rozdział 11

671 25 1
                                    

Nicolas

- Mamo, wróciłem! - krzyknąłem, wchodząc do mieszkania. Po tym jak Carmen wróciła do domu ze swoim przyjacielem, nie bardzo miałem ochotę wracać z powrotem do biblioteki, aby dokończyć dzisiejszą karę. Trudno, najwyżej będę się tłumaczył w poniedziałek.

- Jestem w kuchni, kochanie - usłyszałem cichy głos kobiety. Ściągnąłem plecak i kurtkę i skierowałem się do pomieszczenia. Pielęgniarka zajmująca się moja mamą, musiała zniknąć tuż przed moim przyjściem, ponieważ w kuchni zastałem tylko moją matkę.
Kobieta siedziała przy stole, sącząc powoli herbatę i spoglądając z przejęciem na stos rachunków leżący przed nią.

- Nowe rachunki? Znowu? - spojrzałem na kartki, przeczesując nerwowo włosy. Ostatnio dużo się tego zbierało.

- Za poprzednią chemię. To jeszcze damy radę zapłacić, ale co z następną? Chyba sobie ją odpuszczę, nie stać nas... - powiedziała matka smutno, rzucając mi zrezygnowane i zmęczone spojrzenie.

Spojrzałem na nią z błaganiem w oczach.

- Mamo, tylko nie to. Proszę nie poddawajmy się. Została ci ostatnia sesja chemioterapii, a potem już tylko końcowe badania. To już nie dużo - powiedziałem, zgarniając rękoma stos rachunków. Włożyłem je do szuflady, chcąc schować je jak najdalej od mamy, by już nie musiała się nimi więcej przejmować. To było moje zadanie. Ja musiałem się tym wszystkim zająć.

- Ale zrozum, my naprawdę nie mamy pieniędzy...

- Uzbierałem już połowę kwoty na ostatnią chemię. Nie brakuje nam już dużo, to kwestia tygodnia, może dwóch.

- A-ale to nie możliwe! Nie możesz zarabiać takich pieniędzy pracując w pizzerii! - kobieta wstała gwałtownie, przez co chusta okalająca jej nagą głowę spadła na podłogę. Schyliłem się i podniosłem kolorowy kawałek materiału. Nie mogłem znieść tego, że był taki kolorowy, wesoły, jakby wcale nie maskował wyniszczonego ciągłym leczeniem ciała. Umierającego ciała.
Potrząsnąłem energicznie głową, odpędzając od siebie tę myśl.

Nie.

Nie mogłem pozwolić na to, aby rak pokonał moją matkę.

- Nie martw się o to, skąd pochodzą te pieniądze, mamo. Ważne, że będziemy mieli jak zapłacić - powiedziałem, podchodząc do kobiety, by z powrotem zawiązać chustkę na jej głowie.

- Czy... Czy ty jesteś dilerem, Nick?

- Mamo, ważne, że mamy pieniądze...

- Nicolasie, zadałam Ci pytanie!

- Nie mamo, nie jestem dilerem - odparłem po cichu patrząc jak po białej i cienkiej jak pergamin skórze kobiety płyną dwie obfite łzy. Chciałem podejść do niej, zetrzeć jej te łzy z twarzy, przytulić ją, zrobić cokolwiek. Lecz nie zrobiłem nic. Stałem tam jak kretyn, zupełnie tak jak dwunastoletni ja, kiedy dowiedziałem się w szpitalu o chorobie matki. I zupełnie tak jak wtedy żałowałem, że nie mam ojca.  Że moja mama nie ma nikogo, oprócz mnie, kto byłby przy niej, pocieszałby ją. Że ja nie mam nikogo, kto pocieszałby mnie. Nikogo, kto powiedziałby mi, że będzie dobrze, żebym się nie martwił. Jedyne czego chciałem, to nie być w tym wszystkim sam.

- To powiedz mi w takim razie, skąd masz te pieniądze! - wykrzyczała kobieta, opadając bezsilnie na krzesło. Widziałem, jaka była zmęczona. Jej wygląd przyprawiał mnie o ból serca. Oddałbym wszystko, żebym to ja mógł być na jej miejscu. Żeby już tylko więcej nie cierpiała.

- Mamo, przepraszam... Ja nie mogę ci powiedzieć - powiedziałem kręcąc głową, wychodząc z kuchni do korytarza. Chwyciłem kurtkę i kluczyki do samochodu. Nagle poczułem ogromną potrzebę by po prostu się upić. Do nieprzytomności najlepiej.

Always in troubleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz