to będzie nasza tajemnica (one shot)

Start from the beginning
                                    

    — Życie składa się tylko z powitań i pożegnań — odparła po chwili. — Poza tym nie pytałam cię o zdanie, Blythe — dodała, unosząc dumnie głowę. Jak miała się teraz skupić na myciu okien, skoro był tu ten nieznośny chłopak? 

     — Wiesz, skoro przy mnie planujesz tragicznie umrzeć pod kołami pociągu, to grzechem byłoby nie zareagować. Nawet przyszłemu wiejskiemu lekarzowi. — Usiadł wygodniej, patrząc na nią z iskrą śmiechu na ustach. — Poza tym, żeby tak umrzeć musiałabyś machać miłości życia, a...

    — Skąd wiesz, że jej nie mam? — Przejechała szmatką po dolnych partiach szyby i popatrzyła na niego z wyrzutem, kładąc dłonie na biodrach. Bała się otworzyć okna, żeby go bardziej nie przeziębić, jednak nigdy nie powiedziałaby tego na głos. 

    — Człowiek, który ma miłość życia raczej nie rzuca się pod pociąg — stwierdził rezolutnie.

    — Jeśli jest tragiczna i wyjeżdża, dajmy na to... Co jest daleko od Avonlea... No, do Toronto! Jeśli wyjeżdża do Toronto, to bardzo tragiczne. — Złożyła ręce na piersi, a woda zaczęła kapać ze ścierki na jej sukienkę. — Na pewno bardziej tragiczne niż mycie okien! — Zreflektowała się, wracając do pucowania szyb. Maryla miała dziwną manię; w jej domu wszystko musiało błyszczeć, jakoby czystość miała być bogactwem Zielonego Wzgórza. Niczym była jednak przy złotym sercu Ani Shirley

    — A więc masz miłość życia? — Uniósł ze śmiechem brwi. — Czy poznała cię z nim, hm, księżniczka Kordelia? A może też jest księciem? — Przygryzł wargi, oczekując jej odpowiedzi. 

    — Daleko mu do księcia — odparła po chwili, stojąc do niego tyłem. W lustrze szyby widziała jego rozpromienioną twarz: czarne włosy kręciły się, jak ciężkie kłęby dymu nad jego piwnymi, podobnymi do barwy pni drzew oczyma. Spojrzał na szybę przelotnie, a ona odwróciła wzrok do Królowej Śniegu, która stała za oknem, ogołocona ze swych kwietnych szat. — Ale jest bardzo uczynny. Dobry. Ma poczucie humoru — mówiła powoli, ścierając kolejne smugi. 

    — Jest z Avonlea? — zagadnął, opierając brodę na dłoniach. Shirley przewróciła oczyma, po czym sięgnęła do wyższych partii okna. 

    — Nie pasuje do Avonlea — odpowiedziała po namyśle. — Myślę, że lepiej odnalazłby się w Ottawie, niedaleko królowej Wiktorii. Albo w Montrealu, tak blisko rzeki. Ludzie, którzy mieszkają nad rzeką muszą mieć bardzo prędkie myśli, nie rozwodzą się nad tyloma sprawami. Potok ich myśli jest zawsze w pędzie i rzadko odbiega na inne sprawy. Nie mogłabym mieszkać nad rzeką — stwierdziła. — Ale mieszkanie na Zielonym Wzgórzu... Gdy się mieszka na wzgórzu, to myśli są jakby wyższe. I można używać wielkich słów. Gdy się mieszka na wzgórzu, to trzeba wielkich słów, by wyrazić wielkie idee. I dużo się mówi... No, chyba że jest się Mateuszem. Mateusz pewnie dużo mówi w duszy.

    — Albo w stodole. — Zaśmiał się Blythe, a Shirley nie mogła odmówić mu tego samemu. 

    — Więc mieszkanie na Zielonym Wzgórzu jest idealnym domem dla moich wielkich myśli. Czy to źle, że ma się wielkie myśli? Maryla mówi, że to próżne, ale wszystko, co wielkie jest przecież... ludzkie. Miłość jest najlepsza, gdy jest wielka. Nienawiść jest najgorsza, gdy jest wielka. A wielka radość... Nie można mówić małymi słowami o tych rzeczach! One same się proszą o wielkie słowa! — Stanęła na stołku, by dosięgnąć górnej framugi. Słońce prześwietlało jej ciemnobrązową sukienkę, jak gdyby nadawało jej wzory i falbanki prosto z nieba. Gilbert Blythe uśmiechnął się lekko. 

    — A nie uważasz, że o pewnych rzeczach powinno mówić się szeptem? Czy szept zabiera im wielkość? — podpuścił ją, chcąc posłuchać jej głosu. 

    — Szept nadaje im tajemniczości. A wielkie tajemnice rządzą tym światem, Gilbercie Blythe'cie. — Ania wrzuciła szmatkę do miski i popatrzyła na niego uważnie. Czarnowłosy podniósł się z łóżka, mocno zaciskając dłoń na jego oparciu. — Oszalałeś? Maryla mnie zabije, jak cię tak zobaczy. Znowu powie, że robię z Zielonego Wzgórza wesołe miasteczko! — Przewróciła oczyma, gdy poczuła, że Gilbert staje przy niej. 

    Obrzucił spojrzeniem czyste okno i zmrużył oczy od styczniowego słońca, które przeglądało się w krystalicznej szybie, rozpychając się między gałęziami Królowej Śniegu. Ania Shirley również zwróciła ku niej głowę, a wtedy czarnowłosy chłopak pochylił się i ucałował jej skropiony wodą policzek. Drgnęła lekko, zaciskając dłoń na parapecie, po czym spojrzała na niego. Bladą skórę okalało teraz słońce, głaszczące delikatnie hebanowe włosy. Ostre rysy policzków smagało światło, a silne ręce wyglądały, jakby ktoś pozbawił je skrzydeł i tym samym siły. 

    — To będzie nasza tajemnica, dobrze? — szepnął, po czym uśmiechnął się. Wielka tajemnica miłości do Ani Shirley rządziła jego sercem. Rudowłosa uniosła brwi, po czym wybuchnęła śmiechem, uderzając go lekko wilgotną szmatką. Pokręcił z radością głową, szturchając ją w ramię, po czym powiódł palcem po świeżo umytej szybie, kreśląc tam jej imię. Żeby mógł patrzeć na nią każdego dnia. Roześmiał się, a śmiech ten usłyszała nawet Maryla, myjąca na dole naczynia. Lecz cóż robić?

     Gilbert Blythe uwielbiał się śmiać.

♡♡♡

nikt już nie pisze ff o Anki i było mi tak przykro, że musiałam odwalić jakąś głupio-uroczą scenkę. Mamy więc mycie okien w wykonaniu Ani Shirley i Gilberta Blythe'a. Fandom AWAE trochę umarł, ale naprawimy to, my dear, nie ma tak łatwo. Jeśli potrzebujecie więcej "ankowego" klimatu, zapraszam Was do mojej skończonej powieści "nie całuj się pod kapliczką"! (przed poprawkami ma dużo nawiązań do Aneczki, a Józio to podobno dobry krasz, więc why not)

cieszę się, że mogłam to napisać, damn, potrzebowałam troszkę Anki i fanfikowania

kocham Was mocno, buziaki!



oddychaj, Blythe | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Where stories live. Discover now