🌹chapter six🌹

1.5K 98 163
                                    

Popatrzyłem brunetowi w oczy. Były takie błękitne. Takie piękne. Ale teraz zasnuła je mgiełka pożądania. Nasze oddechy były przyspieszone w przeciwieństwie do czasu, który jakby zatrzymał się w miejscu. Spojrzałem w dół na jego malinowe usta. Były lekko rozchylone. Z pomiędzy wąskich warg wydobywał się nierówny oddech. Zagryzłem wargę. Znowu uniosłem wzrok, by napotkać szafirowe spojrzenie. Chłopak był coraz bliżej. Mogłem poczuć jego ciepły oddech na policzkach. Miałem wrażenie, że zbliżamy się do siebie. Odległość między nami zmniejszała się z każdą sekundą. Pochyliłem się. Nasze usta dzieliło tylko kilka centymetrów. Już prawie czułem te piękne wargi na swoich i...

Głośny dźwięk budzika sprawił, że poderwałem się gwałtownie. Mój oddech był przyspieszony. Przymknąłem oczy, a potem rzuciłem nienawistne spojrzenie urządzeniu, które wciąż wydawało z siebie te okropne dźwięki. Wyłączyłem je i zwlokłem się z łóżka.

Wciąż niezadowolony, że zostałem tak brutalnie przywrócony do rzeczywistości, powlokłem się do kuchni by zaparzyć sobie herbaty. Nie przepadałam za kawą.

Kiedy woda bulgotała już wesoło w czajniku, podszedłem do okna. Spojrzałem na ulicę. O tej porze na osiedlu było jeszcze cicho. W końcu była siódma rano w sobotę. Cholera, kto normalny ustawia budzik w sobotę na siódmą rano?!

Przejechałem dłońmi po twarzy. Miałem sen. Miałem sen o Louisie. Miałem mokry sen o Louisie. Oj, niedobrze, Styles, niedobrze.

Czajnik zaświstał, a ja zalałem herbatę. Upiłem łyk napoju. Od razu mnie rozbudził. Włączyłem radio, by trafić akurat na prognozę pogody.

— Dzisiejsza sobota zapowiada się bardzo słonecznie — odezwał się męski głos. — Temperatura może dojść nawet do dwudziestu pięciu stopni. Szkoda nie skorzystać z takiej pogody. Nie pozostaje więc nic innego jak tylko wspólny grill ze znajomymi.

Na ostatnie słowa redaktora zakrztusiłem się. Grill. Dzisiaj miałem iść na grilla do Tomlinsona. Zaprosił mnie do siebie. To już dziś!

Zacząłem panikować. Jak mogłem o tym zapomnieć?! Dopiłem herbatę i nie zawracając sobie głowy myciem kubka poszedłem się przebrać. Po wszystkim chwyciłem za telefon i wybrałem numer do Nialla. Zrobiłem to instynktownie. Wiedziałem, że mi pomoże.

🌸

Dochodziła godzina czternasta. Powinienem powoli zbierać się do wyjścia żeby zdążyć do Louisa na czas, ale zamiast tego siedziałem zestresowany w salonie. Zirytowany Niall próbował mnie przekonać bym ruszył wreszcie dupę z domu, ale nie docierało to do mnie.

— Czego ty się tak boisz?! — zawołał. — Przecież to tylko głupie spotkanie ze znajomymi!

Wypuściłem wstrzymywane bezwiednie powietrze. Chłopak miał rację. Przecież nie było się czym stresować, prwada?

— Okej, okej. Już. Wstaję i idę — powiedziałem z przekąsem.

Ten tylko prychnął.

— Jak sobie chcesz. Ale co pomyśli Tomlinson kiedy się spóźnisz? Że ci nie zależy, że zapomniałeś.

— Nienawidzę cię — mruknąłem wstając z kanapy i kierując się do przedpokoju po buty.

Niall wyszedł za mną uśmiechając się szeroko. Wciąż nie dostałem odpowiedzi dlaczego jeszcze się z nim zadawałem. Choć, jeżeli się zastanowić to tym razem była to moja wina. Przecież to wcale nie tak, Niall był już w połowie drogi do mojego domu gdy do niego zadzwoniłem. Wcale nie przyszedłby sam z siebie. Prychnąłem pod nosem.

Skończyłem wiązać trampki i wyprostowałem się przed lustrem. Uznałem, że luźny szary T-shirt i czarne rurki będą idealne. Włosy miałem uczesane jak zawsze. Czyli w sumie to nie uczesane. Za nic nie potrafiłem ich okiełznać. Teraz spokojnie opadały na moja ramiona.

— I jak? — Spojrzałem w stronę blondyna.

— Jest dobrze — ocenił.

Uniosłem brwi.

— Dobrze? Czyli nie idealnie a...

— Oh, Styles błagam cię! — Przewrócił oczami. — Wyglądasz zajebiście. Pasuje?

Westchnąłem i jeszcze raz spojrzałem w lustro. Odetchnąłem głęboko.

Będzie dobrze.

— Powinienem mu coś dać?

Niall zmarszczył brwi.

— W sensie?

— No wiesz, kiedy idziesz do kogoś to możesz mu coś przynieść, na przykład...

— Boże, Styles skończ pierdolić! Nie, nie musisz mu nic dawać chyba, że dupy, jasne? No idźże już bo się spóźnisz — odpowiedział, tym razem wyraźnie zdenerwowany.

Zrezygnowany przejechałem ręką po twarzy. Rzuciłem przybite spojrzenie Horanowi, ale on tylko otworzył drzwi i wskazał ręką na zewnątrz. Ostatni raz poprawiłem koszulkę i wyszedłem. Kiedy tylko przekroczyłem próg drzwi zatrzasnęły się za mną. Do czego to doszło, że ten farbowany skrzat wyrzuca mnie z mojego własnego domu?

Szedłem spokojnie przez londyńskie uliczki. Miałem przed sobą jakieś piętnaście-dwadzieścia minut drogi, ale wydawało mi się jakby trasa ciągnęła się w nieskończoność. Przeszedłem przez park, minąłem kwiaciarnię. W końcu skęciłem w ulicę, którą zapisał mi Louis.

Rozglądałem się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego adresu. Nareszcie dostrzegłem dom z numerem 28 po prawej stronie. Przeszedłem na drugą stronę ulicy. Z ogrodu dochodziły już śmiechy i szum rozmów. Stałem chwilę sparaliżowany nie wiedząc co zrobić. Wziąłem głęboki oddech.

Raz kozie śmierć, pomyślałem i pchnąłem furtkę, wchodząc na posesję.

___________________________

Przepraszam, że takie to średnie, ale pisałam to słuchając History i 18 i na zmianę płakałam i się śmiałam no bo "chOnce" xD
Fun fact: (w sensie pewnie wszyscy wiedzą ale idc) polecam wejść w opis w 18 i zjechać aż do napisów

Różany bukiecik •Larry Stylinson• ✔Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang