Hrabina i książę cz. I

246 48 13
                                    

Eleonora, otrzymawszy kolejny list, wciąż snuła się po pałacu jakby nieobecna i obłąkana. Nie mogła znaleźć sobie miejsca i zbywała każdego, kto znalazł się na je drodze. Po pierwsze, wysłała Safranę do kucharek na naukę parzenia herbaty oraz trzymania imbryka i filiżanek. Po drugie, odprawiła rządcę do ojcowizny, by zajął się tamtejszymi sprawami. Sama rozmyślała tylko o jednym człowieku.

Napisał, że wreszcie powróci na czas jakiś. Powróci z Akademii Rycerskiej. Skończył ją dawno temu, lecz teraz, jako najmłodszy generał w królewskiej armii, uczy przyszłych mistrzów szabli w stolicy. Tak, należy do elity elit, do bołowskiej śmietanki towarzyskiej. Liczy się z nim nawet król i jego ministrowie. To on, książę Bartean — członek Królewskiej Rady po ojcu, najlepsza partia w kraju.

Z hrabiną Eleonorą zaręczył się pół roku temu. Patrząc przez pryzmat ludzki, oboje są jeszcze młodzi; o sobie jednak twierdzą, że są już starzy i dojrzali, przede wszystkim zaś dojrzalsi od ludzi, którzy ich otaczają. Eleonora bowiem liczyła sobie dwadzieścia dwie wiosny, Bartean zaś dwadzieścia cztery jesienie.

Gdyby spojrzeć im w oczy, okazałoby się, że spojrzenia ich obojga są podobne: głębokie i tajemnicze, o tym samym odcieniu koloru niebieskiego; hrabina ma je po ojcu, książę zaś — nie wiadomo po kim.

A było coś, czym się różnili. Blada twarz hrabiny nigdy jeszcze nie zapłonęła rumieńcami. Zwyczajnie nie potrafiła tego wykonać, nie rozumiejąc przy tym, dlaczego. Dość często za to widywała księcia, czerwieniącego się jak młoda panienka. Dla Eleonory był to najpiękniejszy i najbardziej uroczy widok na świecie. Być może w tym tkwiła tajemnica ich miłości. Hrabina pragnęła wciąż tego, czego sama nie potrafiła ze swego nadobnego lica wykrzesać.

Kłócili się raz po raz, bo jakby inaczej miała współistnieć para lwów? Dwoje silnych i niezwyciężonych panów własnego życia, równie niebezpiecznych dla siebie i otoczenia. Pod stopami drżała im ziemia, a w powietrzu zbierały się burzowe chmury wszelakich uczuć, od iskier miłości do gromów złości i urażonej dumy.

Wszystko to zbijało się w prawdziwą nawałnicę, prawdziwie niebezpieczną aurę, nad którą nie potrafili panować. Niespożyte w nich pokłady siły uwalniały deszcz łez i śnieżyce sprzecznych słów, podsycane ogniem namiętnego przywiązania. Demon wschodu z żywiołem zachodu. Ogień stepu z burzą morską. Hrabina z księciem.

Gdy go nie było, żyła, lecz gdy go nie było zbyt długo, szalała. Szalała zupełnie. Nie mogła spać. Nie mogła jeść. Nie mogła się skupić. Jakiś głos wewnątrz niej krzyczał wciąż "gdzie jesteś?". Czuła się wtedy jak obłąkana, bo istotnie obłąkaną wtedy była.

Pamiętała, jak jeszcze niedawno rzucała się na niewinne meble niczym wściekłe zwierzę, oddychając głośno. Nie mogła nic na to poradzić. Nie mogła myśleć, nie mogła spać, nie mogła robić zupełnie nic. Jakaś piekielna siła tarmosiła ją we wszystkich kierunkach świata z mocą równą niezmierzonej nienawiści, lecz o innym zabarwieniu. Gdyby mogła, rzucałaby się na nosorożce lub słonie jak tygrys szablasty, a nie mogła tego uczynić, bo w okolicy nie było żadnych dzikich zwierząt. Ogień żądzy palił ją. Nie mogła myśleć o niczym innym jak o nim. Nie grzesznie, lecz niepowstrzymanie myślała o jego twarzy tak cudownej, tak idealnej dla niej. Należała do niego w całej swej okazałości i z trudem już łapała oddech, jakby trawiło ją ponad czterdzieści stopni gorączki, jakby zbliżała się do szczytu Czomolungmy. Chciała wyć i z bólu i namiętności, chciała rozdzierać nieistniejącymi szponami, chciała być tylko z nim i kto wie, czy w amoku bachicznym nie rozerwałaby go na strzępy. Szalała. Po prostu szalała kolejny już dzień, miesiąc, rok...

Teraz znów się taka stała. I choć życie jej od czasu przybycia do jej pałacu nieproszonego gościa nieco się uspokoiło, nadal miała wrażenie, jakby tkwiła w kołowrotku. Oddała podopiecznej kilka swych najbiedniejszych sukien, które nie przystawały już przyszłej księżej, a które — jak sama mawiała — zrobią z Safrany coś na wzór człowieka. Depesze do rodziców tej prostej dziewczyny rozesłano, ona sama nie sprawia zbyt dużych kłopotów, poza tym, że JEST i w swoim JESTESTWIE jest problemem.

Parweniuszka na salonachOnde histórias criam vida. Descubra agora