🌹chapter thirteen🌹

1.3K 105 127
                                    

- Naprawdę bardzo, bardzo cię przepraszam - powtórzył po raz kolejny Louis, kiedy jechaliśmy w stronę szpitala.

Westchnąłem. Szczerze? Nie podobało mi się to. Nie przepadałem za Eleanor, ale wiedziałem, że to przyjaciółka Lou i chciałem go wspierać.

- Spokojnie, nic się nie stało - posłałem mu delikatny uśmiech.

- Niby jest denerwująca i w ogóle, ale jest też moją znajomą. Nie ma żadnej rodziny w Londynie. Może to nic poważnego i jeszcze zdążymy na ten koncert. Wiesz, El lubi dramatyzować...

- Naprawdę nic się nie stało - przerwałem mu. Mimo wszystko widziałem, że też żałuje, że nasza randka nie wyszła i nie potrafiłem się na niego gniewać. - Załatwimy to szybko, zobaczysz.

Louis posłał mi wdzięczny uśmiech, po czym znowu skupił się na drodze, ponieważ to on kierował samochodem. Wyjrzałem za okno. Przejeżdżaliśmy właśnie nad Tamizą.

Szpital, do którego trafiła dziewczyna znajdował się prawie w samym centrum miasta. W sobotni wieczór, szybkie przemieszczanie się tędy było praktycznie niemożliwe. Droga, która normalnie zajęłaby góra dwadzieścia minut pokonaliśmy w półtorej godziny.

W końcu jednak dojechaliśmy pod budynek St Thomas' Hospital. Louisa jeszcze bardziej zestresowały stojące przed wejściem radiowozy. Położyłem dłoń na jego ramieniu, chcąc go trochę uspokoić. Zadziałało. Brunet odprężył się trochę i uśmiechnął lekko w moim kierunku. Odwzajemniłem ten gest czując miłe motyle w brzuchu.

- Chodźmy - powiedział i chwycił mnie za rękę. Wstrzymałem na chwilę oddech, ale się nie cofnąłem. Dałem się poprowadzić w stronę wejścia, bo sam na moment straciłem zdolność logicznego myślenia.

W środku przywitał nas specyficzny zapach szpitala. Po korytarzu kręciły się pielęgniarki i pacjęci. Podeszliśmy do recepcji.

- Dzień dobry, szukam Eleanor Calder - odezwał się Louis.

Siedząca za kontuarem kobieta leniwie uniosła wzrok i już miała coś odburknąć, gdy jej oczy spoczęły na Tomlinsonie. Momentalnie zmieniła swoją postawę i uśmiechnęła się zalotnie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Oblizała usta i zagryzła lekko wargę. Poczułem niemiły skurcz w żołądku. Louis chyba to wyczuł, bo delikatnie ścisnął moją dłoń.

- A pan to...? - zapytała.

- Jestem jej przyjacielem - odpowiedział Louis.

- Informacji o stanie zdrowia naszych pacjentów możemy udzielać jedynie rodzinie. Jednakże - dodała szybko, gdy chłopak otworzył usta by coś wtrącić. - Myślę, że dałoby się coś załatwić - znowu oblizała usta.

Tomlinson skrzywił się lekko, ale nie skomentował zachowania kobiety.

- Ona nie ma tu żadnej rodziny. Chcę po prostu wiedzieć co jej jest i w której sali leży.

Recepcjonistka oburzona brakiem odpowiedzi na jej flirt zmrużyła oczy.

- Już panu powiedziałam. Nie mogę udzielać takich informacji, jeżeli nie jest pan nikim z rodziny.

- Proszę. - Louis w końcu postanowił wykorzystać urok osobisty i uśmiechnął się miło do kobiety, na co ja zachichotałem pod nosem.

- Och, no dobrze - poddała się. Zaczęła coś szybko wystukiwać na klawiaturze i po chwili powiedziała: - Eleanor Calder, sala trzysta jeden. To na drugim piętrze.

- Dziękujemy - rzucił Louis i ruszyliśmy w stronę wind. Kątem oka widziałem jak na widok naszych włączonych dłoni kobiecie jeszcze bardziej zrzedła mina.

Dotarliśmy na wskazane piętro i zaczęliśmy szukać odpowiedniej sali. Wreszcie naszym oczom ukazały się białe drzwi z podanym przez recepcjonistkę numerem. Tomlinson zapukał i otworzył je.

Na łóżku stojacym po środku sali leżała Eleanor. Była cała w bandażach i siniakach. I mimo, że wcześniej za nią nie przepadałem to teraz zrobiło mi się jej szkoda. Kiedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi, odwróciła się w naszą stronę. Na widok Louisa uśmiechnęła się lekko, ale kiedy zobaczyła mnie wchodzącego zaraz za chłopakiem humor ją opuścił.

- Jak się czujesz? - zapytał Lou w ogóle nie zwracając na to uwagi. - Co ci się w ogóle stało?!

Brunetka westchnęła teatralnie i przyłożyła sobie dłoń do czoła.

- To było okropne - powiedziała zdławionym głosem, a ja ledwo powstrzymałem się by nie wywrócić oczami. - Szłam sobie bo ulicy, gdy nagle podbiegł do mnie jakiś ogromny facet. Był cały ubrany na czarno i miał kominiarkę. Próbował wyrwać mi torebkę. Wtedy podjechał jakiś samochód i wyszło z niego jeszcze trzech takich. Chcieli zaciągnąć mnie do środka na szczęście z domu na przeciwko w porę wybiegł jakiś mężczyzna. Zadzwonił na policję, a potem zaczął się z nimi szarpać i w końcu uciekli. Och, to było okropne!

Po twarzy Eleanor spłynęły łzy, a Louis natychmiast ją przytulił i zaczął uspokajać. Wiedziałem, że doszło do napadu i że na pewno było to dla niej traumatyczne przeżycie, ale w tym momencie do głosu doszła ta wredna część mnie, która tak żadko wychodzi na światło dzienne. Pomyślałem, że szkoda, że jednak nie udało im się jej porwać, ale natychmiast się za to skarciłem.

- Policjanci właśnie skończyli spisywać zeznania - kontynuowała, gdy już się trochę uspokoiła. - Mam nadzieję, że złapią tych drani.

- Ja też - odezwałem się.

I mam nadzieję, że będę mógł wspomnieć im jak bardzo schrzanili.

Wtem drzwi do sali otworzyły się i do środka wszedł lekarz.

- Myślę, że panna Calder potrzebuje teraz odpoczynku. Proszę panów O wyjście - skinął w naszą stronę.

Pożegnaliśmy się z Eleanor i wyszliśmy na korytarz. Już miałem skierować się w stronę windy, gdy Louis złapał mnie za nadgarstek.

- Spokojnie, Eleanor nie jest dla ciebie żadną konkurencją ty mały zazdrośniku - szepnął, a ja po raz kolejny spłonąłem rumieńcem.

Różany bukiecik •Larry Stylinson• ✔Where stories live. Discover now