Sześć

176 24 10
                                    

Czarne mroczki tańczą mi pod zamkniętymi powiekami, zupełnie tak, jakby słyszały dźwięki melodyjnej piosenki.

Też pragnę ją usłyszeć, zobaczyć skąd dobiega, jednak zamiast tego wokół rozlega się dźwięk uderzających o ziemię butów. Hałas jest jednostajny, dlatego wnioskuję, że ktoś biegnie.

Słyszę równomierny oddech i niemal mogę poczuć rytm bicia serca tej osoby. Zmęczenie, które stopniowo ją ogarnia.

Też chcę biegnąć i poczuć jak podeszła sportowych butów z łaskotem opady na wilgotny chłodnik po jesiennym deszczu. Gorąc kropel potu przy skroni i chłód dreszczu na rozgrzanej skórze.

Wyobrażam sobie palący ogień gardła, kiedy z wysiłku niemal płonie mi krtań.

Już otwieram usta, żeby zapytać, czy mogłabym się przyłączyć.

Przecież kocham biegać.

Po chwili jednak spokojny oddech przekształca się w uciążliwe, głośne sapanie i zdaję sobie sprawę, że to nie mój ulubiony trucht.

Ktoś zdecydowanie ucieka.

Chcę odwrócić głowę, by zobaczyć co wywołuje jego strach, kiedy uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia gdzie jestem.

Chyba po prostu mnie nie ma.

Nikogo nie ma, ponieważ wokół panuje jedynie pusta, przerażająca czerń, a odgłos kroków po chwili zamienia się w okropny pisk.

Usiłuje zasłonić uszy, byleby go nie słyszeć, kiedy nie potrafię.

Przecież nawet nie istnieje...

***

Gwałtownie oderwałam głowę od miękkiej poduszki, momentalnie chwytając się za mocno pulsujące skronie. Zbudziłam się ze snu, jednak  nieprzyjemny pisk i ból głowy dawały o sobie znać również w rzeczywistości.

Siedziałam przez chwilę, skulona w wygodnej pozycji, a kiedy nieznośny  dźwięk wystarczająco zmalał, postanowiłam wyjść na świeże powietrze. Miałam nadzieję, że spacer skutecznie pomoże złagodzić ból i będę mogła spokojnie wrócić do upragnionego snu.

Wstałam, dotykając bosymi stopami zimnej podłogi i rozglądnęłam się wokół siebie.

Pokój Cala był niedużej wielkości, idealnie wystarczający by pomieścić jego i mnie . Stały w nim tylko dwa bliźniacze łóżka, osadzone po przeciwnych stronach pomieszczenia, a przy każdym z nich spoczywało po jednym niewielkim kartonie, który zdawał się zawierać cały nasz życiowy dorobek.

Prędko ubrałam buty, nie dostrzegając nigdzie chodźby szklanki z małą ilością wody i nie budząc śpiącego chłopaka, pospiesznie wyszłam, udając się wraz z bólem głowy i zaschnietym gardłem w stronę kuchni.

Nie miałam bladego pojęcia ile czasu zostało do wschodu słońca. Noc była niesamowicie ciemna, a na niebie nie dopatrzyłam się ani jednej gwiazdy. Lekki wiatr rozwiewał maje rozpuszczone włosy, wywołując na moim ciele taniec gęsiej skórki. Mocniej naciągnęłam rękawy dużej bluzy, tak, aby zdołały zakryć moje zziębnięte palce, po czym przyłożyłam je do ust, w nadziei na wytworzenie chociaż odrobiny więcej  ciepła.

Spacerując powoli po Strefie, mogłam dostrzec dosłownie wszystko co umykało mi za dnia. Kołysające się w oddali drzewa, nocą zdawały się być pokryty jesiennymi listkami, a światło bladego księżyca jedynie to wrażenie potęgowało. W przeciwieństwie do roślin, on zdawał się być sztuczny. Nie tak intensywny i nie tak tajemniczy, jak prawdziwy. Jakimś sposobem wiedziałam, że był jego marną imitacją.

Zapomnieni [The maze runner]Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin