68 4 2
                                    

 Jhin poczuł, że całe jego ciało zamarza w przerażeniu. Pierwszy odruch: milczeć. Nie ruszać się. Udawać, że nie ma go w domu. Ale po chwili zrozumiał, że to zbyt ryzykowny plan, jeśli nie sprawdzi wcześniej, kto to. Co jeśli wyważy drzwi i ujrzy go, całego we krwi, skulonego w zwichniętej ekstazie nad brutalnie zamordowaną młodą kobietą? Odwrócił głowę w kierunku drzwi, powoli, tak, że jej ruch wyglądać musiał, jakby to blaszany robot próbował poruszać nienaoliwionymi dobrze częściami. 

 Wstał. W ręku nadal ściskał ten nóż, narzędzie, które pozbawiło nareszcie życia tę przeklętą wiedźmę – jednocześnie wiedział, że należało go schować, i pragnął pokazywać każdemu jak małe dziecko udany rysunek. Na razie odłożył go na stolik obok, powolnym, zmęczonym krokiem udając się do drzwi. Podczas walki z Dian coś chyba sobie uszkodził; idąc, nie mógł przestać kuleć. Ale to nieważne. W oczach nieznajomego pewnie tylko pasowałoby do garba, gdyby zdążył obmyć się z krwi. Choćby częściowo, przecież i tak było ciemno. 

 Gdy wyjrzał przez judasza, w pierwszej chwili sądził, że śni. Jego serce ominęło jedno uderzenie, wstrząśnięte tym, na co artysta wyczulał je aż za bardzo. Piękno. Prawdziwej doskonałości przykryć nie mógł nawet mrok, jaśniała bowiem jak gwiazdy pośród czerni nocnego nieboskłonu, jak płomień goszczący zbłąkanego wędrowca w gospodzie po długich godzinach pieszej tułaczki. 

 Cedric.

 Jhin niemal krzyknął, raz jeszcze widząc te złote włosy, te oczy błękitne jak tafla najpiękniejszego z jezior, ta wyrzeźbiona dłutem niepojęcie wprawnego boga twarz. Boga innego niż ten, który tworzył resztę śmiertelników, brzydkich i takich samych, pozbawionych kompletnie polotu. Jakby tego było mało, kompozycji powabu dodawał jeszcze jeden element – łzy. Piękne, pełne żalu i przerażenia, krystalizacja nieuchwytnych uczuć i niewypowiedzianych słów.  

 Kim on, do cholery, był, żeby nie otworzyć?

 Skrzypnięcie drzwi rozniosło się po spokojnych, pogrążonych we śnie uliczkach Ionii, gwałtem rozdzierając panującą nań ciszę. A gdy drzwi przestały ich dzielić, gdy Jhin mógł ujrzeć go w całej okazałości, zapłakanego, upokorzonego i piękniejszego niż kiedykolwiek, wtedy stało się coś, czego mężczyzna się nie spodziewał.

 Cedric z całej siły objął go, jak zgubione dziecko, które po całym dniu odnalazło wreszcie rodzica. Wirtuoz wzdrygnął się. To nie tak, że wcześniej nigdy się nie zetknęli, ale nigdy nie...w taki sposób. Nagła jego bliskość, pociąganie nosem, wszystko, nawet zapach jego włosów, sprawiło, że Jhinowi zakręciło się w głowie. Nie odwzajemnił objęcia.

 – Jhin... – Kto wie, czy głos Cedrica nie był nawet piękniejszy od niego samego (o ile to w ogóle możliwe). A gdy wymawiał jego imię, mężczyzna poczuł się wyróżniony.

 Nie Dian. Jhin. 

 Uśmiechnął się szeroko, pojmując wreszcie, co się właśnie wydarzyło. Cała Ionia ich pewnie słyszała, ba, słyszała, mogła ich nawet widzieć, stali przecież w progu. Ale nie obchodziło go to. Wplątał palce w jego włosy, splamione krwią, odkąd chłopak przytulił się ociekającego nią wręcz wirtuoza.

 – Jesteś takim grzecznym chłopcem, Cedric. Już dobrze – szepnął. Czuł na sobie delikatne ruchy klatki piersiowej blondyna, gdy ten cicho płakał, wciąż wtulony w jego tors. – Zapomniałem prawie, jaki jesteś piękny. 

 – Może pan ze mną zrobić, co chce – rzekł Cedric. – Byłem sam, bez jedzenia, wody, dachu nad głową, bez...nikogo. Tu mi dobrze. Z panem mi dobrze. Jeśli pan chce mnie... – Ściszył głos, jakby mimo wszystko pewne rzeczy nie przechodziły mu przez gardło. – ...to niech pan to zrobi. Jeśli chce pan mnie zabić, to niech pan to zrobi. Jeżeli tylko sprawi to panu przyjemność, to będzie oznaczało, że na coś się panu zdałem. Prawda?

 Jhin uśmiechnął się szeroko, częściowo nie dowierzając własnym uszom. Oto ptaszek, który wyfrunął z klatki, sam do niej powrócił, i to w dodatku jako potulne, obojętne wobec swego losu płótno. Czy to odejmowało jego pięknu? Wcześniej powiedziałby, że tak, wszak przerażona, błagająca o litość ofiara zawsze podobała mu się najbardziej, ale tym razem nauczył się dostrzegać doskonałość tam, gdzie nie widział jej wcześniej. Cedric nie nadawał się do przedstawienia prostego, opartego na tym samym, co wszystkie pozostałe. Na jego twarzy uwieczni coś innego. Koniec godny Brylantowej Sieroty.

 – Chcę tylko cię zabić, Cedric – powiedział, łapiąc chłopaka za podbródek i unosząc jego zaczerwienioną od płaczu twarz. – Nic więcej i nic mniej. Nie obawiaj się, że śmiem zbrukać tak idealne płótno. 

 Nie jak Dian, przemknęło przez jego umysł, lecz stało się natychmiast myślą przyjemną, gdy przypomniał sobie jej martwe ciało leżące w korytarzu. 

 – Czy to będzie...boleć? – spytał Cedric. Jhin uśmiechnął się szerzej na uroczą naiwność tego pytania. 

 – Oczywiście, nawet bardzo. Zabić kogoś takiego jak ty bezboleśnie byłoby istną marnacją.

 Cedric kiwnął głową. Nie zapłakał mocniej, nie spróbował przekonać go, by jednak ograniczył jego cierpienie. Akceptował to, co go czekało. 

1234

 Jhinowi jeszcze przez długi czas dane było wspominać ten dzień. Nie żałował go, nigdy, ani razu, nawet wówczas, gdy po raz pierwszy usłyszał trzask zamykanych drzwi. Drzwi celi, która przez lata więziła go w Tuuli. 

 Skąd Zakon Kinkou wiedział, kogo należy aresztować, tego wirtuoz nie wiedział. Ale im dłużej żył, tym mniej go to obchodziło. Nie myślał o tym, gnijąc w więzieniu, i nie myślał o tym, gdy Wielki Mistrz Kusho wraz z najzdolniejszymi swymi uczniami zjawił się pod jego drzwiami. Myślał bowiem o czym innym. O eksplozji krwi, która splamiła najukochańsze z jego płócien, rozrastając się na jego powierzchni jak krzew dzikiej róży. O ustach, które zastygły na wieki, przed śmiercią zdążywszy wypowiedzieć jedno tylko słowo: "Jhin". Jakże różniło się to od wieczora, gdy błagały o litość i mamrotały imię Dian. Dian, która, wraz z dzieckiem, jakie poczęła z Cedriciem Saeli, została parę dni potem wyłowiona z pobliskiej rzeki. 

 Sztuki nie da się zabić. Ona żyje wiecznie, nawet upokorzona, zapomniana i wtrącona do lochu; czeka na moment, by ponownie się przebudzić. Jhin, jeden tylko z jej licznych piewców, dostał ponowną szansę od losu przy najeździe Noxusu, który zapragnął wykorzystać jego talent w dziedzinie pozbawiania ludzi życia. Taka już kolej rzeczy, że artysta, choćby długie lata spędził, gnijąc na uwięzi, zawsze powróci. Ale ofiara taka jak Cedric nie trafiła mu się już nigdy. Nie zdołał powtórzyć już przedstawienia, jakim była tamta noc. Tej syntezy krwi i łez, krzyku i płaczu, poezji jasnych włosów zabarwionych na najpiękniejszy z odcieni czerwieni. 

 Dreszczu płynącego z czterech pierwszych nacięć. 

1234

Przepraszam, że ostatni rozdział jest krótki i dla niektórych może mało satysfakcjonujący. Dziękuję kusenor, bez której prawdopodobnie nigdy bym tego nie skończyła, i wszystkim innym, którzy to czytali. Bezczelna reklama alert: jeśli Ci się podobało, możesz zerknąć też na inne moje  książki lub obserwować mnie, by dostać powiadomienie, gdy napiszę coś nowego. Buźka.

Syndrom Adele Hugo│JhinWhere stories live. Discover now