Dzień pierwszy - poranek

168 12 10
                                    

Po słabo przespanej i pełnej ekscytacji nocy obudziłam się w hotelowym pokoju. A w zasadzie zostałam obudzona przez donośne pukanie do drzwi. Zaspana poszłam, żeby otworzyć, a moim oczom ukazał się Martin.

- Hej... - zaczął nieśmiało - ...chciałem tylko powiedzieć, że za 15 minut czekamy na Ciebie na dole na śniadaniu.

Te słowa nieźle mnie rozbudziły i zdałam sobie sprawę, w jak fatalnym stanie widzi mnie właśnie mój największy obiekt westchnień.

- Um, okej... - wydukałam i zaczęłam nerwowo przeczesywać palcami włosy i przecierać zaspane oczy.

Czułam się tak cholernie głupio... Nie pomagał mi również fakt, że przy tym chłopaku byłam strasznie onieśmielona i słowa nie mogłam z siebie wydusić.

Widząc moje zakłopotanie, Martin powiedział tylko:

- Dobra, nie będę Ci przeszkadzać. Do zobaczenia za chwilę.

- Narazka! - krzyknęłam po czym zamknęłam drzwi. I właśnie wtedy poczułam się, jak największa idiotka na tej planecie. Zażenowana rzuciłam się na łóżko.

"Narazka? Serio? Tylko na tyle Cię stać? Brawo, Brooke, zbłaźniaj się przy nim dalej. To w końcu tylko Martin Gore, w którym kochasz się od przedszkola..." - skarciłam sama siebie.

Ale chwila moment... Mam tylko 15 minut, żeby się wyszykować!

Szybko zerwałam się z łóżka, wzięłam błyskawiczny prysznic i uczesałam włosy w kucyk. Teraz najgorsza część- ubranie. Otworzyłam walizkę i z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam żadnych odpowiednich ciuchów. No dobra, że trochę spanikowałam i wyolbrzymiałam, ale chciałam zrobić na chłopakach jak najlepsze wrażenie. Ostatecznie wybrałam czarne podziurawione jeansy i zwykłą białą koszulkę, którą od przodu związałam.

Tak, wiem, szalenie kreatywnie. Ale hej, miałam tylko 15 minut! Jak na ten czas i tak było nie najgorzej.

Zeszłam po schodach prosto do sali śniadaniowej. Była tam masa ludzi, więc zajęło mi chwilę, zanim znalazłam chłopaków. Siedzieli przy dużym drewnianym stoliku w kącie sali. Podeszłam do nich i przywitałam się.

- Cześć, Brooke - powiedział Dave i pocałował mnie w policzek - Jak się spało?

- Dobrze, dziękuję - nawet nie zwróciłam uwagi na ten pocałunek. Gdyby którykolwiek z reszty chłopaków to zrobił, pewnie byłabym w niemałym szoku, ale po Gahanie mogłam się spodziewać dosłownie wszystkiego.

Zajęłam miejsce obok Alana i wzięłam kanapkę z talerza stojącego na środku stołu. Zaraz po tym Dave, Martin i Alan odeszli od stolika, żeby nalać sobie kawy. A ja, jak się można domyślić, powędrowałam wzrokiem za Gore'm i zaczęłam marzycielsko się mu przyglądać. Byłam nim tak zachwycona... Jego blond włosy były zawsze perfekcyjnie ułożone, z oczu bił niesamowity blask, a jego uśmiech był nieśmiały, co czyniło go cholernie uroczym i pociągającym. Był chyba najprzystojniejszym facetem na ziemi. Ale poza urodą był niesamowitym człowiekiem z ogromną, lekko mroczną i bardzo introwertyczną duszą, co dodatkowo mnie intrygowało. No i oczywiście pisał rewelacyjne piosenki z niezwykłym przesłaniem, które potrafiły mnie wzruszyć, nawet kiedy słuchałam ich po raz setny.

- No nie patrz tak na niego, tylko zagadaj - głos Andy'ego wyrwał mnie z zamyślenia.

- O czym ty mówisz? - spytałam lekko zdezorientowana.

- No o Martinie. Pogadaj z nim, to naprawdę spoko gość.

- Słucham? - dalej nie wiedziałam, co powiedzieć.

Tydzień w świecie rocka || Depeche ModeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz