116 8 5
                                    

 Cedric nie był nawet nikim; był niczym. Przez całe życie uciekał od tego faktu, uciekał tak długo, jak tylko mógł, ale on zawsze wisiał nad nim jak wielka, czarna chmura. 

 A teraz, gdy jego chude, odrętwiałe nogi nie pozwalały mu nawet biec, wreszcie to zaakceptował. 

 Od dwóch tygodni nie ruszał się prawie w ogóle – nic dziwnego, że jego krok był zbyt chwiejny, a ciało zbyt obolałe, by mógł doświadczyć szczytu młodzieńczej sprawności. Mimo to czuł się po prostu żałosny, niezależnie od siły (lub braku) własnego przewinienia.

 Sunąc z domu do domu i będąc odprawianym przez ponurych Ioniańczyków, którzy sądzili, że to tylko kolejny natrętny żebrak, nie mógł przestać myśleć o małym okienku wilgotnej piwnicy. O szoku na twarzy pokojówki, gdy ciekawość wzięła nad nią górę i zechciała zobaczyć, nad czym takim jej pan pracuje pod ziemią. O głębokim, aksamitnym głosie Jhina mówiącym "masz taki piękny uśmiech" w kółko i w kółko, aż zdanie to stało się kompletnie pozbawione znaczenia.

 Był sam.

 Był sam.

1234

 Jhin wychodził z siebie, ale jednocześnie dostrzegał wagę zachowania spokoju nawet w sytuacji tak podbramkowej jak ta, w której się znalazł. Jeśli chciał odszukać swojego anioła, to musiał podejść do sprawy z opanowaniem, inaczej zszargałby tylko swoje kojone wcześniej przez Cedrica nerwy. 

 Sączył jeden łyk kawy za drugim, gdy Maria, wciąż milcząca po porannym incydencie, starannie odkurzała kuchenne blaty. Cisza ze strony pokojówki jak najbardziej odpowiadała mu. Nie miał ochoty rozmawiać z kimkolwiek, zwłaszcza z kobietą, która bezwstydnie pozbawiła go doskonałego płótna, którego szukał całe życie. Oczywiście najchętniej by ją zabił, ale wiedział, że to nie takie proste; Maria mogła przydać mu się jako świadek, zeznający na jego korzyść, rzecz jasna, gdyby Cedric zdradził Ionii prawdę o Złocistym Demonie. Liczył na to, że wcześniej uda mu się go odszukać, ale nie mógł przecież być tego pewien. Wolał się ubezpieczać, nawet jeśli znaczyło to, że Maria musiała pozostać przy życiu.

 Po pokoju rozległo się stanowcze, zdecydowane pukanie, przerywając Jhinowi jedną z niewielu pozostałych mu przyjemności, jaką było picie kawy w świętym spokoju. 

 – Otworzę... – wymamrotała Maria, a mężczyzna bez słowa kiwnął głową.

 W drzwiach wejściowych stanął ktoś, kogo Jhin nigdy wcześniej nie widział. Wysoka, czarnowłosa, kobieta o pewnej siebie posturze i cynicznej mimice. Jej przedramieniem biegł tatuaż skrytego za chmurami Empireum, a jej skromne, białe ubranie było zmechacone i w niektórych miejscach oszpecone brudnymi plamkami, których przeciętny człowiek mógł nie dostrzegać, ale dla Jhina świadczyły o kompletnym braku poszanowania dla własnego wyglądu. Poza faktem, że kobieta nie zrobiła na wirtuozie przesadnego wrażenia, do układanki dołączał element zaskoczenia; cóż ona mogła robić pod domem jego, człowieka, do którego ludzie pukali albo w sprawie operetek, albo w ogóle?

 Mężczyzna milcząco przyglądał się, jak przybyszka kłania się, wymuszając sama na sobie grzeczność, i pyta o Ishę Hyuna. Czyli o niego. Dziwne. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio nie przedstawiał się jako Khada Jhin, prócz sytuacji, które wymagały jego prawdziwego imienia i nazwiska. Żaden inny scenariusz nie był w stanie zmusić go do podzielenia się tą obrzydliwą...prostotą. 

 – Proszę wejść – rzekła Maria, odwracając się w kierunku Jhina, który dokładnie widział ją i wytatuowaną kobietę, za to przez niekorzystną dla nich perspektywicznie ścianę one nie widziały jego. Przynajmniej do czasu, gdy pokojówka odprowadziła ją do przedpokoju wtedy kto wie. Może go ujrzała, a może nie, Jhin jednak lubił, gdy jego wygląd pozostawał tajemnicą aż do momentu, kiedy sam go zaprezentuje. 

Syndrom Adele Hugo│JhinWo Geschichten leben. Entdecke jetzt