~ Magnus ~
Wyplułem przeżute źdźbło trawy i urwałem następne. Miętoląc je w ustach, skupiłem się na rozpoznawaniu dźwięków grających naokoło; pomruków mojego smoka tarzającego się za mną, świstów powietrza nad głową spowodowanych innymi gadami i ich jeźdźcami. Z dołu zbocza dochodziło beczenie owiec i głosy pracujących ludzi.
Wsadziłem do ust kolejne źdźbło, obserwując pasące się owce. Ujadające psy obiegały stado, prowadząc je tak, jak nakazywał pasterz z długim kijem.
Zabawne, że te trzy osobne jednostki możnaby spokojnie podstawić pod ludzki byt, nie dostrzegając nawet najmniejszej różnicy.
Owce reprezentujące obywateli słuchały się pasterza - wodza - i psów, czyli straży podporządkowanej władzy. Wełniane stado wykonywało polecenia, bojąc się, ale jednocześnie czując bezpieczeństwo. W końcu pasterz dbał o to, by było ich jak najwięcej. Nieważne, w jaki sposób.
A w stadzie, jak zawsze, znajdowały się też czarne owce. Te wyróżniające się specjalnie, ale także takie, które po prostu chciały żyć inaczej niż reszta. Nikomu nie przeszkadzając, nie walcząc o koronę. Jednakże, na to nie przyzwalano. Większość nie mogła pojąć, dlaczego ta jedna owca jest taka inna. Dlaczego myśli inaczej. Dlaczego grzeszy.
Czarne owce zmieniano w wyrzutków. Byli cicho, a rosnący w nich gniew warstwił się latami. Tym, którzy obserwowali i dostrzegali więcej, zostało tylko czekać na wybuch.
Wyplułem trawę z ust. Mając dość realistycznych i niezbyt szczęśliwych myśli, odpychając głowę mej bestii chcącej mnie polizać, pozwoliłem sobie na odpłynięcie do innego wymiaru. Wymiaru wyobraźni, gdzie mogłem choć przez moment żyć w takim świecie, w jakim chciałem...
Nie, jednak nie pozwolono mi zanurzyć się w obłokach marzeń.
Odwróciłem głowę, kiedy usłyszałem nawoływanie mego imienia. Smok zabiegający o moją atencję postawił uszy i ciekawsko odwrócił łeb w kierunku stukotu końskich kopyt oraz śmiechu.
- Magnus...! - krzyczała rozśmieszona czymś Catarina, ciągnąc do siebie wodze i zatrzymując konia, gdy podjechała wystarczająco blisko. - Chodź i nam pomóż! William utknął w psiej budzie!
Po przekazaniu mi informacji, zawróciła i pogalopowała tam, stąd przybyła, czyli z zagrody kur gospodarzy i jednocześnie jej rodziców, którym dzisiaj pomagaliśmy. Powróciłem do rzeczywistości, odpychając senne chęci na drugi plan i wstając z długiej trawy.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć, wyobrażając sobie Herondale'a w małym, drewnianym kwadracie. Tylko, jak on tam wlazł? W wejście ja ledwo bym się wcisnął, a jestem od niego chudszy.
- Prezesie! - krzyknąłem raptem, widząc, że mój smok z wywalonym na wiatr jęzorem rusza za koniem Catariny, zostawiając mnie w tyle. Ugh, a chciałem podlecieć...
Westchnąłem krótko i pobiegłem za łańcuszkiem utworzonym z konia, Catariny i Nocnej Furii.
***
- Ale będzie trzeba budować od początku! - burczał zbulwersowany Raphael. - A mi się już nic nie chce! Jestem cały ujebany w tym ptasim gnoju!
- Właśnie - wsparł go Ragnor.
Odrzuciłem głowę do tyłu, prawie się dusząc razem z Tessą. Nam obydwu uginały się nogi ze śmiechu, więc opieraliśmy się o siebie jak dwa padające po ścięciu drzewa.
YOU ARE READING
𝕎𝕠𝕣𝕝𝕕 ℝ𝕦𝕝𝕖𝕤 𝔸𝕣𝕖 𝔹𝕒𝕕
Fanfiction🄼🄰🄻🄴🄲 🄵🄰🄽🄵🄸🄲 "Jednym z największych lęków na świecie jest lęk przed opinią innych. Dopiero w momencie, w którym nie odczuwasz strachu przed tłumem, przestajesz być owcą - stajesz się lwem. Wówczas w twym sercu rodzi się potężny ryk. To z...