005. better offer the clone

343 15 10
                                    

Od tygodnia byłem oficjalnie w Brockhampton, a reakcje fanów zespołu już zdążyły nauczyć mnie tego, że bycie sławnym jest... wybitnie specyficzne. Miliony postów na Twitterze z twoimi zdjęciami, wygrzebanymi nie wiadomo skąd były na porządku dziennym i od dawna już nikogo nie dziwiły. W moim przypadku powstawały całe nitki z wykopanymi z Instagrama (albo o zgrozo, z Facebooka) zdjęciami z różnych etapów życia, poczynając od totalnego dzieciaka, kończąc na ostatnich selfiakach. Niesamowite. Czy gdybym w wyniku niesamowitego zbiegu okoliczności i ironicznego uśmieszku losu nie wylądował w jednym z najlepiej zapowiadających się zespołów ostatnich kilku lat, tylko w dalszym ciągu kontynuował karierę solowego rapera, ludzie mieliby podobne podejście do mojej osoby? Mogłem tylko zgadywać. Matt zaraz mi wyjaśnił, że kultura fanowska wobec grup tego typu jest bardzo specyficzna i że zapewne niedługo się przyzwyczaję.
– Najważniejsze jest to, aby nie dać się zastraszyć. To w większości wciąż niewinne nastolatki, powtarzaj to sobie, a jakoś przywykniesz.
Brzmiało prosto, prawda?
Najgorsze było to, że kompletnie nie wiedziałem, czy pasuję do tego zespołu. Kevin wziął mnie z zaskoczenia, nie zorganizowaliśmy żadnych prób, bo zwyczajnie nie było na to czasu. Ze względu na trasę musieliśmy odłożyć na bok plany wobec nowego albumu, dlatego wspólnie zdecydowaliśmy, że podczas koncertów będę śpiewać wstawki Ameera z mocno zmodyfikowanym przeze mnie tekstem. Napisanie ich zajęło mi wiele bezsennych nocy, ale efekt końcowy był wybitnie zadowalający. Naprawdę byłem z nich dumny.
Kiedy zaczęliśmy próby, stres widniał na twarzach wszystkich członków. Czy będę pasował do reszty? A jeśli będę odstawał umiejętnościami lub aparycją? A co jeśli publiczność nie nie pokocha? Nie byłem ani tak energiczny jak Merlyn, ani charyzmatyczny jak Matt, ani nawet uroczo niezdarny jak Kevin. Co ja w ogóle tutaj robiłem?
– Nie wiem, jak to przeżyję – wieczór przed pierwszą z prób spędziłem na telefonie z Dawidem, który cierpliwie wysłuchiwał mojego marudzenia. Oczyma wyobraźni widziałem go, jak siedzi przy kuchennym stole w szlafroku, popijając poranną kawę i uśmiecha się do telefonu, wciąż w lekkim półśnie. Matko, strasznie za nim tęskniłem...
– Filip, daj spokój. Nie ma się czego bać, zobaczysz – odparł spokojnym tonem. – Kevin na pewno wiedział, co robi. A fani już cię zaakceptowali. Chociaż nie wiem jak byś odstawał od reszty, to będzie tylko i wyłącznie twój atut. W końcu każdy tam jest inny... i jedyny w swoim rodzaju. Prawda?
Okręcałem w palcach zapalniczkę, spoglądając przez okno na pełnię księżyca. Być może miał rację. Bez sensu się stresowałem. Teraz to już nic nie zmieni, moja twarz była na plakatach i zapowiedziach. Również tych dotyczących koncertu w Polsce. Dawid, jakby odczytując moje myśli, po kilkusekundowej ciszy oznajmił z dumą:
– Mam bilet na warszawski koncert. Nie mogę uwierzyć, że tu wracasz!
Brzmiał tak entuzjastycznie, że nie miałem serca wyjawić mu swoich obaw co do tej wizyty. Pewnie i tak by nie zrozumiał, dlatego westchnąłem tylko i przytaknąłem najbardziej entuzjastycznym tonem, na jaki było mnie stać. Ta rozmowa nie trwała długo, Dawid miał tego dnia napięty grafik, a ja teoretycznie powinienem się wyspać przed próbami. Oczywiście, nie zmrużyłem tej nocy oka. Wydawało mi się, że z każdą godziną tylko przybywa mi zmartwień, z którymi nie umiałem sobie sam poradzić. Żałowałem, że w tym miesiącu Dawid nie może przyjechać mnie odwiedzić. Cholera, tak bardzo za nim tęskniłem, że rozmowy przez telefon już zupełnie przestały mi wystarczać.
Próba rozpoczęła się ze sporym poślizgiem. Nad ranem, wstając dość wcześnie po nieprzespanej nocy, znalazłem skulonego w łazience Iana. Jak się okazało, przeżywał swój jeden z wielu ostatnio ataków paniki. Z dnia na dzień ich częstotliwość się nasilała, a on sam kategorycznie odmawiał wizyty u specjalisty, tłumacząc napiętym grafikiem. Po prostu bał się, że lekarz nakaże mu wziąć sobie wolne ze względu na poważny stan jego zdrowia psychicznego. I chociaż wiedziałem, że tak byłoby dla niego lepiej, nie potrafiłem się zmusić do tego, aby go przekonać. Nie w momencie, kiedy Brockhampton i wizja światowej trasy były rzeczami najważniejszymi w jego życiu. Nawet Jaden znajdował się w tym czasie na dalszym planie.
Kiedy już udało mu się dojść do siebie, chwilę odpocząć i zapewnić nas, że wszystko w porządku, mogliśmy zacząć próbę. Z niesamowitą tremą odebrałem swój mikrofon, a pierwsze dźwięki „Sweet" zabrzmiały z głośników. Obserwując tych pełnych energii i pasji ludzi na scenie dookoła mnie, nie mogłem pozostać w tyle. W sumie nawet nie potrafiłem. Bo ta energia, nawet jeśli momentami udawana lub wymuszona, była niesamowicie zaraźliwa. Kilka sekund w głąb numeru i skakałem po scenie razem z nimi, jakbym robił to id zawsze. A kiedy nadeszła moja kolej, zarapowałem swoją zwrotkę tak, jakbym był stworzony do tego, aby ją wykonywać. Nim piosenka dobiegła końca, nie miałem już żadnych wątpliwości. Kevin miał rację, pasowałem do Brockhampton jak nigdzie indziej.
Granie z chłopakami było tak niesamowitym przeżyciem, że szybko się do tego przyzwyczaiłem. Ba, totalnie się od tego uzależniłem. Nie mogłem się doczekać, aż zaczniemy nagrywać nowy album i nie będę już musiał kogoś zastępować, tylko będę pełnym, faktycznym, kompletnym członkiem zespołu. Ale nim to nastąpi, czekało mnie jeszcze najtrudniejsze przeżycie od dawna.
Koncert w Warszawie miał się odbyć prawie na samym końcu europejskiej trasy, tuż przed krótkim pobytem w Londynie. Zostały mi trzy miesiące, aby się do tego przygotować mentalnie. A pomóc w tym mi mogła tylko jedna osoba - Dawid.



s w e e t [taco hemingway x dawid podsiadło]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora