To Dziwne... Święta [It x St]

592 24 6
                                    

Po szkolnych korytarzach rozbrzmiał dzwonek informujący o rozpoczęciu ostatniej już przerwy przed świętami. W mgnieniu oka olbrzymia ilość uczniów wypłynęła na korytarze próbując przecisnąć się jakoś do swoich szafek by zabrać swoje rzeczy i pożegnać szkołę na cudowne dwa tygodnie.

- Tozier ty skończony baranie, oddawaj mi to! - Wśród wszelkiego gmaru rozbrzmiał nieco piskliwy wskazujący na mutację głos należący do chłopaka. Biegł on za wyższym od siebie okularnikiem, który śmiejąc się w biegu zdążył zarzucić jedynie kurtkę na siebie.

Takie sytuację jednak nie zdziwiły specjalnie żadnego ucznia, w skrócie tamta dwójka należała do tak zwanego "Klubu Frajerów" przy czym większość zdążyła przyzwyczaić się do takich sytuacji.

Wyższy z chłopców w końcu wybiegł ze szkoły dalej trzymając w dłoniach czapkę należącą do niższego któremu w końcu też udało się wybiec próbując odebrać swoją własność. Jednak z powodu nieuwagi poślizgnął się na oblodzonych schodach i wpadł on wprost na Toziera, przez co oboje wylądowali na śniegu.

- Eddie, aż tak na mnie lecisz? - Wyższy uśmiechnął się ukazując swoje nieco większe przednie zęby przy czym strzepał śnieg ze swoich czarnych pokręconych włosów.
- To nie jest zabawne Richie - Naburmuszył się brunet i w ramach zemsty nabrał śniegu i opsypał kruczoczarne włosy chłopaka.

- A w-wy znowu t-to samo? - Oboje usłyszeli za sobą charakterystyczny głos ich jąkającego się przyjaciela - Billy'ego. Zszedł on powoli ze schodów z rozpiętą kurtką na sobie a obok niego szedł chłopiec w jasnych lokach którego najwiekszą pasją wydawały się być ptaki, ich przyjaciel - Stan.

Oni również byli frajerami właściwie to w czwórkę tworzyli oni ten oryginalny klub ale wówczas jeszcze bez nazwy i choć czasem mieli się wzajemnie dość potrafili się wesprzeć w ciężkich chwilach.

- Przeszkadzamy wam? - Odezwał się z uśmiechem Stan na widok tego jak leżeli jego przyjaciele.
- Bardzo śmieszne Stanley - Wymamrotał Eddie wstając z przyjaciela któremu z grzeczności podał rękę a drugą dłonią przetarł swoje zaczerwienione oczywiście od zimna policzki.

- Nie potrzebuję pomocy baby - Tozier podniósł się samemu a na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmiech widząc obrażoną minę Kaspraka.
- Ej no Eds, nie obrażaj się tak - Roztrzepał on zaczepnie ciemne włosy chłopaka na co on zareagował odepchnięciem jego ręki.

- Mówiłem żebyś nie nazywał mnie Eds - Prychnął zarówno zirytowany jak i zażenowany dziecinnym zachowaniem czternastolatka. W tej samej chwili Bill zdążył się zamyślić patrząc gdzieś daleko ponad korony drzew, okres świąteczny już chyba zawsze będzie dla niego cięższym okresem z powodu tragicznych wydarzeń które zdarzyły się zaledwie kilka miesięcy temu.

Zamyślony wyraz twarzy oraz nieuważny wzrok nie umknęły uwadze Stana który od dłuższej chwili przyglądał się chłopcu o brązowych prostych włosach.
- Bill, jak się czujesz? - Odezwał się wreszcie patrząc z troską na szatyna. Loczkowany wiedział, że Bill ciężko przeżywa wydarzenia z zeszłych wakacji.

Odkrycie tajemnic ich rodzinnego miasta, polowanie na morderczego klauna, wszelkie uczłowieczone lęki czy śmierć młodszego brata i próba złamania go psychicznie widokiem Gerogie'go...

Wszystkie tę sytuację odbiły się na ich psychice a szczególnie psychice Denbrough'a, przez to wszystko owiele bardziej zżył się ze Stanem który starał się go wesprzeć jak mógł przy czym to często wiązało się to z bagatelizowaniem jego problemów co od razu zauważył Bill ten wiedział jaką traumę w umyśle Uris'a zostawiło bliskie spotkanie ze śmiercią.

Just one a second || 𝘖𝘯𝘦 𝘚𝘩𝘰𝘵𝘴 [Zakonczone]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora