Capitulo 5

98 6 26
                                    

Przestańcie udawać samotnych jeźdźców na dzikim zachodzie i zacznijcie komentować książkę

------

*Ed POV*

Patrzę uważnie na uderzającego patelnią o blat Alvadora. Chłopak zabluźnił coś po niemiecku i po raz kolejny krzyknął imię swojej współlokatorki, która zaspana wyszła z pokoju naprzeciwko salonu.
Was? – spytała niemiło (albo po prostu to wina języka niemieckiego, że wszystko brzmi chamsko), przecierając opuchnięte powieki. Otwiera szerzej oczy i pociąga nosem, najprawdopodobniej poczuwszy zapach spalenizny rozchodzący się po pomieszczeniu. Álvaro posyła jej pełny błagania wzrok, a chwilę później widząc, że brunetka nie zabiera się do pomocy, warczy niczym dziki zwierz. Aitana przewraca oczami.
Was soll ich tun? – pyta, a ja próbuję chociaż trochę domyślić się, co mogą oznaczać te słowa.
Pfannkuchen. I proszę, mów po angielsku – rozumiem tylko ostatnie zdanie, ale domyślam się, że chodzi o naleśniki, gdyż to właśnie z nimi Hiszpan walczy od samego ranka. Aitana pozwala sobie na cichy śmiech pod nosem i zabiera się do gotowania.
– Ile przygotować? – odwraca głowę i zaczyna rozglądać się za Alvaro, które w pośpiechu opuścił pomieszczenie. W ręku trzyma drewnianą łyżkę, po której spływa ciasto na naleśniki. Dziewczyna wyciera ubrudzoną podłogę i zerka na mnie, powtarzając swoje pytanie. Doznaje kolejnego w ostatnim czasie laga mózgu, bo dotychczas nie miła brunetka zaszczyciła mnie nie tylko spojrzeniem, ale i całą wypowiedzią skierowaną do mnie.
– Ee... – zaczynam, ale przerywa mi Alvador, który jednak wraca do pokoju.
– Usmaż z piętnaście – mówi i spogląda na mnie – Ty jeszcze nie wiesz, ale Aitana robi najlepsze Frixuelos na świecie, a wcale nie pochodzi z Hiszpanii – uśmiecha się. Wnioskuję, że zły humor trochę mu przeszedł.
– Już nie przesadzaj – kręci głową i wraca do smażenia cieniutkich i pachnących naleśników.
– Dolewasz do nich alkohol? – podrywam się do góry, widząc stojącą na blacie butelkę koniaku.
– Tak. Skórkę cytryny także. To właśnie czyni je oryginalnymi.

Z ulgą dociera do mnie, że dzisiaj chyba każdy ma dobry humor. Z łazienki w końcu wychodzi Kuba, który staje w drzwiach salonu i rozgląda się po pokoju.
– Alvador – zaczyna – Co zrobiłeś z naszymi walizkami? – Gdy mężczyzna odzywa się, w jego stronę odwraca się nie tylko wspomniany brunet, ale i Aitana. Dziewczyna zawiesza na nim dłużej wzrok, chłopak wyszedł spod prysznica i stoi bez koszulki.
– Walizki są w salonie – odpowiada Alvador. Ciągle uśmiecha się szeroko i zdaje się być to trochę podejrzane.

*Álvaro POV*

Policzki bolą mnie od uśmiechania się, a głowa od optymizmu jaki okazuje od rana. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie takiej sytuacji na dłuższą metę, przywykłem żyć w ciszy i spokoju, samemu z Aitaną i Sofii, która wpada do nas codziennie. Kręcę głową. Chłopaki przynieśli ze sobą mnóstwo chaosu z nutą idiotyzmu i zbyt szybko poczuli się jak u siebie. Najpierw ten cały remont, później przekładanie rzeczy po szafkach, tak aby bardziej im pasowało, rozrzucone po całym domu ubrania, które w nocy musiałem zbierać i wkładać do walizek. Na szczęście nie ciężko było poznać, które należą do kogo. Dziewięćdziesiąt procent ubrań Kuby pochodzi z drogich francuskich i polskich marek. Ugh, obydwaj w moim domu zachowują się niczym Żona modna z satyry Ignacego Krasickiego! To im nie pasuje, tamto powinno być inne, można nie wytrzymać. Aitana chyba dostrzega to, jak wymuszone są moje pozytywne reakcje, bo co chwila parska śmiechem, patrząc w moją stronę i nie jest w stanie skupić się na robieniu naleśników.
– Czemu się tak na mnie patrzysz? – mruczę pod nosem, udając oburzonego, ale Aitana lekko uderza mnie w ramię, omal nie wybuchając śmiechem.
– No Alvi, wiesz, że się zgrywam – uśmiecha się pod nosem, przewracając ostrożnie kolejnego naleśnika – Po prostu bawi mnie twoje zachowanie.
Tym razem spoglądam na nią krótko i parskam cicho śmiechem. Kocham ją jak siostrę.
– Możecie już siadać – Aitana woła, odwracając głowę przez prawe ramię. Zadowolony Polak pierwszy pojawia się w progu kuchni i delektuje się zapachem ciepłego, puszystego ciasta.
– Nie trzeba wołać dwa razy – rzuca już przy wejściu i siada do stołu. Tuż po nim wchodzi ucieszony Ed, ubrany w błękitną koszulę w kolorowe wzorki, która przykuwa mój wzrok. Bardzo fajny dobór wzorów.
– Masz spoko koszulę. Gdzie kupiłeś? – zagaduję, opierając się o blat.
– A leżała u ciebie w szafie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, skarpetki też sobie wziąłem.

•{Por el chleb to heart}•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz