Część 15 "Witamy w Mydale!" [Rozdział 4]

248 15 2
                                    

Silver wstał, dał Javierowi znak, że idzie z nim i razem ruszyli do drugiego pomieszczenia. Przy kasie stuknął go w ramię i wskazał na drzwi, kładąc palec na ustach. Javier zmarszczył brwi zdezorientowany, ale przytaknął. Obaj wyszli, a James starannie zamknął za sobą drzwi. Wskazał mu drugi koniec ulicy. Javier podążył za nim, również bez słowa pozwalając zaprowadzić się na niski murek kilka metrów od kawiarni Koontza.
- Oni wszystko słyszą – mruknął przepraszająco James. Na wytrzeszczone oczy Javiera uśmiechnął się lekko. – No tak, jesteś nowym w tym wszystkim. Lykanie mają wyostrzone zmysły, nawet w ludzkiej postaci. Rozmawiając przy kasie moglibyśmy również dobrze krzyczeć Amandzie, czy Alejandrze do ucha.
- Wow… – mruknął Javier, poprawiając po raz kolejny tego wieczora okulary.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę, że się pojawiłeś – ciągnął dalej James, rzucając ukradkowe spojrzenia na Koontza. – Lubię chłopaków, ale oni nie rozumieją jak to jest być kimś spoza.
- Spoza?
- Spoza rodziny, watahy… Oni są naprawdę bardzo mocno ze sobą zjednoczeni. Bardzo zżyci. Próbuję namówić Amandę, żebyśmy razem zamieszkali. Wynajęli jakieś małe mieszkanie w Mydale, ale ona ciągle się opiera. Nie umie odseparować się od rodzeństwa… Lubię Matta i Lulu, ale sam rozumiesz…
Javier przytaknął, chociaż nie nadążał za tokiem myślenia Jamesa. Chłopakowi wydawało się to nie przeszkadzać. Znowu spojrzał na drzwi, po czym kontynuował.
- Wiem jak to jest być w tym wszystkim nowym. Wymieńmy się numerami, razem będzie raźniej.
- Jasne – odezwał się szybko Solano i wyciągnął z kieszeni iphone’a. James podyktował mu numer, a Javier puścił mu sygnał. Przez chwilę obaj milczeli, by zaraz schować telefony. – Jak długo jesteś z Amandą?
- Trzy lata – odpowiedział cicho, wpatrując się gdzieś w tylko sobie znany punkt. – I już wiem, Javier, że ta dziewczyna to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło.
Javier uśmiechnął się słabo, posyłając mu pytające spojrzenie. James uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
- Myślisz, że czułem coś do niej na początku? Bezczelna smarkula. Zbyt pewna siebie, zbyt arogancka i złośliwa. Chodziła za mną, chowając się za słupami telefonicznymi – mruknął, uśmiechając się z rozrzewnieniem na te wspomnienia. – Uparcie proponowała mi randki, niezmiennie odmawiałem. A potem…
Obrócił się nagle do Solano. Łokcie opierał na kolanach i patrzył wprost w oczy Javiera.
- Zanim cokolwiek zrobisz, o czymkolwiek pomyślisz musisz zrozumieć jedno. Nikt nie będzie cię kochał tak, jak Alejandra. Związek zwykle zamienia się w rutynę, po ilu? Dwóch, trzech, góra czterech latach. A ona zawsze będzie na ciebie patrzyła tak, jak zakochana nastolatka. Zawsze. Jeśli karzesz jej poderżnąć sobie gardło, to ona tylko spyta jak? Od lewej do prawej, czy od prawej do lewej?
Javier odchylił się poruszony mocnymi słowami Jamesa. Za ich plecami rozległ się dźwięk dzwoneczka przyczepionego do drzwi kawiarni Wolfów.
- Wiem, że teraz ciężko ci się zaadoptować, ale nie pozwól, żeby to odsunęło cię od Alejandry. To wspaniała dziewczyna – wypowiedział te słowa z uśmiechem. Wstał i obrócił się w stronę Koontza. W jego kierunku, energicznym krokiem szła Amanda. Stanęła przed nim, krzyżując ręce na piersi. Spojrzenie miała srogie i rozdrażnione. James uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Gdy to nie zadziałało klepnął ją w pośladek i przyciągnął do siebie.
- Martwiłaś się, złośnico?
- Oczywiście, że tak. Wychodzicie nie mówiąc nic nikomu! – warknęła, kładąc dłonie na jego piersi. James był od niej wyższy, więc musiała zadzierać głowę.
- Męskie sprawy.
- Bzdura.
- To prawda, ale jakie to ma znaczenie? – zapytał wesoło i pocałował ją po raz kolejny w czoło. Skrzywiła się, ale nic nie odpowiedziała. – Javier, wracamy od środka? Aleja mnie zabije, jeśli będziemy zwlekali jeszcze chociażby minutę.
Idąc za nimi, Javier rozważał słowa chłopaka. W jego głowie utkwiła myśl, że Aleja mogłaby się zabić, gdyby tylko tego zażądał. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tej rozmowy. Posiadanie nad kimś takiej władzy było… przerażające. Gdy weszli do środka Aleja schodziła z pierwszego piętra. Solano nie mógł się nadziwić jak pełna gracji i wdzięku jest ciemnowłosa. Po mimo wysokich obcasów poruszała się tak swobodnie, jakby chodziła boso. Uśmiechnęła się z widocznym uczuciem ulgi, gdy podeszła do Javiera.
- Martwiłam się – westchnęła, przyglądając mu się uważnie.
- Przepraszam – mruknął w odpowiedzi, posyłając jej ciepły uśmiech. Odetchnął, gdy na twarzy Alejandry nie dostrzegł oznak złości. Kilka osób, które siedziały z nimi przy stoliku stało nieopodal w kurtkach.
- My też już pójdziemy, dobrze? – Łagodny głos Alejandry zupełnie nie pasował do jej władczego charakteru i pewności siebie. Javier był przekonany, że boi się go urazić. Uśmiechnął się do siebie w duchu, bo on również miał podobne myśli co ona.
Perspektywa spędzenia czasu z Aleją sam na sam, była bardzo kusząca. Przytaknął i wziął od niej płaszcz. Była zdumiona, gdy pomógł jej go włożyć, ale nic nie powiedziała. Podczas żegnania się z członkami watahy James ścisnął mocno jego dłoń i długo trzymał. Solano zrozumiał wzrokowy przekaz „Zadzwoń do mnie”. Przytaknął i obrócił się w stronę Matta i Lulu. Oboje rozmawiali z Aleją, ale gdy do nich podszedł zamilkli. Czuł się zupełnie jak w szkole, gdy dyrektor Hallway przedstawił go klasie i wszyscy przez całe zajęcia szeptali za jego plecami. Wzdrygnął się i posłał im uprzejmy uśmiech.
Przepuszczając Alejandrę w drzwiach, a potem idąc obok niej Javier wyczuł, że jest spięta. Oczekiwała od niego jakiegoś komentarza, a on sam nawet nie wiedział, co myśli o nich wszystkich. Nie chciał okłamywać kolejnej osoby. Nigdy tego nie robił, a teraz gdy do tego doszło czuł się z tym źle. Męczyło go to.
- Lubię Jamesa – odpowiedział po chwili, zerkając na nią kątem oka. Odetchnął z ulgą, gdy na twarzy Wolf pojawił się uśmiech.
- Możemy iść na spacer? – zagadnęła szybko, a gdy skinął głową skręciła w wąską uliczkę i poprowadziła go w przeciwną stronę, niż ta gdzie stał samochód. – Bardzo się cieszę, że się dogadaliście. On cię rozumie, pod wieloma względami.
- Dokładnie.- Javier czuł przyjemne ukłucie, że Alejandra go rozumie. Być może łączyło ich coś więcej niż uwielbienie do sernika. – Wymieniliśmy się numerami.
- Wiesz, że mnie też możesz o wszystko spytać, prawda? – W jej głosie słychać było nutkę żalu. Javier skrzywił się. Nie sposób było wytłumaczyć kobiecie, że mężczyźni lepiej się dogadują. Szczególnie jeśli Solano zupełnie tracił przy niej zdolność logicznego myślenia.
- Wiem… Mam całe mnóstwo pytań – wydusił, szukając naprędce czegokolwiek o czym mógłby z nią porozmawiać w temacie wilkołaków. – Zmieniasz się w wilka, prawda? Pokażesz mi?
Zaraz po tym jak wypowiedział te słowa zaczął ich żałować. Alejandra zacisnęła mocno wargi i po raz kolejny jej mięśnie na szyi się spięły.
- Kiedyś.
Na jego pytające spojrzenie długo nie odpowiadała. W końcu jednak wypuściła powietrze z płuc i wskazała gestem na ławkę ukrytą w altanie. Usiedli na dwóch jej końcach. Dziewczyna obróciła się tak, by móc patrzeć wprost na niego.
- Javier, to że przemieniam się z własnej woli nie oznacza, że jest to przyjemniejsze od przemiany podczas pełni.
- Przepraszam, ja…
Uniosła dłoń, a gdy ją opuszczała chwyciła jego palce i ścisnęła delikatnie. Było to tak zaskakujące, że zaparło mu dech. Odpowiedział na jej gest, a ona uśmiechnęła się słabo.
- Nie chce żebyś uciekł. – Słowa te wypowiadała bardzo powoli. Ścisnęło mu się serce, gdy uświadomił sobie jak bardzo ta dziewczyna boi się jego odejścia.
- Nigdzie się nie wybieram, Aleja… – Na zdrobnienie swojego imienia uśmiechnęła się jeszcze bardziej, jednak jej oczy pozostawały czujne i nieufne. – W tej chwili stoję w próżni. Nie mam pojęcia o wilkach, nie wiem o was zupełnie nic. Będę się czuł lepiej, jeśli będę rozumiał.
Widział, że się waha. W ich potajemnej schadzce wyczuł szansę na dowiedzenie się czegoś więcej o lykanach. Przyciągnął jej dłoń, tak że trzymał ją na swoim kolanie. Dziewczyna zareagowała natychmiast. Przegryzła dolną wargę i wbiła zielone tęczówki w ich splecione palce.
- Aleja – naciskał łagodnie. – Opowiedz mi o lykanach. Proszę.
- Co chcesz wiedzieć? – spytała słabo na wydechu. Javier nie wierzył, że mógłby tak na nią działać. Przypomniały mu się słowa Jamesa, że nikt nie będzie go tak kochał jak Alejandra.
- Zmieniasz się kiedy chcesz, nie potrzebujesz praktycznie snu… Co jeszcze? Co jeszcze sprawia, że jesteś inna niż ja?
- Wyostrzone zmysły.
- Jak bardzo? – spytał cicho nachylając się w jej stronę, by nie umknęło mu ani jedno słowa. Przez chwilę Wolf trwała w bezruchu po czym odetchnęła.
- Już przed bramą do rezydencji czułam zapach twojego żelu pod prysznic. Wiedziałam, że jesteś w łazience. – Mówiła to tak cicho, że miał wrażenie iż się przesłyszał. Ogień w dole brzucha rozbudził się na nowo. Westchnął, zmuszając każdą komórkę w swoim ciele do pracy. To była niepowtarzalna okazja by dowiedzieć się czegoś więcej.
- A wzrok.
- Bardzo dobry.
- Aleja…
- Siła i szybkość. – Tym razem starał się nie śmiać, gdy wypowiadała te słowa. Jak mógł się tego nie spodziewać? – Od kiedy jestem lykanką wszystko jest jeszcze bardziej intensywne. Jestem silniejsza i szybsza od Nicka.
Zapadło między nimi milczenie. Javier powoli porządkował w głowie wszystko to co usłyszał, a ona- trzymając jego dłoń w uścisku- oczekiwała na jego reakcję.
- Jak to się stało, że jesteś lykanką? – spytał po chwili, podnosząc wzrok na jej twarz. Zamrugała zdumiona, jakby nie rozumiała po czym skinęła głową.
- Chodzi ci o to dlaczego jestem lykanką? – poprawiła go, po czym odgarnęła włosy z twarzy. – W naszej rodzinie wilcze geny są przekazywane. Jesteśmy lykanami czystej krwi. Rodziny Wolf i Silver to jedne z najstarszych wilczych rodów w Mydale.
- Czystej krwi?
- Tak, to znaczy, że wilcze geny mamy we krwi. Wilkołaki, czyli osoby o skalanej krwi, zostały ugryzione. One już do końca życia będą przemieniały się podczas pełni. Dla nich nie istnieje oblubieniec.
- Czyli, teoretycznie, gdybyś ty mnie ugryzła byłbym skalanym wilkołakiem. – Javier musiał upewniać się w swoim toku rozumowania, bo wszystko było dużo bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać.
- Wilkołakiem, po prostu wilkołakiem – poprawiła go ponownie, uśmiechając się z dezaprobatą. Javier zrozumiał, że cieszy ją iż wspólnie pokonują tą trudną drogę. Tylko we dwoje. – Po pierwsze, nigdy cię nie ugryzę. Po drugie, nie stałbyś się wilkołakiem. Jestem lykanką, która już w pełni nad sobą panuje i moje ugryzienie nikogo nie zmienia. Nie urywa mi się film podczas pełni. Natomiast, gdyby ugryzł cię Nick… Wtedy stałbyś się wilkołakiem. On może kogoś zmienić.
- Bo Nick zmienia się jeszcze podczas pełni. Nie poznał swojej oblubienicy?
- Dokładnie. – Wydawało mu się, że słyszy w jej głosie dumę. Na chwilę znikł strach i niepewność. Alejandra była bardzo chwiejna emocjonalnie. Gdy pytania Javiera wkraczały na temat lykan była czujna i nieufna. Cedziła każde słowo. Natomiast, gdy rozmawiali na każdy inny temat była rozluźniona i wesoła. Cieszyła się jego obecnością. Byciem z nim.
Ciszę między nimi przerwał dźwięk telefonu. Javier wyciągnął iphone’a i jęknął. Dzwoniła Rosalio.
- Przepraszam, muszę odebrać – mruknął cicho i przyłożył aparat do ucha. Czuł się idiotycznie. Wolał nie wiedzieć co Alejandra myśli o maminsynku, który nie może wyjść z domu nawet na jeden wieczór bez telefonu rodziców.
- Tak, mamo?
- Gdzie jesteś? – Głos Rosalio nadal był sztywny i chłodny. Zaczynał mieć powoli dość tych cyrków.
- Mówiłem ci, że wrócę późno – odpowiedział spokojnie, zastanawiając się czy Aleja słyszy tylko jego, czy również mamę.
- O której?
- Niedługo – westchnął, czując, że już z nią nie wygra. Poddał się i rozłączył. Wolf musiała przeczuwać jego decyzję, bo jej dłoń zaciskała się jeszcze mocniej na jego. – Muszę wracać. Po tym jak Ian mnie… Zmusił do przejażdżki…
- Rozumiem – ucięła, podnosząc wolną dłoń. Puściła go i wstała. Uczynił to samo, choć niechętnie. – Wracajmy.
Javier szedł obok niej, ignorując obracających się za Alejandrą mężczyzn. Nie trzymali się za ręce, a ona była tak zjawiskowa, że nikt nie brał go pod uwagę, jako jej chłopaka. Postanowił to zignorować, a postawa dziewczyny bardzo mu w tym pomagała. Szła obok niego, niespiesznym krokiem. Nie zwracała uwagi na zalotników, tylko czasem kątem oka spoglądała na Solano.
Gdy dotarli do czerwonego mercedesa otworzył jej drzwi, a potem zajął miejsce kierowcy. Lubił jeździć ze Stilesem i Bradley, zawsze dużo się śmiali. Jednak z Aleją było inaczej. Czuł, że otacza ją opieką, a to było przyjemne wrażenie.
- Powiedz mi – zaczął, gdy wjechali do opustoszałej części nowego Mydale. – Gdybyś mnie nie spotkała, to co by się stało?
- Czekałabym na ciebie – odpowiedziała bez chwili zawahania, patrząc na jego profil. Javier nie odważył się obrócić w jej stronę, nawet spojrzeć. Czuł jej palący wzrok na swoim policzku.
- Jak długo?
- Tak długo, jak by było trzeba. Nawet i całe życie.
Oboje zamilkli, pozwalając by atmosfera między nimi zagęściła się. Nigdy nie czuł czegoś takiego z Emmą. Kochał Blake, ale to było coś innego niż zainteresowanie, jakim darzył Alejandrę. Poprawił okulary na nosie, odpychając od siebie myśli o obu dziewczynach. Były zupełnie różne, czuł do nich co innego i, co najważniejsze, Emma była już tylko jego przyjaciółką. Od początku nie chciał tego zmieniać. Nie myślał też o Alejandrze, jako swojej dziewczynie. Wszystko wymknęło mu się spod kontroli, a Solano nie zdarzało się to często. Zawsze dokładnie planował każdy swój dzień, był panem otaczającego go małego świata. Alejandra postawiła jego życie na głowie i nie było mu z tym źle. Może nieswojo, niepewnie, ale dobrze.
Javier zatrzymał samochód pod domem Wolfów i zgasił silnik. Oparł się wygodnie w siedzeniu i odetchnął głęboko.
- Dużo wrażeń? – spytała cicho Aleja, a jej wzrok nadal świdrował jego twarz.
- Dużo wrażeń.
Obrócił się przodem do niej i uśmiechnął. Uniósł rękę i ścisnął jej dłoń spoczywającą na torebce. Odpowiedziała na jego gest, po czym otworzyła drzwi.
- Aleja?
- Tak? – Zatrzymała się i ponownie spojrzała mu w oczy. Jego ciało przeszedł prąd. Zmusił się do wyrwania z letargu.
- Przyjdziesz dzisiaj do mnie? Znaczy, no wiesz…
- Edwardowo Cullenowo? – Javier wytrzeszczył oczy po raz pierwszy słysząc, żeby żartowała. Oboje uśmiechnęli się szeroko, a ona skinęła głową. – Widzimy się później.
- Później.
Odczekał aż wejdzie na ganek, a gdy ona obróciła się i spojrzała na niego wymownie zaśmiał się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Odjeżdżając widział ją w lusterku wstecznym. Czekała aż on zniknie z pola widzenia.
Jadąc do domu, obiecał sobie solennie, że poważnie porozmawia z mamą. Nie chciał dopuścić do sytuacji, kiedy Rosalio znowu zadzwoni przy Alejandrze. Poza tym, nie zamierzał siedzieć w domu całymi dniami. Rozumiał, że mama zmartwiła się, bo pierwszy raz zrobił coś takiego, ale to nie był powód do tego by zamykała go w złotej klatce. Z zaciętą miną i poważnymi postanowieniami zaparkował samochód w garażu i wszedł do domu.

Werewolf FullmoonWhere stories live. Discover now