001. stripped down my skin and my bones

812 26 8
                                    




Kevin Abstract od zawsze, dosłownie odkąd, pamiętał miał słabość do białych hetero mężczyzn.

Dobra, z tymi hetero to przesada, chociaż i tacy niejednokrotnie łamali mu serce. Zazwyczaj byli oni po prostu niezdecydowani i relację z nim traktowali jako przygodę. A Kevin, najbardziej łatwowierna osoba jaką znam, zawsze ufał im bezgranicznie, bo przecież ktoś z tak olśniewającym uśmiechem nie mógł zrobić mu krzywdy. Nieważne, ile razy by się na tym nie przejechał, zawsze kończy się tak samo. Albo kończyło, z tego, co słyszałem. Bo kiedy poznał Jadena, uroczego modela, który mógłby mieć każdego, był już na tyle dojrzały, by podejść do tego bardziej ostrożnie. A przynajmniej tak mi powiedział.

Jednak w momencie, w którym się poznaliśmy, Kevin był zakochany ale ciągle nieszczęśliwy. Żaden biały typ nie złamał mu serca po raz dwudziesty, problem leżał zupełnie gdzieś indziej. Na początku tego nie rozumiałem, ale miesiące później, kiedy powiedział do mnie "Filip, uratowałeś mój zespół", poczułem ogromną dumę i odpowiedzialność za jego los. Los Kevina i całej reszty zgrai idiotów, znanych bliżej jako Brockhampton, najlepszy boysband od czasów One Direction. I chociaż od naszego niesamowitego pierwszego spotkana minęło już półtorej roku, należy wam się opowiedzenie tej historii od samego jej początku.

Końcówka 2017 minęła mi nielicznych koncertach w paru większych miastach w Kalifornii. Jak na człowieka, który wyemigrował do Stanów z zamiarem rozpoczęcia błyskotliwej kariery, byłem wyjątkowo markotny i obdarty z jakiejkolwiek weny twórczej. Nie chciałem się przyznać sam przed sobą, że po prostu dałem się nabrać na stary dobry amerykański sen. Myśląc, że tutaj będzie mi łatwiej rozkręcić karierę, zostawiłem rodzinę w Warszawie i przybrałem nowy pseudonim.

Na cholerę, to sam do końca nie wiem, skoro na moje występy i tak przychodziła nieliczna Polonia i nikt poza tym. Nawet nie miałem menagera, każdego potencjalnego człowieka na tym stanowisku odstraszałem swoim okropnym sposobem bycia. Od miesięcy nie napisałem nowego singla. Ludzie woleli, kiedy rapowałem po polsku na koncertach, co nie pomagało mi zbytnio zyskać nowych słuchaczy. Gdybym miał wyznaczyć najgorszy okres swojego życia, to chyba byłyby to właśnie ostatnie miesiące 2017.

Ostatni koncert "niby trasy" grałem w Los Angeles. Było coś koło końcówki grudnia, a ja, dorastający w polskim klimacie, nie byłem przyzwyczajony do Gwiazdki obchodzonej w tych warunkach. Było stanowczo za gorąco, za mało klimatycznie i tęskniłem za rodzicami. No i też miałem za mało siana, aby urządzić sobie, nawet samemu, takie święta z prawdziwego zdarzenia. Jak już się pewnie domyślacie, nie zarabiałem kokosów. Oczywiście, płacono mi za występy, ale niewiele, ze względu na niską frekwencję. I tego wieczora, po kolejnym koncercie, na który przyszło kilkanaście/kilkadziesiąt Polaków, pakowałem sprzęt i zastanawiałem się nad tym, czy jest sens to ciągnąć.

– Filip... – usłyszałem głos mojego "niby agenta", a raczej kumpla, który za czteropak piwa zgodził się mi pomóc z trasą. Borys, również Polak, mieszkał tu trochę dłużej ode mnie, wiele razy pomagał mi wyjść z gówna i był obecnie najbliższą mi osobą w tym amerykańskim grajdole. Nawet na początku pozwolił mu mieszkać u siebie. Odwróciłem się w jego kierunku i westchnąłem.

– Tak, wiem. Nic nie mów. – wytarłem ręce w spodnie i przeczesałem włosy palcami. – To była tragedia. Nie nadaję się do tego.

Borys nie odpowiedział od razu. Odszukał w kieszeni paczkę fajek i wsunął jedną sztukę między wargi. Nie odpalił jej jednak, za to stał i patrzył tak w podłogę, widocznie intensywnie myśląc.

– Długo tak nie pociągniemy.

Kurwa, dzięki stary. Nie domyśliłbym się.

Westchnąłem po raz kolejny i wróciłem do pakowania sprzętu. Był on odkupiony z drugiej ręki, na nowy nie mogłem sobie pozwolić. Część elementów posklejałem taśmą, aby jeszcze posłużył mi kilka tygodni. Potem... pomyślę co dalej. Póki co jestem zmęczony. Musiałem się poważnie zastanowić nad tym, co dalej.

s w e e t [taco hemingway x dawid podsiadło]Where stories live. Discover now