1

44 3 4
                                    

Na ogromnej hali sportowej od samego rana rozbrzmiewał pisk butów, huk wybijanych piłek, okrzyki radości i znudzone pomrukiwania kiedy serw nie poleciał w wyznaczone miejsce.

Drużyna siatkarska  nie próżnowała. Zawzięcie przygotowywali się nadchodzącego finału, który mieli rozegrać z Karasuno. Skłamałabym  gdybym powiedziała, że nie byli podekscytowani.

Oczywiście, nie porzucili swojej pewności siebie, ale gdzieś głęboko czuli stres, a w sercach palił się nienaturalny żar i chęć dosłownego zniszczenia przeciwnika. Myślę, że byli wystarczająco silną drużyną aby tego dokonać, ale zachowywali przecież jakieś morale i szacunek. Tego wymagano od uczniów Shiratorizawy - najlepszej szkoły w prefekturze Miyagi.

Przez dziedziniec biegł przeciętnej budowy chłopak, a jego miedzianie, zazwyczaj nieregularnie ułożone włosy, wpadały do jego oczu. Średnio teraz przejmował się powinnością nienagannego ułożenia ich. Jedyne co się dla niego liczyło to przekazanie ważnych informacji drużynie, toteż szybko wymijał bardziej lub mniej znanych sobie uczniów.

Po jakiś trzech minutach nieustannego biegu, wpadł do sali jak poparzony i wykrzyczał na jednym wdechu:

— Odwołali finał!

Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu, ktoś w tle dostał ciętą piłką w głowę, a jeszcze inni powpadali w siatkę. Nikt nie wiedział co powiedzieć, nikt nie był też pewny czy mówić chciał.

Shirabu słynął z prawdomówności, słabo mu zresztą wychodziło kłamanie. Wpatrywali się jeszcze chwilę w szesnastolatka, aż w końcu temat podjął sam kapitan drużyny:

— Kto Ci o tym powiedział? — zapytał, charakterystycznym dla siebie, spokojnym tonem.

Ushijima Wakatoshi, bo tak miał na imię, miał oliwkowo brązowe włosy i zielone oczy, a jego twarz zawsze wyrażała stoicki spokój. Był wysoki (189 wzrostu) i cechował się muskularną, ale szczupłą budowę ciała.

— Wicedyrektor. Powiedział, że to sprawa rządowa i mamy się nie mieszać — odpowiedział, a jego twarz nareszcie odzyskała normalne kolory.

Oczywiście, można by pomyśleć, że to przez kondycję, ale nic bardziej mylnego. On, jak i cała drużyna, kondycję mieli wręcz bez zarzutu. Kiedy usłyszał słowa wicedyrektora, zabrzmiały one jak wyrok śmierci a serce biło jak szalone, więc odzyskanie odpowiedniego tętna zajęło mu troszkę więcej czasu.

— Nie rozumiem. W tamtym roku też coś wymyślali. Pamiętacie jak straszyli nas wojną? — odparł, wyplątujący się z siatki Reon.

W porównaniu z drużyną, miał dość ciemną karnację, czarne włosy, tego samego koloru, okrągłe oczy, duży nos i usta, a brwi grube. Duża, muskularna budowa sprawiała, że ludzie często się go bali, ale posiadał spokojną i troskliwą osobowość.

Nastała kolejna, długa cisza. Każdy wrócił myślami do zeszłorocznego turnieju wiosennego, kiedy to powiedziano im tydzień przed, że nie rozegrają finału. Ten, rzecz jasna, miał miejsca, a żeby tego było mało – wygrali z zadowalającym wynikiem.

— Ty na pewno nie żartujesz? — upewnił się Goshiki. Pierwszoklasista został tylko spiorunowany wzrokiem i już wiedział, że pytanie było bez sensu.

— Może znajdziemy jakieś realne wytłumaczenie? — zamyślił się Shirabu.

Wszyscy zaczęli rozpatrywać każdy możliwy wariant. Znaczna ich część została obalona na samym początku. Po jakiś dziesięciu minutach chcieli się poddać  i po prostu wrócić do treningu, ale definitywnie brakowało im już tego samego zapału. Wznowili więc kombinowanie od kogo wyciągnąć informacje na jakże nurtujące ich pytania. Finalnie postanowili udać się do urzędu. Oczywiście pominęli takie rzeczy jak sprzątanie hali, trener mógł przyjść lada moment co było jednoznaczne z niepowodzeniem. Wymknęli się i zwinnie udali się do szatni, by zmienić ubiór. 

~~

— Ile razy mam panu powtarzać, że my musimy to wiedzieć?! — oburzył się Eita.

Od dziesięciu minut stali w pokoju jednego z urzędników. Mężczyzna był koło sześćdziesiątki i nie był szczególnie zadowolony z przybyłych gości. Był nieco pyzaty, a na jego głowie zostawał może meszek siwych włosów. Spoglądał na nich niebieskimi oczyma, spod okularów. Gdyby miał w oczach lasery – nastolatków już by tu nie było.

— A ile razy mam powtarzać, że nie mogę udzielać takich informacji byle komu? — odparł, zmęczony długą i to chyba za długą wymianą zdań między nim, a starszym rozgrywającym drużyny.

Semi Eita nie należał do najwyższych zawodników, był niewiele wyższy od Shirabu. Obydwoje byli rozgrywającymi, ale to ten drugi był wyjściowym. Trzecioklasista miał szare włosy, których końcówki były czarne, a oczy miał blado-brązowe.

Sprawia wrażenie poważnego i stoickiego, gdzie w rzeczywistości jest porywczy i konkurencyjny - szczególnie w stronę młodszego rozgrywającego, ale potrafi docenić siłę drużyny jak i przeciwników.

— Proszę pana! Jesteśmy z Shiratorizawy, mieliśmy jutro brać bezpośredni udział w tym meczu. — brnął dalej chłopak.

— Z Shiratorizawy powiadasz? — ton jego głosu zmienił się w bardziej zainteresowany niż pogardliwy, sarkastyczny i poirytowany. Nawet nie próbował tego ukrywać.

Mężczyzna spojrzał na nich spod okularów i zmierzył ich wzrokiem, a w oczach drużyny zabłysł promyk nadziei, że urzędnik jednak się nad nimi zlituje.

~~

— I żebym was tu więcej nie widział! — wykrzyczał, wyrzucając ich z budynku, a za nimi poleciała sterta jakiś kartek.

— Bezczelny — odparł Shirabu, otrzepując się z kurzu.

— No, to raczej nie miało prawa się udać — stwierdził Eita, piorunując Goshiki'ego wzrokiem.

Tamten, przestraszony, lekko się odsunął, a do jego uszu dobiegł czyiś śpiew. Bądź co bądź, był to przepiękny, syreni śpiew, który ukołysałby do snu nawet najbardziej energiczne dziecko. Drzewa zachwiały się, upuszczając pierwsze płatki wiśni, które wiatr poniósł do lasu – źródła tego magicznego głosu. Obserwował przez chwilę to miejsce, gdy zabłysło niebieskie światło, a on ujrzał odzianą w czarny płaszcz postać, która jakby chciała, żeby podążył akurat za nią.

Nie zastanawiał się długo. Ignorując krzyki i groźby przyjaciół, udał się ku światłu. Kiedy się zbliżał, nieznajomy spokojnie się odwrócił i udał w głąb lasu, a śpiew zdawał się być donośniejszy i bardziej rytmiczny. Otaczające go rośliny zdały się mieć swój własny rozum i zbliżały się do niego i oddalały rytmicznie. Dłuższe i lżejsze gałęzie drzew wyglądały jakby tańczyły w rytm pieśni. Zwierzęta też jakby chętniej wyszły ze swoich norek, by podziwiać nowego przybysza.

Nagle wszystko się zatrzymało, śpiew ucichł, pozostawiając po sobie niesmak. Zwierzęta się schowały, rośliny wróciły do dawnych form, nad lasem zebrały się ciężkie, deszczowe chmury. Postać się zatrzymała i odwróciła w stronę chłopca. Teraz, jedyne co słyszał to grzmoty. Czarny płaszcz zawachlował na zerwanym przed chwilą wichrze. Spostrzegł delikatny, ale zadziorny i prowokujący uśmiech spod jej kaptura, a ziemia za nią została agresywnie potraktowania niebieską artylerią, łamiąc przy tym drzewa. Nagły błysk oślepił go, przez co przyłożył wierzch dłoni do czoła, zakrywając oczy.

Kontynuował jej obserwację mimo, że teraz było to trudniejsze, gdyż rozpalony przez grzmot ogień przybrał niebieską, rażącą barwę. Niemniej jednak, dopatrzył się, że stojąca przed nim osobliwość  pozbyła się nakrycia głowy.

— Na wszystkie orły... — wyszeptał, zszokowany wydarzeniem  chłopak.

Miasto Drzew | Haikyuu!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz