Rozdział 3.

10 1 0
                                    

  Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej parę przetartych jeansów i czarny top. Przebrałam się, dokładnie oglądając swoje nowe blizny. Niektóre pojawiły się na miejscu starych, które nabywałam regularnie, trenując w lesie późnymi porami, by nikt mnie nie zauważył. Starałam ukrywać się je pod solidną warstwą podkładu i korektora.

Westchnęłam ciężkiego.

  Jeżeli to naprawdę był on - właściciel tych nieziemskich oczu - to moje dotychczasowe życie już za niedługo całkowicie się zmieni. Nie miałam czasu na takie sprawy. Jason wpadł w wiele konfliktów z innymi watahami. Nie mogliśmy sobie pozwolić na żadne słabości, nie teraz. Tymczasem ja znowu mu ich przysporzyłam. 

Podeszłam do okna i wzięłam do ręki ramkę ze zdjęciem. Popatrzyłam tępo na fotografię przedstawiającą mnie, brata i naszych rodziców. Wyglądałam na naprawdę złą, miałam czerwone policzki od płaczu i widać było, że nie podobało mi się to, że jestem zmuszona do wspólnego rodzinnego zdjęcia. Wolałam pójść i bawić się z innymi. Kilka tygodni po tym w środku nocy nasza wataha została zaatakowana przez stado z północy. Mama ukryła mnie schowku pod podłogą, a Jason schował się gdzieś za szafą. Niestety, wywęszyli go i kazali patrzeć na egzekucję naszych rodziców. To dlatego mój brat jest teraz taki przewrażliwiony na moim punkcie. Traktuje watahę jak swoją rodzinę, jednak to ja jestem dla niego najważniejsza. Zresztą, i ze wzajemnością. Oddałabym wszystko dla niego. Nie mogłam pozwolić, by został sam na tym świecie. Nie odnalazł jeszcze nawet swojej mate, a miał już 24 lata. Stado oczekiwało męskiego potomka i Luny. Bez tych elementów wataha słabła, nieważne, jak bardzo się starał.

Odstawiłam zdjęcie na parapet i wyszłam z pokoju. Podskoczyłam na widok dwóch osiłków, pilnujących drzwi. 

- Witaj, Chelsea. Lepiej się już czujesz? - zapytał Felix, jeden z nich. - Jeszcze wczoraj byłaś nieprzytomna, a dzisiaj normalnie chodzisz. 

- Regeneracja wilkołaka - uśmiechnęłam się do umięśnionego bruneta, a on odwzajemnił mój gest.

- Uważaj na siebie. Jason zabiłby mnie, gdyby coś ci się stało. Nie jestem pewny, czy już teraz tego nie zrobi, jak zobaczy, że pozwoliłem tobie wyjść z pokoju.

Nagle dopadła nas rudowłosa i uwiesiła mi się na ramieniu.

- Nie bój nic, mięśniaku. Może nie mam takich barów, jak ty, ale z niejednym zagrożeniem dam sobie radę - powiedziała, śmiejąc się jak głupi do sera. - A patrząc na to chucherko - powiedziawszy, wskazała palcem na mnie. - Wcale dużo sił mieć nie trzeba, by w razie czego wziąć ją na plecy i pobiec na drugi koniec Europy.

- Ej! To wcale nie było miłe! A poza tym, nie jestem znowu aż takim chuchrem - odparłam, udawając obrażoną. 

Lilian spojrzała na mnie.

- Musisz szybko przybrać na wadzę, może poszłoby ci trochę w tyłek.

Na te słowa szturchnęłam ją łokciem.

- To może zrobisz coś dobrego na śniadanie?

- Pewnie! - ucieszyła się i złapała mnie pod rękę. Po chwili szłyśmy długim korytarzem, aż dotarłyśmy do schodów prowadzących piętro niżej. To właśnie na parterze znajdowała się kuchnia wraz z jadalnią. Miałam nadzieję, że kogoś tam spotkamy, jednak nie tam było ani jednej żywej duszy. 

- Dziwne, o tej porze zazwyczaj wszyscy jedzą tutaj śniadanie. Gdzie oni teraz są? - zapytałam, siadając przy stole i czekając na Lilian, która dorwała patelnię z zamiarem usmażenia naleśników.

- Pewnie są na zebraniu. Wspominałam ci. Jason na pewno zwołał radę i wszystkich członków stada, by omówić sytuację.

- No tak... 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 08, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Ostatni OddechWhere stories live. Discover now