XVI. Zabiorę cię na bal!

3.6K 436 260
                                    

     Choć ciotka Józefina powiadomiła Anię i Dianę o kolejnym przyjęciu, jakie organizowała w swojej posiadłości, Shirley miała poważne wątpliwości, czy pojechać do domu bogatej pani Barry. Obawiała się zostawiać w domu Marylę, która nieco podupadła na zdrowiu i miewała coraz częstsze zawroty głowy. W dodatku sytuacja z Gilbertem nie polepszała się — chłopak miewał duszności niemal każdej nocy i Shirley na zmianę z Mateuszem czuwali przy nim, by nie udławił się własnym kaszlem. Zostawić ledwo widzącą Marylę, nieumiejącego gotować Mateusza i Gilberta, który mógł się w każdej chwili udusić? Na to Ania Shirley — Cuthbert nie mogła się zgodzić!

     Odprawiła więc Dianę i Cole'a, gdy ci przyszli do niej z walizkami i poleciła przyjaciołom, by przywieźli jej jakąś pamiątkę od pani Barry. Jerry, który zupełnie przypadkowo znalazł się wtedy poza stodołą, podarował pannie Barry swój szalik, mówiąc, że w drodze może być bardzo zimno. Cole'a i Anię rozbawiły maślane oczy Francuzika, jednak Diana, jak to ona, bardzo uprzejmie mu podziękowała i nawet dała ucałować się w rękę.

     — Jestem zawiedziona, że nie jedziesz z nami, Aniu — powiedziała czarnowłosa przyjaciółka, kierując się do powozu. Już miała wsiąść, gdy podbiegła do rudowłosej i przytuliła ją mocno do siebie. — Będę o tobie myśleć na balu.

     — Ja mam bal tutaj, Diano, nie martw się! — Uśmiechnęła się Ania, trzymając jej dłonie. — Może G... Mateusz da się namówić na tańce! — Poprawiła się tak szybko, jak tylko mogła. — A wam dobrej zabawy! — Dygnęła, chwytając w dłonie fartuszek. Cole skinął jej głową na pożegnanie i ściągnął lejce, dając koniowi znak, by powoli ruszał. Diana wskoczyła do środka powozu i pomachała przyjaciółce. Ania odprowadziła ją uśmiechem i opatuliła się wielką chustką Maryli.

     Stojąc pośród zaśnieżonego Zielonego Wzgórza czuła się jak samotna wierzba w starym ogrodzie, czekająca na wiatr, który przeczesałby jej włosy. Na co wtedy czekała Ania Shirley? Sama nie wiedziała. Z tej niewiedzy postanowiła więc przewrócić się na plecy w śnieg i za pomocą dłoni i nóg zrobić w nim aniołka. Leżąc pośród puchu, patrzył na okno swojego pokoju i zatapiała się w śniegu tak samo, jak Gilbert tam w pościeli. Niech to szlag, znów pomyślała o Gilbercie! Czyżby zamieniła się umysłem z Ruby?

     Podniosła się i otrzepała ze śniegu, po czym wbiegła z impetem do domu, prawie wywracając Mateusza, który akurat wrócił ze stodoły, by napić się kawy. Odwiesiła płaszcz na wieszak i pobiegła na górę. Maryla odpoczywała w swoim pokoju, więc aby jej nie przeszkadzać, Ania postanowiła wziąć sobie jakąś książkę do poczytania i udać się gdzieś w las, albo nad Jezioro Lśniących Wód. W kieszeni nadal miała rysunek od Cole'a, więc aby się nie zgubił, skierowała się z nim do swojego pokoju, by schować go przy toaletce. Gdy uchyliła drzwi do pomieszczenia, zastała Gilberta siedzącego na łóżku z książką.

     — Och, przepraszam... — Wycofała się, na co Blythe podniósł głowę i wyciągnął rękę w jej stronę.

     — Nie, spokojnie. — Zamknął książkę. — I tak już kończyłem, od rana próbuję nadrabiać jakoś te wszystkie zaległości i... — Zmieszany spuścił wzrok. — Nie mogę się skupić. — Spojrzał na nią i przygryzł usta.

     — I potrzebujesz odpoczynku, Blythe! — Położyła ręce na biodrach.

     — Już się naodpoczywałem za wszystkie czasy! — Uśmiechnął się lekko, patrząc krzywo w kierunku poduszki. — Mój kręgosłup niedługo wchłonie się w prześcieradło i tylko czekam na krochmal Maryli.

     — Nie o takim odpoczynku mówię. — Shirley przewróciła oczyma. — Byłeś kiedyś na balu, Blythe?

     — Chyba nie. — Zastanowił się. — A dlaczego...

     — A dlatego, że zrezygnowałam z balu u ciotki Józefiny, żeby z to... żeby pilnować Zielonego Wzgórza, więc urządzę bal tutaj. I zapraszam na niego ciebie. — Usiadła obok niego. — Ale tylko dlatego, że Maryla byłaby zadowolona i że tak robią dobre córki. — Uniosła dumnie głowę.

     Gilbert podniósł się z trudem i poprawił wymiętą koszulę, po czym skłonił głowę, biorąc lewą rękę do tyłu. Prawą przeczesał nieułożone włosy i popatrzył na Anię ciemnymi oczyma, w których wraz z piwnym kolorem zmieszały się cienie łez, które wywoływały ataki kaszlu. Wytarł je szybko, po czym wyciągnął dłoń ku dziewczynie. Gdy poczuł dotyk jej palców na swoich, serce zabiło mu mocniej. Rudowłosa nie patrzyła na niego z początku, jednak po chwili odważyła się obdarzyć go przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się i zrobił pierwszy krok.

     — Do czego tańczymy? — zapytał cicho, jak gdyby wokół nich już grała muzyka, już rozgrzewały się instrumenty, a tysiąc innych par przeszywało powietrze stukotami obcasów.

     — Do wiatru. Tańczymy do wiatru w starym pałacu na zboczu zimowej krainy — odparła. — Towarzyszą nam goście ubrani w szaty chmur i wszystko jest takie wyrwane z pogody. Bębny jak grzmoty, a harfa brzęczy promieniami słońca. Fortepian ze swymi klawiszami skacze jak krople deszczu, a parkiet jest koloru wschodzącego horyzontu. Wszystko jest takie królewskie i piękne... — Rozmarzyła się.

     — Mam jeszcze zabić jakieś smoki, panienko? — Uśmiechnął się, przybliżając się do niej nieco. — Chociażby te zrobione z ostrych kawałków lodu, zionące zorzą polarną, która ochładza serca?

     — Zaimponowałeś mi, Blythe. — Rozpromieniła się. — Myślę, że smoki nie będą dziś przeszkadzać w naszym balu. — Uniosła dumnie podbródek.

     — Jak sobie życzysz, księżniczko Kordelio — powiedział, a wtedy ona spojrzała mu prosto w oczy. Dostrzegł szarawą iskrę w jej tęczówkach i lekko zachwiał się na nogach. Przytrzymała go i posadziła na łóżku, po czym dotknęła jego czoła, sprawdzając, czy nie wraca gorączka.

     — Aniu, co ty wyprawiasz? — Maryla pojawiła się na progu, mrużąc oczy i zerkając na młodych. Siwe włosy opadły jej na czoło, co była rzadkością, bo Maryla zwykle starannie je układała i wiązała w kok. — Nie męcz Gilberta, dziewczyno!

     — Pani Cuthbert, spokojnie, Ania mi tylko pomaga. — Uspokoił ją z troską Blythe. — Wracamy z balu. — Spojrzał na dziewczynę, a ta uśmiechnęła się lekko.

     — Chyba mam zawroty... — Wydusiła po dłuższej chwili Maryla. — Mateuszu, zajmij się tą dwójką! — krzyknęła ku dołowi domu i skierowała się znów do siebie. Ania i Gilbert roześmiali się cicho, gdy tylko opuściła pomieszczenie.

     — Dziękuję za bal, panienko. — Gilbert ujął jej dłoń i nachylił się, by ją ucałować, jednak Ania wyrwała mu rękę.

     — Chyba smoki pożarły mi kończyny, ach! — Schowała ręce za siebie. — Połóż się i odpocznij, powinieneś teraz bez trudu zasnąć. — Oparła się o ścianę, odchodząc nieco od niego. Gilbert położył się więc w milczeniu i popatrzył w okno. Nie mógł się jednak skupić, gdy Shirley stała obok, więc skierował wzrok ku niej.

     — Dziękuję ci, Aniu — powiedział, po czym kaszlnął, wykrzywiając się od bólu. Dziewczyna zrobiła dwa kroki i wzięła z komody miskę z wodą. Zanurzyła w niej ścierkę, po czym podbiegła do okna, otworzyła je gwałtownie i zgarnęła nieco śniegu z okiennic. Wtarła go w ścierkę i przyłożyła do czoła chłopaka. Syknął od zimna, lecz zaraz opadł na poduszkę. — Dziękuję, że zabrałaś mnie na bal — dodał.

     — Należało ci się za tę tabliczkę, Gilbercie. — Gdy wymówiła jego imię, zmierzwiła mu dłonią włosy i pogładziła po policzku. — Śpij dobrze i uważaj na smoki. Mają dziś chrapkę na ręce. — Pomachała mu i wstała, by udać się do Mateusza. Zatrzymała się jednak w połowie drogi do drzwi i zerknęła ku niemu. — Nie dziwię się już Ruby — powiedziała sama do siebie, po czym wyszła, zostawiając go ze swoim dotykiem na policzku.

    

•♡•

pozdrowienia z Lednicy!

oddychaj, Blythe | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz