Pierwszy ruch

68 3 0
                                    

Dźwięki docierały do mnie dziwnym, przytłumionym strumieniem. Jakbym była pod wodą i powoli opadała na dno. Nie mogłam złapać powietrza, zachłysnęłam się i zaczęłam kaszleć, dochodząc do wniosku, że jednak jestem bezpieczna. Ktoś złapał mnie za nadgarstek. Zaskoczona i nie do końca przytomna odruchowo próbowałam wyrwać się z uścisku tajemniczego napastnika. Ten jednak zacisnął mocniej uchwyt i przycisnął moją rękę do materaca. Zatem leżałam na łóżku. Przesunęłam wolną dłonią po pościeli, jej szorstka faktura podpowiedziała mi, że znów leżę w skrzydle szpitalnym. Może powinnam się tu przeprowadzić na stałe?
Poczułam jak ten ktoś kto złapał mnie za rękę powoli odpuszcza. Mimo to dalej nie śmiałam otworzyć oczu. Słyszałam jego urywany oddech, który w tym momencie dudnił mi w uszach, przypominając porywisty wiatr podczas burzy. Skrzywiłam się lekko, bo to sprawiało, że znów poczułam ten tępy ból z tyłu głowy. Przypomniało mi się jak wpadłam we wnyki i spróbowałam poruszyć nogami. Na szczęście nie miałam z tym problemu. W duchu odetchnęłam - moja osoba przynajmniej tym razem nie straci na wizerunku. Powoli otworzyłam oczy. Pierwsze, co ujrzałam to biała plama światła wdzierająca się brutalnie przez odsłonięte okno do wnętrza wysokiej sali. Przesunęłam wzrokiem w lewo i zatrzymałam się na bladej i napiętej twarzy zwróconej w moją stronę. Zmarszczyłam brwi.
- Jeremy? - zabrzmiało to chyba bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Drgnął lekko jakbym swoim głosem wybudziła go z długiego transu.
- Jak się czujesz? - spytał słabym głosem. Za wszelką cenę starał się ukryć zmęczenie, ale nie za dobrze mu to wychodziło.
- Długo już tu siedzisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Czułam zbliżające się wyrzuty sumienia. Nie wymagałam od nikogo takiego poświęcenia, a szczególnie od kogoś kogo znam tak krótko. Kogo nie znam praktycznie w ogóle. Obok wyrzutów sumienia pojawiła się lekka irytacja. Nie prosiłam o dyżur przy mnie.
- Kilka godzin. Przyszedłem jak tylko się dowiedziałem, że już mogę wejść - odparł, przecierając oczy wierzchem dłoni. Ciekawe jak się dowiedział, że tu jestem.
- Idź się połóż - poleciłam władczo. Nie miałam zamiaru słuchać sprzeciwu. Nie potrzebuję współczucia ani przesadnej troski. Jeremy wyglądał przez chwilę jakby chciał protestować, ale zaraz odpuścił. Kwinął tylko głową i wstał powoli, jakby obawiając się, że mógłby stracić równowagę. Przez to wyglądał jeszcze bardziej żałośnie, jego zmęczona twarz praktycznie zlewała się ze stojącym za nim parawanem.
- Odpoczywaj - powiedział tylko i odwrócił się w stronę wyjścia. Wsłuchiwałam się jeszcze przez chwilę w cichy odgłos kroków, niknący w oddali, przerwany głośnym zamknięciem ciężkich drzwi.
Minuty mijały leniwie, słońce sunęło po niebie aż zawisnęło nad horyzontem, barwiąc je na pomarańczowo. Leżenie bezczynnie zaczęło mnie już męczyć. Obróciłam się na bok tyłem do drzwi i wbiłam wzrok w białą ścianę. Liczyłam odpryski farby, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi do skrzydła szpitalnego. Wstrzymałam oddech. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Znów pytania o samopoczucie, o to, co się wydarzyło. Przymknęłam oczy, udając, że śpię.
- Wiem, że nie śpisz - usłyszałam ciepły, znajomy głos. Po chwili skrzypnięcie krzesła obok łóżka. Westchnęłam w duchu.
- Nie mam siły na kazania, profesorze - powiedziałam, podciągając kolana do siebie i oplatając je ramionami.
- Nie mam zamiaru mieć do ciebie pretensji. Chcę tylko powiedzieć, co może ci grozić i co się dokładnie stało.
Nastawiłam uszu. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się wydarzyło. Nie wiedziałam, co słyszałam, co czułam i skąd ta pułapka, w którą wpadłam. Obróciłam się powoli jednocześnie, siadając prosto, próbując przybrać najbardziej godną pozę, na jaką było mnie stać. Miałam przed sobą wysoką, chudą postać dyrektora w fioletowo-złotej szacie. Przyglądał mi się z dziwną mieszaniną troski i zaintrygowania.
- Zatem? - ponagliłam go, głodna wyjaśnień.
- Muszę wiedzieć, co poczułaś, co sprawiło, że wyszłaś z dormitorium - polecił Dumbledore. Po chwili uporządkowania wspomnień zdałam relację z panicznego strachu, dziwnego dźwięku i niejasnej potrzeby pójścia do lochów. Twarz Dumbledore'a nie zdradzała niczego. Stężała jedynie, gdy dotarłam w swojej opowieści do dziwnego uczucia drżenia podłogi, jakby cały zamek trząsł się w posadach. Gdy skończyłam przez dłuższy moment nie mówił nic.
- Panie profesorze...? - zagaiłam nieśmiało, czując narastający niepokój. Nie podobało mi się to milczenie.
- Cóż, Josie - zaczął, nadając swojemu głosów możliwie pozytywną barwę, ale gdzieś w tle dalej słyszałam napięcie. - Obawiam się, że w dobrze ci znanym środowisku wzrasta zainteresowanie twoją osobą.
Zamarłam. Ale jak to? Wiedziałam, że zawsze byłam w centrum zainteresowania, każdy chciał mnie mieć po swojej stronie na wypadek wojny. Jestem spadkobierczynią potężnego dorobku legendarnego brata Kadmusa, mojego dziadka. W myśli pojawił się zamglone wspomnienie. Ogromny obraz wiszący w rezydencji moich rodziców. Oprawiony w złotą ramę, zdobioną dziesiątkami ornamentów. Wyniosła, poważna twarz przystojnego mężczyzny. Nawet z tej podobizny biła potęga. Wzrok utkwiony w oddali.
- Więc grozi mi niebezpieczeństwo? - zapytałam drżącym głosem.
- Można tak powiedzieć. Okazuje się, że nawet tutaj nie jesteś do końca bezpieczna. Ktoś użył bardzo potężnej czarnej magii do próby twojego porwania. Nie spodziewałem się, że taka sytuacja może mieć miejsce.
Zrobiło mi się słabo. Nawet Hogwart przestał być dla mnie schronieniem i neutralnym gruntem.
- Wiem, że się boisz, ale uwierz mi, dołożę wszelkich starań by nic ci się nie stało - próbował mnie uspokoić. Jednak jego głos jakby nie docierał do mojego umysłu. Czułam jak serce przyspiesza mi coraz bardziej.
- Nie mogę tu zostać - szepnęłam. Dłonie drżały mi, odruchowo zacisnęłam je w pięści wystudiowanym ruchem, by nie dać ciału odreagować zdenerwowania w tak widoczny i nieodpowiedni sposób. Odruchy bezwarunkowe bywają uciążliwe.
- Na zewnątrz będziesz jeszcze łatwiejszym celem - odparł racjonalnie Dumbledore. Miał rację. Ale w tamtym momencie miałam ochotę jedynie uciekać jak najdalej z tego miejsca. Dyrektor wstał i ostatni raz spojrzał na mnie współczująco.
- Przykro mi, że tak młoda osoba musi przeżywać takie rzeczy. W tej sytuacji mogłabyś dogadać się z Harry'm, on doświadcza czegoś podobnego, tylko ma wybraną stronę barykady. Ty również będziesz musiała niedługo zdecydować po czyjej stronie stoisz. Twoja neutralność jedynie zaogni i tak narastający konflikt.

Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now