ROZDZIAŁ 6

13K 294 18
                                    

      — Kochanie, muszę lecieć do willi. Chłopcy z wami zostaną. —wskazał głową na zmierzającą w naszą stronę ochronę.

Sebastian wraz z kilkoma innymi chłopakami, przylecieli na wyspę, żeby nas pilnować.

— Powiesz mi, co się dzieje? — zapytałam sfrustrowana.

— Wrócę dziś wieczorem, najpóźniej jutro rano będę przy tobie. Wtedy obiecuję, że wszystko Ci powiem, dobrze?

Ujął moja twarz w dłonie. Nie lubiłam pożegnań z Vincentem, nigdy nasze rozstania nie przebiegały tak, jak były planowane. Po drodze zawsze się coś musiało spierdolić. Miałam nadzieję, że tym razem nie będzie żadnych komplikacji i wróci, tak jak obiecał.

— Jesteś sensem mojego istnienia. — Powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. Widziałam w nich ból, przerażenie i niepokój. Nie miałam pojęcia, co się stało, ale wnioskując po wyglądzie Vincenta, nic dobrego.

— Obiecaj mi, że wrócisz cały i zdrowy. — w moich oczach szkliły się łzy.

— Obiecuję. Mam do ciebie prośbę. — spojrzał na mnie tajemniczo.

— zaplanuj wstępną listę gości na nasz ślub. Opisz, jak chciałabyś, żeby wyglądało wesele, kogo chcesz zaprosić. Kiedy wrócę, skonfrontujemy pomysły. Czas nas nagli i wypadałoby to powoli organizować.

— Co to znaczy, że czas nas nagli?! — zapytałam, nieco głośniej niż zamierzałam. 

— A na co mamy czekać? Kochasz mnie? — zapytał, patrząc na mnie wyczekująco, chociaż doskonale znał odpowiedź. 

— Oczywiście, że cię kocham. Wiesz o tym doskonale. —

Odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. 

— Więc po co czekać? Chcę, żebyś nosiła moje nazwisko i urodziła nam gromadkę dzieci. 

— Z tym ostatnim, to się wstrzymajmy. Sam widzisz, że to nie jest odpowiedni czas na dziecko, a co dopiero na gromadkę. — Pogładził mnie po policzku. 

—Przemysł proszę, tę kwestię. Chciałbym cię poślubić, chociażby jutro. 

Moje oczy zrobiły się ogromne. Vincent, widząc przerażenie, wymalowane na mojej twarzy zaśmiał się lekko. 

—Spokojnie mała, niczego jeszcze nie załatwiłem. Pamiętaj jednak, że mam spore możliwości. — Puścił mi oko, dając tym samym do zrozumienia, że jeśli sama nie określę, czego chcę, zdecyduje za mnie. 

— Ślub? Jaki ślub? —znienacka do naszej rozmowy wtrąciła się Iza. 

— Nasz ślub. — odpowiedziałam, nie patrząc w jej stronę. Wpatrywałam się badawczo w spokojne i pewne oczy Vincenta. 

— Idę się przygotować do lotu— Powiedział, zbierając broń ze stołu. Włożył pistolet z tyłu za pas. Widząc ten gest, miałam świadomość, że nie będzie to przyjemna i spokojna rozmowa. Podbiegłam do mojego mężczyzny i objęłam go czule. 

— Wiem kochanie. —odpowiedział na moją niemą prośbę. Zaciągnęłam się jego zapachem. Uwielbiałam intensywność piżma, którym pachniał. Po dłuższej chwili przerwał nasz uścisk. 

— Kochanie, naprawdę muszę iść. Im szybciej to załatwię, tym szybciej wrócę. Chłopcy są do waszej dyspozycji. Przywieźli wam trochę rzeczy z willi. Jedźcie gdzieś, pozwiedzajcie, zrób zdjęcia. Będzie dobrze, zaufaj mi. 

Mówiąc to, był tak spokojny, że niemal uwierzyłam, że wyjazd, do którego się szykują, będzie bezpieczny i spokojny. 

Puściłam go i wróciłam do przyjaciółki. Obie wyszłyśmy na taras, rozsiadając się na krzesłach ogrodowych. 

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaWhere stories live. Discover now