Pierwszy września

356 22 0
                                    

W przestronnym pokoju o ścianach pomalowanych bladoróżową farbą stał wielki kufer obity wypłowiałą skórą z mosiężnymi sprzączkami po bokach. Stanęłam przy oknie i przyglądałam się pomieszczeniu, które miałam opuścić na dziesięć miesięcy. Wiatr bawił się zwiewną suknią koloru niezapominajki co chwilę ją unosząc. Długie kasztanowe włosy upięłam w luźny kok, parę kosmyków założyłam za ucho, by nie wpadały do oczu. W pośpiechu opróżniałam starą szafę, wrzucając stosy ubrań do szkolnego kufra. Do cynowego kociołka zapakowałam paczuszki z ingrediencjami potrzebnymi na lekcje eliksirów. Zmieściły się tam też długie zwoje cienkiego pergaminu i sześć nowiutkich piór. Musnęłam palcem ostry kraniec białego pawiego pióra, prezentu od Malfoy'ów. Czasem zapominałam, że jesteśmy spokrewnieni.

- Panno Josie – usłyszałam miękki głos mojej gosposi. Uniosłam rąbek sukni i wyszłam z pokoju.

- Tak Amelio? - pulchna gosposia zawiesiła na mnie wzrok. Wyjęła z fartuszka zapieczętowany list.

- Przed chwilą sowa go przyniosła. Od pani Narcyzy – skrzywiłam się nieznacznie. Znów chcieliby bym przyjechała do nich na Boże Narodzenie? Od kiedy się urodziłam obsypują mnie prezentami, by tylko zyskać moje poparcie w ich sprawie. Dobrze wiedzą, że przychylność osoby wysokiego stanu może pomóc w kampanii, kiedy Czarny Pan wróci. Gdy byłam dzieckiem bardzo podobały mi się codzienne podarunki, ale teraz, gdy odkryłam prawdziwe zamiary tej hojności zaczęłam traktować ich z rezerwą. Ujęłam kopertę i złamałam pieczęć przedstawiającą cienkiego węża. Przebiegłam wzrokiem treść listu, wzgarda musiała odbić się na mojej twarzy, bo gosposia nieśmiało spytała:

- Coś nie tak?

- Ach, nic takiego. To tylko ''niegroźna'' propozycja spędzenia razem Świąt. Intuicja i teraz mnie nie zawiodła – zaśmiałam się gorzko. Amelia przyjrzała mi się badawczo.

- Bardzo przypomina panienka swoją matkę. Także potrafiła bezbłędnie wyczuć podstęp i intrygę. Była wyrafinowana, powściągliwa... Odziedziczyłaś po niej charakter, bez dwóch zdań, tak samo jak rysy twarzy. Ale oczy i brwi zdecydowanie ojcowskie.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie o rodzicach. Dobrze wiedziałam jak wyglądają – ich portrety wiszą w salonie. Matka była piękną kobietą z ubogiej rodziny, ojciec natomiast odziedziczył majątek po dziadku i zasiadł jak jedyny spadkobierca dziedzictwa Peverell'ów. Zmarli przedwcześnie, matka na ospę, a ojciec zaraz potem ze zgryzoty po utracie ukochanej żony. Miałam wtedy półtora roku.

- Na mnie już czas. Przed dziewiątą chciałabym znaleźć się w Londynie – zamknęłam kopertę z felernym listem i znikłam za drzwiami pokoju. Domknęłam kufer, postawiłam go do pionu, a na nim spoczęła klatka z płomykówką Vain. Amelia pomogła znieść bagaż na dół. Poprawiając włosy zapukałam do ostatnich drzwi przedpokoju.

- Proszę – usłyszałam stłumiony głos. Nacisnęłam klamkę i nieśmiało weszłam do środka.

- Chciałam się pożegnać ciociu – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Z fotela obok kominka podniosła się pulchna ciocia Jane. Jej krągłe kształty pasowały do uroczego charakteru – była miła, opiekuńcza i traktowała mnie jak własną córkę.

- Kochana, zupełnie zapomniałam, że to już dziś. Chodź niechże cię uściskam. Bardzo wyrosłaś od ostatniego roku. Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zaszczebiotała, podchodząc bliżej. Kiwnęłam głową i odwzajemniłam niedźwiedzi uścisk jakim obdarzyła mnie kobieta.

- Na pewno sobie poradzę ciociu. Będę wysyłać listy, nie martw się o mnie – powiedziałam łagodnie. Poklepała mnie po policzku i ponownie usiadła w fotelu.

Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now