„Latarnik" Józef Skawiński - dalsze losy

573 12 9
                                    

        Skawiński nie był zbyt poruszony utratą stanowiska latarnika na małej wysepce niedaleko Aspinwall. Szczerze mówiąc – starzec nawet się tym nie przejął.
        Milcząc spakował wszystkie zarobione pieniądze do małego podręcznego plecaka, a książki, otrzymane w prezencie, wziął i przycisnął do piersi, jakby były najcenniejszą rzeczą, którą kiedykolwiek dostał. I pewnie były. Popłynął łódką razem z Johnsem, a gdy dotarli do Aspinwall załapał się na statek płynący do Nowego Jorku. Podróż trwała dwa tygodnie. Parowiec zatrzymał się w dwóch portach – jeden gdzieś na Florydzie, a drugi w stanie Wirginia. Skawiński cały czas trzymał książki przyciśnięte do piersi. Nie raz siedząc pod pokładem i czytał powieści napisane po jego ojczystym języku. Przyrzekł sobie, że wróci tam choćby mieliby go zasłać do obozów pracy gdzieś na Syberii.
        Dotarłszy do Nowego Jorku wynajął małe mieszkanko na obrzeżach miasta. Mimo podeszłego wieku Skawiński dostał pracę w małym sklepiku w biedniejszej dzielnicy Nowego Jorku. Co dwa miesiące przesyłał część swojej pensji Towarzystwu Polaków w Stanach Zjednoczonych. Czasami zgromadzenie przysyłało mu jakąś polską książkę, którą czytał gdy miał przerwę w pracy.
Po upływie kilku lat Skawiński uzbierał dość pieniędzy, aby kupić bilet na parowiec płynący do Francji. Następnego poranka, zamiast pójść tą samą drogą co zawsze, starzec skierował się w stronę portu. Gdy był zaledwie dwadzieścia minut od celu przez zimową mgłę można było dostrzec wyrastający z wody, ciemny jak niebo o północy parowiec. Szybkim krokiem poszedł w tamtą stronę i wsiadł na statek wcześniej kupując bilet.
        Podróż trwała około trzy tygodnie z jedną przystanią w Maroko. Skawiński przez ten czas jeszcze raz przeczytał wszystkie polskie książki i porozmawiał z ludźmi. Przez dość długi czas odciął się od ludzi więc konwersacja nie szła mu najlepiej. Pytał się załogi dokąd się udają po dotarciu do Francji, co będą tam robić i czy zostają tam na stałe. Większość ludzi, którym zadawał te pytania, była o wiele młodsza niż on sam. Raz udało mu się nawet odszukać wzrokiem kobietę z rocznym dzieckiem.
        Rozmyślenia Skawińskiego przerwał dźwięk długiego klaksonu wydobywającego się z parowca. Oznaczało to, że dopłynęli do celu. Mężczyzna jako pierwszy wyszedł z statku i pognał w stronę stacji kolejowej. Po drodze kupił jeszcze coś do jedzenia w sklepie obok wysokiej wieży, której wcześniej nigdy nie widział. Podróż do Paryża potrwała kilka godzin. Gdy Skawiński dojechał do stolicy Francji przesiadł się na pociąg do Berlina – stolicy Prus, jednego z zaborców. Siwowłosy nienawidził wszystkich trzech krajów, które zabrały Polsce niepodległość i trzymają ją w niewoli już prawie sto lat. Sam chciał coś zrobić, lecz był już starym człowiekiem do niczego się nie nadającym, a w szczególności nie do biegania w mundurze z bronią ważącą kilka kilogramów. Jedyne, co mógł zrobić, to przesyłać pieniądze Towarzystwu Polaków w Stanach Zjednoczonych, aby chociaż oni uratowali jego ojczyznę.
        Kilka dni zajęła podróż z Paryża do Berlina. Były przystanki w kilku dużych miastach i małych miasteczkach, lecz Skawiński nie wysiadał na żadnym z nich. Był zaczytany w polskich książkach, a szczególnie w dziełach autorstwa Adama Mickiewicza. Gdy nadszedł przystanek końcowy Skawiński przesiadł się w najbliższy pociąg do Polski – a raczej do Prus, ponieważ te tereny były pod zaborami Niemców.
Było ciemne, zimowe popołudnie gdy pociąg z Berlina wjechał na peron we Wrocławiu. Drewniane podłoże i dach oświetlało słabe światło z lamp gazowych przymocowanych przy słupach podpierających zadaszenie. Pracownik stacji krzyknął coś po niemiecku i pociąg odjechał. Gdy Skawiński spojrzał w lewą stronę zobaczył pola pokryte błyszczącym śniegiem i drzewa pozbawione swoich atrybutów. Gdy zaś starzec zwrócił się ku zachodowi widać było miasteczko z domami, w których świeciły się lampy. Skawiński odwrócił się w prawą stronę i poszedł do miasta.
Przechodząc obok jednego z domków niebieskooki usłyszał rodzinę, która śpiewała polskie piosenki. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył dalej. W następnym mieszkaniu domownicy grali w jakąś grę śmiejąc się przy tym i żartując z zaborców. Szedł tak pół godziny i nawet nie zauważył, że znalazł się w centrum miasta. Zorientował się dopiero wtedy, gdy wpadł na młodego mężczyznę w mundurze. Ten przeładował broń i krzyknął coś po niemiecku.

— Najmocniej przepraszam...! – odchrząknął Skawiński robiąc dwa kroki w tył. – Ja naprawdę nie chciałem...

— Jest po godzinie dziewiętnastej! – wykrzyknął żołnierz kalecząc polski. – Powinieneś być już w domu! Masz specjalną przepustkę? – zanim starzec zdążył odpowiedzieć za młodzieńcem pojawiło się jeszcze dwóch żołnierzy.

— Przeszukać! – wykrzyknął inny po niemiecku. Na jego mundurze widniał żółty pasek, co świadczyło o wyższej randze.

Skawiński nie mógł stawiać oporu. Nie dałby rady sam przeciwko dobrze uzbrojonym żołnierzom. Jeden z Niemców przeszukał jego kurtkę, a drugi jego plecak. Oficer wojskowy podniósł książkę w czerwonej okładce z ziemi i spojrzał na tytuł.

— Polska książka! – wykrzyknął, a jego towarzysze jakby na zawołanie złapali za ręce Skawińskiego i przytrzymali. Żołnierz wyższej rangi otworzył powieść na pierwszej stronie gdzie napisany był krótki list do mężczyzny. – „Od Towarzystwa Polskiego w Stanach Zjednoczonych [...]" – począł powoli czytać, jakby miał z tym problemy. – „[...] dla J. Skawińskiego..." – następne słowa mamrotał pod nosem. Po chwili oficer roześmiał się przeraźliwym śmiechem i zamknął książkę. – Wyrok śmierci na tobie ciąży! Działacz niepodległościowy! – ostatnie słowo wypowiedział tak niewyraźnie, że Skawińskiemu, mimo poważnej sytuacji, chciało się śmiać.

Żołnierz wyższej rangi machnął do swoich towarzyszy co mogło oznaczać tylko jedno. Jeden z młodzieńców zaprowadził go do ściany jednego z ważniejszych budynków i kazał mu stać nieruchomo. Skawińskiemu udało się podnieść książkę, która narobiła mu tyle kłopotów, i przycisnął ją mocno do piersi. Słyszał przeładowywanie broni i kroki jednego z żołnierzy. Zamknął oczy i pomyślał o tym, co za chwilę się stanie. Pomyślał o swoich celach w życiu i o tym, co udało mu się osiągnąć. Pomyślał o Polsce i czy kiedykolwiek odzyska ona niepodległość. Na pewno wiedział jedno: zginie w swojej ojczyźnie. Usłyszał huk strzału i poczuł przeszywający ból w piersi. Upadł na ziemię nadal trzymając książkę. Jego powieki stały się coraz cięższe, aż w końcu zatopił się w ciemność.

❝𝒐𝒏𝒆-𝒔𝒉𝒐𝒕𝒚❞Where stories live. Discover now