8* jestem tu

3.3K 161 464
                                    





* Harry *

- Kupisz mi? - wydąłem usta, robiąc minę zbitego szczeniaka.

- Ale co? - zaśmiał się szatyn, bo postanowiłem sobie za cel, że nie powiem o co mi chodzi. A tak, niech się domyśla.

- No - kiwnąłem głową w stronę stoiska z watą cukrową, widać trudno mu się domyśleć o co może mi chodzić. Cholerni faceci.

- Aa, chcesz watę cukrową? - jest!! Domyślił się, brawo Lou. Wyszczerzyłem zęby jak u dentysty na wybielaniu. - chodź - szatyn splątał ze sobą nasze palce i ruszyliśmy w stronę stoiska. Gdzie kupił mi różową watę cukrową. Następnie ruszyliśmy do atrakcji gdzie za zbicie wszystkich puszek wygrywałeś misia.

Poprosiłem Lou, czy mógłbym spróbować. Szatyn wykupił mi trzy rzuty, ale oczywiście moja celność godna, ślepego. Była dziś wybitnie nasilona i dwa rzuty spudłowałem, nie strącając ani jednej piłki.

- Daj ja spróbuję - oddałem starszemu ostatni rzut, a ten się zamachnął zbijając wszystkie piłki.
Zaklaskałem skacząc w miejscu jak upośledzona, dziewczynka kiedy, Lou wręczał mi odebranego misia. 
Uniosłem głowę do góry robiąc z ust dzióbek, Lou przewrócił oczami, pochylając się i łącząc nasze usta w krótkim pocałunku.

- Dziękuję - uśmiechnąłem przytulając misia.
Ramie w ramię ruszyliśmy, na kolejne atrakcje.

****

- To się wjebaliśmy - zaśmiał się Lou kiedy zakleszczałem go i pana misia w uścisku, bojąc się, że spadnę. Poszliśmy na koło młyńskie mimo mojego lęku wysokości zgodziłem się, a teraz. Utknęliśmy na górze  przez jakieś pięć minut, po których zejdę na zawał.

- Długo jeszcze - zamknąłem oczy, chowając twarz w ramieniu szatyna.

- Hej, kochanie - szatyn złapał moją twarz w dłonie, sprawiając tak, że patrzyliśmy sobie w oczy. Kciuki szatyna delikatnie głaskały, skórę na policzkach. - jestem tu, nic Ci się nie stanie. - pomimo strachu przepływającego przez moje żyły wierzyłem mu. Nasze usta połączymy się w długim delikatnym pocałunku. I nim się obejrzałem byliśmy już na dole.

Coraz bardziej miałem wrażenie, że się w nim zakochuje.

Pod koniec,  byliśmy już całkowicie zmęczeni i ruszyliby do domu, od razu po powrocie zasypiając w swoich ramionach. 

****

Była niedziela a ja nie mogłem znaleźć Lou, szukałem go już prawie wszędzie. Odkąd się przebudziłem nie było go obok. Z samego rana gdzieś się zaszył. Mam nadzieję, że go nie odstraszyłem.
Został mi tylko gabinet, dlatego kierowałem się teraz w jego stronę.

Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazał się Lou siedzący nad pianinem, z rękę zwisającą nad klawiszami.

Podszedłem obejmują go od tylu i kładąc głowę na ramieniu.

- Coś się stało? - spytałem, a za nim mężczyzna mi odpowiedział minęła dłuższa chwila.

- dziś jest rocznica - powiedział smutnym tonem.

- Jaka? - uścisk jakim go dążyłem zwiększył się.

- Śmierci mojej mamy - nie spodziewałem się.

- Która? - nie było sensu, składać kondolencji z autopsji wiem, że to nie pomaga.

- zmarła kiedy miałem piętnaście lat - czyli to już trzynasta rocznica.

- obiecałem sobie, że co roku będę śpiewał jej piosenkę, ale boje się. Jeszcze nigdy jej nie zaśpiewałem. - smutek, to można było wyczuć w jego głosie.

𝑆𝑚𝑖𝑙𝑒 𝑊𝑖𝑡ℎ 𝐹𝑎𝑛𝑔𝑠 ✔︎ || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz