Rozdział 7: Do końca

58 5 0
                                    

Obudziłem się. Już odkąd wróciła mi świadomość, odkąd spróbowałem otworzyć oczy, wiedziałem, jaki to dzień i co to dla mnie znaczy. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał równo szóstą rano. Mimo bardzo wczesnej godziny i zapasu czasu, nie chciałem marnować ani chwili. I tak zmarnowałem ich już zbyt wiele. Zrzuciłem z siebie kołdrę, zsuwając się z łóżka. Usiadłem na jego krawędzi. Postawiłem stopy na drewnianych panelach. Spodziewałem się poczuć zimno. Nie czułem nic. Omiotłem wzrokiem pokój. Ciemno. Wstałem na równe nogi. Podszedłem powoli do okna, rozsuwając zasłony, spodziewając się co najmniej potężnego deszczu. Zamiast grubej warstwy chmur, na niebie widniały jedynie niewielkie, białe obłoki, przez które przezierał głęboki błękit. Zamiast kłębów dymu, w okolicy panowała niewielka mgła. Zamiast odgłosu dudniącego deszczu, słyszałem przelewającą się wodę w grzejniku. Został odpowietrzony. Nie obchodziło mnie to. Udałem się do łazienki. Wziąłem gorący prysznic, po raz pierwszy od bardzo dawna. Wyczesawszy włosy oraz umywszy zęby, wróciłem do swojego pokoju. Zajrzałem do szafy, wyjmując z niej czyste ubrania i zakładając je. Przez ten cały czas zachodziłem w głowę, czemu akurat dziś? Czemu naszło mnie, by o siebie zadbać? Nie znalazłem odpowiedzi. Kaprys. Podszedłem do biurka. Usiadłem na krześle, opierając się o krawędź stołu. Znów zastygłem w bezruchu. Próbowałem powstrzymać szalejące po głowie myśli. Na próżno. Starałem się wyregulować niespokojny oddech oraz szybko bijące serce. Na daremno. Westchnąłem głośno, przecierając powoli twarz. Chwytając za nośnik danych oraz krótką notatkę, wstałem i powędrowałem do drzwi. Założyłem buty, a zaraz po nich kurtkę. Były suche. Wyschły przez noc spędzoną w cieple. Włożyłem do kieszeni list oraz przenośny dysk. Przechodząc obok łóżka, schyliłem się i wyciągnąłem spod niego niewielkie narzędzie. Nóż. Bardzo dobrze zaostrzony. Także jego ukryłem w wierzchniej odzieży. Spojrzałem ostatni raz na swój pokój. Panował w nim idealny porządek. Taki, jakby mnie tam nigdy nie było. Jakbym nie istniał. Zabrałem ze sobą wszystko, co mogłem. Zabezpieczyłem wszystko, czego nie mogłem zabrać. Zniszczyłem wszystko, co nie chciałem, żeby trafiło w czyjeś ręce. Po prostu pozbyłem się śmieci. Zakończyłem wszystkie swoje sprawy. Pozamykałem nierozwiązane wątki w życiu. Zamknąłem za sobą drzwi. Zszedłem na parter. Będąc w sieni, zauważyłem zwisające z uchwytów dwa nowe parasole. Akurat gdy już nie padało. Zawitałem do kuchni, otwierając lodówkę. Zobaczyłem w środku pojemnik z dwoma kanapkami. Leżała na nim kartka. "Do szkoły." Zamknąłem po chwili drzwi lodówki, nic z niej nie wyciągając. Nie było mi to już potrzebne. Nie czułem głodu ani pragnienia. Opuszczając parter, idąc do wyjścia, kątem oka zajrzałem do sypialni. Spał tam mój ojciec. On tam był. Przez krótką chwilę wpatrywałem się w jego śpiącą twarz. Nie obchodziło mnie to. Wyszedłem z domu, zamykając po cichu drzwi. Minąłem furtkę i chcąc już odejść, zatrzymałem się. Spojrzałem po raz ostatni na dom, w którym spędziłem całe swoje krótkie życie. Wiedziałem, że już go nie zobaczę. Wiedziałem, że niedługo nastąpi koniec. Zacisnęło mi się gardło. Mimowolnie z oczu wypłynęły pojedyncze krople łez. Wytarłem je szybko rękawem i by nie tracić dłużej czasu oraz nerwów, odwróciłem wzrok, kierując swój krok w stronę lasu. Nie poszedłem do szkoły. Już nigdy nie pójdę.

Mimo panującej jesieni, było dosyć ciepło. Nie odczułem także ani grama wiatru. Pogoda wydawała się spokojna. Chciałem sprawdzić godzinę. Nie wziąłem telefonu. Zostawiłem go w domu, na stole, razem z portfelem. I tak nie byłyby mi do niczego potrzebne. Przekroczyłem granicę wiatrołomów, nim zdążyłem się zorientować. Po prostu szedłem naprzód. Ogrom towarzyszących mi myśli sprawił, że przestałem się nad czymkolwiek zastanawiać. Nie potrafiłem złożyć ani jednego, sensownego słowa. W umyśle panował kompletny chaos. Z każdym krokiem narastał, tak samo jak przyspieszało bicie serca oraz oddech. Czułem coraz większy niepokój. To w końcu śmierć. Odkąd tylko człowiek zaczął myśleć, przerażała go i przepełniała żalem. Czemu? Czemu tak właściwie śmierć to dla życia tak straszna rzecz? Bo to koniec. Koniec absolutny.

Do końca...Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt