ten sam co wtedy! Uh... Wiem dlaczego. To chyba przez tę czapkę z susła. – Ed pokazuje na swoje nakrycie głowy. Faktycznie przypomina martwego zwierza. Poklepuje go pokrzepiająco po plecach.
– Co tu robi ten bezdomny? – pyta Alvaro, a potem syczy z bólu, gdy Sofi przykłada do jego twarzy nasączony spirytusem wacik. Ed wzrusza ramionami. Z resztą, nie ma już ani Bezdomnego, ani jego dzikiego susła. Na działce jest spokojniej niż kiedykolwiek. Nawet wiatr ustaje.

*******

Siema agresywne barany
W sumie to nie wiemy co napisać w notce, wiec po prostu komentujcie i głosujcie elo

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 31, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

•{Por el chleb to heart}•Where stories live. Discover now