quinque

195 34 10
                                    

Wspólny czas mijał im szybko. Przed wyjazdem młodszego Xiao robił wszystko, by tylko nie myśleć, że będzie musiał pozostać sam, a już po tym jak zapłakany żegnał go na lotnisku czuł się w pewnym stopniu pusty. Czas mijał mu niemiłosiernie wolno. Ciągle towarzyszył mu Ten i Yangyang, którzy nawet zdołali namówić go do ponownego rysowania na jego tablecie. Byli z nim dosłownie cały czas. Guanheng nawet będąc za granicą kraju ciągle starał się zapewniać mu opiekę, Wysyłał mu filmiki, dzwonił na videochat i często do niego pisał. Tak często jak tylko mógł. Dodatkowo zapełnił grafik Chittaphona spędzaniem czasu ze swoim chłopakiem. Udawało się. Dejun ani razu nie poczuł się zagrożony, ani razu też nie doświadczył ataku choroby.

W końcu nastał ten dzień. Po dwóch tygodniach w końcu mieli się spotkać. Umówili się na mini randkę na jarmarku bożonarodzeniowym. Dejun od samego rana miał idealny nastrój. Już cztery godziny przed był całkowicie gotowy, by zobaczyć swoją miłość. Na miejsce dotarł taksówką dziesięć minut przed czasem. Radosny zamówił kawę w budce i przystanął przy ozdobie stworzonej z ogromnych styropianowych prezentów.

Mijały minuty. Zniecierpliwiony spojrzał na zegarek. "Oh... Już sześć minut. Gdzie on jest?" - pomyślał i nerwowo zastukał butem o chodnik. Guanheng nigdy nie miał w zwyczaju się spóźniać. Czemu jeszcze nie wysłał mu żadnej wiadomości? Zaniepokojony rozejrzał się dookoła.Pustki. Tyle ludzi, ale wszędzie brak akurat niego. Zmęczony tłokiem dookoła siebie westchnął i zaczął dzwonić do chłopaka. Nic. To tylko dyspozytor jego operatora. Jeszcze bardziej zestresowany przygryzł policzek od środka i naciągnął rękawy na swoje dłonie.

-Będę spokojny... Może to znowu korek. - mruknął sam do siebie i nerwowo poprawił okulary na swoim nosie. - Cholera jak ja mam być spokojny?

Roztrzepał swoje włosy i jednym łykiem dokończył kawę. Z minuty na minutę był coraz bardziej przestraszony. Niespokojny przebiegł się do kosza, wrzucił do niego pusty plastikowy kubek i biegiem wrócił na swoje wcześniejsze miejsce. Lekko podskakując w miejscu ponownie rozejrzał się dookoła.

-Kurwa, to już przestaje być śmieszne, Guanheng - wycedził sam do siebie przez zęby i roztargniony zaczął przechodzić między ludźmi.

Już po chwili zaczął płakać z bezsilności. Minęło już dwadzieścia minut, a go dalej nie było. Dejun wiedział, że musi mimo to zachować idealny spokój, co w jego przypadku było wręcz niemożliwe. Minęło kolejne pięć minut, a Dejun chodził dookoła placu głośno nawołując chłopaka. Drżącymi dłońmi wyjął telefon z kieszeni swojego płaszcza i zerknął na wiadomości. Pustki. Co jeśli coś mu się stało? Szybko przejrzał wszystkie najpopularniejsze portale informacyjne, a na koniec wpisał w google "Wypadek samolotowy". Nic. Wszędzie było pusto. Nie było ani pozytywnych, ani negatywnych wiadomości o chłopaku. Kolejne dziesięć minut. Dejun czuł jak każdy centymetr jego ciało mocno drży. Dodatkowo czuł rosnącą w sobie dawkę paniki. Zaniepokojony przyłożył palec wskazujący do swoich ust i mocno go przygryzł. Miał wrażenie, że zaczyna wariować. Za dużo ludzi. Za mało Guanhenga.

Dziecko przechodzące obok niego wybuchnęło głośnym płaczem. Głośno westchnął i szeroko otworzył oczy czując posmak krwi w swoich ustach. Szybko obejrzał palec i zdziwiony stwierdził, że nie ma na nim żadnej rany. Skąd ta cała krew? Kolejne dziecko rozpłakało się na jego widok.

- Nie patrz tam synku. Ten pan jest chory - speszona matka szybko powiedziała zakrywając dziecku oczy swoją dłonią i przyśpieszyła chodu.

Dejun czuł te zdegustowane spojrzenia przechodniów. Nie rozumiał tylko czym na nie zasłużył. Przecież był schludnie ubrany, uczesany i ładny. Kontrolnie znowu sprawdził konwersację z chłopakiem. Nic. Zero nowych wiadomości.

- Co jeśli mnie zostawił...? - wymamrotał sam do siebie i kliknął przycisk blokady z boku telefonu. Nagle przestraszony swoim odbiciem na ekranie głośno załkał. Nienawidził krwi na swojej twarzy, bo to świadczyło o tylko jednym. Atak jest już blisko. Przestraszony szybko zamrugał i podbiegł do młodej kobiety.

-Przepraszam, czy widziała może pani chł- zaczął zdesperowany, ale kobieta szybko go wyminęła rozmawiając przez telefon.

Roztrzęsiony szybko podbiegł do wysokiego mężczyzny w garniturze i ze skórzaną teczką w ręce, i stanął tuż przed nim. Mężczyzna zmierzył go surowym spojrzeniem i po odepchnięciu go poszedł dalej.

Nagle Dejun poczuł to czego tak bardzo się bał. W jednej chwili tępy ból przeszedł przez wszystkie jego kości. Całe jego nogi mocno drżały. Miał wrażenie, że zaraz nie da rady dalej ustać. Pełny strachu mocno zacisnął pięści i spiął wszystkie mięśnie. Jeśli się przewróci to będzie już po nim. Guanheng już mu nie pomoże. Gdzie jest, gdy on tak cierpi? Czy nie obiecywał zawsze być przy nim? Czy nie obiecywał

Zrobię wszystko, żebyś czuł się dobrze, gdy nie będzie mnie obok.

- Kłamca - sapnął Dejun i z hukiem opadł na beton. Kolejna faza nadeszła. Wrażenie rozrywających się tkanek. Szybko skulił się i zaczął nierówno oddychać.

Wołał o pomoc, ale każdy przechodzień wydawał się zbyt zajęty, głuchy i wręcz ślepy. Wszyscy przechodzili obok niego w odpowiednim dystansie. Zupełnie tak jakby na ich drodze nie było chłopaka w potrzebie, tylko prace drogowe w chodniku oznaczone żółtą taśmą. Czemu nikt mu nie pomoże? Skąd w ludziach taki zanik empatii?

Dejun desperacko próbował się podnieść. Nie może tutaj leżeć, skoro nikt mu tu nie pomoże. Nieoczekiwanie w oddali zobaczył Tena w towarzystwie Kuna. Resztkami sił poderwał się do siadu i zaczął wołać ich po imieniu, równocześnie machając do nich. Ścisk w żołądku i kołotanie serca sprawiły, że ponownie opadł plecami na zimną nawierzchnię. Wykończony obrócił się na prawy bok i wyciągnął dłoń po telefon leżący obok. Szybko wybrał numer Tena nadal obserwując przyjaciela. Był zbyt skupiony na konwersacji z drugim chłopakiem. by usłyszeć dzwonek swojego telefonu. Nie dam już rady - pomyślał Dejun i z grymasem ogromnego bólu na twarzy przytulił swoje nogi. Był za słaby na taką dawkę bólu.

Ludzie nadal przechodzili dalej traktując go jak powietrze. Wzrok chłopaka powoli stawał się coraz bardziej rozmazany, oddech wydawał się być coraz płytszy. Nie miał już siły wybrać numeru alarmowego. Nadal słyszał kawałki zdań wypowiadanych przez przechodniów. Ktoś wspomniał o wizycie u kosmetyczki, ktoś przeżywał, bo obiekt westchnień zaprosił go na randkę w prestiżowej restauracji, ktoś narzekał na pracę domową zadaną na ferie świąteczne. Ludzie potrafili rozmawiać o totalnych pierdołach, ale nikt nie potrafił pochylił się nad nim i chociaż spróbować mu pomóc. Młoda dziennikarka przechodząc obok zrobiła mu zdjęcie i uradowana nowym materiałem do zaprezentowania szefowi pobiegła dalej. Dejun nawet nie wiedział o tym. Wiedział tylko, że ciemność przed jego oczami została rozjaśniona oślepiającym światłem na dwie sekundy. Powoli przestawał też słyszeć. Miał wrażenie jakby leżał pod wodą, bo dźwięki były tak mocno stłumione.

Dlaczego Guanhenga nie było przy nim? Lądowanie jego samolotu musiało zostać opóźnione przez niesprzyjające warunki pogodowe. Ponadto nie mógł nawet powiadomić Xiao o swojej sytuacji przez brak sieci w przestworzach. Był zły, że nie wyleciał dzień później. Wtedy nie byłoby żadnych opóźnień, a z drugiej strony wiedział jak bardzo jego chłopak tęskni. Martwił się. Gdy wylądował dostrzegł, że jego telefon jest wręcz zawalony powiadomieniami. To zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. Od razu wybrał numer do chłopaka i podbiegł z bagażem podręcznym do najbliższej taksówki. Zasapny podał kierowcy dokładny adres i napisał do Lucasa wiadomość z prośbą o odebranie reszty jego bagażu. Zestresowany zaczął tupać nogą i dalej próbował dodzwonić się do Dejuna. Nic.

W pewnym momencie Dejun nie był w stanie widzieć, słyszeć, a nawet czuć. Nie docierał do niego już nawet tak intensywny aromat kawy. Zwinięty w kłębek uświadomił sobie, że prawdopodobnie powoli się wykrwawia. To właśnie to czyniło tę chorobą najgorszą. Ból był tylko złudzeniem, paraliżem. Cały organizm konał przez bardzo powolne wykrwawianie się przez nos i oczy, co również nie należało do najprzyjemniejszych. Proces obumierania organizmu był zdecydowanie zbyt flegmatyczny. Dejun już wolał zostać zrzucony z wieżowca lub dostać nabojem między oczy. W pewnym momencie oblał go zimny dreszcz, a on ze strachu zamknął dotąd otwarte oczy z myślą, że to jego ostatni raz.

Disease | XiaoderyWhere stories live. Discover now