Rozdział 2

136 11 8
                                    

Minęło kilka dni, a Sophie spędzała większość czasu wyłącznie w swoim pokoju, wychodząc z jego bezpiecznej przestrzeni tylko wtedy, gdy była zmuszona podjąć to ryzyko. Szybko stał się jej ochronną przystanią. Po pierwszym dniu w bazie Avengersów spała jak dziecko przez wiele godzin, było to dla niej emocjonalnie i fizycznie wyczerpujące. Była nieufna oraz ostrożna w kwestii zabierania jedzenia z komnaty sztuki kulinarnej, uważając, że nie miała prawa do korzystania z tego przywileju. Jej logika podpowiadała jej zwyczajnie, że te produkty nie należały do niej, a zasady ulicy były do szpiku zakorzenione w jej głowie. Niemniej jednak pozostali zapewniali ją, że wszystko było w porządku, co więcej czasami to oni przynosili dziewczynie dania pod drzwi. Brała prysznic dwa razy dziennie, ciesząc się, że posiadała ten luksus i w pełni go wykorzystywała, obawiając się, iż w każdej chwili zostanie jej to odebrane. Nie dotknęła laptopa ani smartfona, po prostu trzymała się od tego typu urządzeń z daleka, aczkolwiek był jeden wyjątek, ponieważ używała telewizora. Chociaż większość czasu spędzała, wpatrując się w sufit, zastanawiając się, jaki właściwie był jej zmutowany gen. W rzadkich przypadkach, kiedy Sophie zapuszczała się bardziej w głąb budynku, gdyby dostrzegła Lokiego, w pośpiechu wróciłaby prosto do swojego azylu bezpieczeństwa, wręcz dokonałaby taktycznego odwrotu w stylu biegu w maratonie. Pomimo że wiedziała o fakcie stwierdzającym, iż skoro Avengersi pozwolili mu korzystać z życia, mieszkając na Ziemi, musiał się nieco zmienić. Niemniej jednak kompletnie nie była w stanie dobrze zrozumieć zarówno jego całej postaci jak i zachowania.


Pewnego ranka Clint wraz z Natashą wyruszali na wspólną, rutynową przebieżkę po ulicach jednej z najludniejszej aglomeracji świata, więc uznali, że przy okazji zajmą się zrobieniem porządnych zakupów w sklepie spożywczym, ostatecznie i tak wybierali się na zewnątrz.

— Sophie niczego nie dodała do listy. — Zmarszczył brwi.

— Wydaje mi się, że nie je zbyt wiele. Przyzwyczajenie się do regularnego odżywiania zajmie jej trochę czasu. Musimy pamiętać, że zdarzało się, iż przez wiele dni nie miała dostępu do jakiejkolwiek żywności. Lepiej wybierzmy się do niej, aby skonsultować z nią tę kwestię, konkretniej chodzi mi o to, aby sprawdzić, czy czegoś przypadkiem nie potrzebuje — zaproponowała rudowłosa.

Loki zajął miejsce przy kuchennym blacie wraz z Thorem, jedząc naleśniki, podczas gdy Wdowa i Łucznik rozmawiali. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jakby to było być zmuszonym żyć na ulicy, nigdy nie mając pojęcia, kiedy będzie można spożyć kolejny posiłek. Dorastał jako członek rodziny królewskiej, zatem ta kwestia nigdy, przenigdy nie przeszła mu przez myśli.


Dziewczyna bezmyślnie bawiła się pilotem zdalnie sterującym obraz nieba, kiedy dwójka super agentów zapukała do drzwi. Zsunęła się z królewskich rozmiarów łóżka, a następnie poszła otworzyć wrota, odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła ten konkretny duet.

— Wybieramy się po zapasy spożywcze. Zastanawialiśmy się, czy nie chciałabyś, aby coś zostało dodane do listy? Albo nawet może masz ochotę iść z nami? — zaproponował Clint.

— Uhm. Wszystko w porządku, nic konkretnego nie potrzebuję. Dziękuję, ale nie — odpowiedziała młoda dziewczyna.

— Nie masz czegoś, co chciałabyś specjalnie na obiad? A może preferujesz jakieś konkretne płatki śniadaniowe? — spróbowała Natasza.

— Uch. Sądzę, że Frosties. — Wzruszyła ramionami. Ruda uśmiechnęła się i natychmiast dodała do listy.

— Coś jeszcze? — Sophie przygryzła wargę i przez krótki moment się zamyśliła.

— Zupę?

— Jakiś konkretny smak?

— Obojętnie, jakikolwiek... O ile to nie będzie zbyt duży kłopot — dodała szybko, na co Romanoff lekko zmarszczyła brwi.

I'm still Breathing || LOKIजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें