I

137 10 4
                                    

Poranna rutyna okazała się tym razem zgubna w czynach. Przyzwyczajona do dość w miarę późnego wstawania, nie usłyszała w pierwszej chwili dźwięku budzika, który dał o sobie znać jeszcze kilka razy, lecz na próżno. Dziewczyna po prostu za mocno spała i za nic w świecie nie chciała się budzić, bo to przecież nie była jej pora. Tak więc leżała w swoim nie za wygodnym łóżku, nie przejmując się jeszcze tym, że za chwilę będzie już spóźniona na swój samolot…

No cóż, jednak wszytko co dobre, kiedyś się kończyć, czyż nie? Tak było i tym razem, a gdy tak się stało, dziewczyna poderwała się naprawdę mocno spanikowana z łódzka. Co takiego wybudziło dziewczynę z jej głębokiego snu? A nic innego niż nocy koszmar, bo trzeba przyznać, że była dopiero piąta nad ranem…

Tak więc nic dziwnego, że w pierwszej chwili chciała wrócić do dlaczego snu, ale zahaczyła wzrokiem o zegar stojący na jej szafce nocnej i wtedy zaczęło się dla niej piekło. Wtedy też, przypomniała sobie, że od ponad dziesięciu minut, miała być już w hangarze i już lecieć do swojego nowego mistrza!

A co jeśli polecili bezemnir?!

Spanikowała i niemal od razu wybiegła z łódzka, zrywając się na nogi i równie szybko podchodząc do szafy, żeby wyciągnąć z niej swoje standardowe ubranie. Składało się ono z bordowawej przepaski na piersi, krótkiej spódniczki takiej samej barwy, która sięgała jej nawet nie do pół uda, a pod to białe legginsy. Całe ramiona, tak samo, jak brzuch były odsłonięte, ale dziewczyna mimo to nie czuła, że jest jej zimno czy coś, to był dla niej standardowy ubiór, a do tego dochodziła jeszcze charakterystyczna dla jej rady, szarfa. Tak, otóż dziewczyna nie była człowiekiem, a Togrutaninką. Do tego, miała na rękach specjalne rękawice, które sięgały jej trochę do łokci, a na jeden z nich, znajdował się komunikator.

Gdy tylko dziewczyna się ubrała, biegiem ruszyła do wyjścia i już po chwili znajdowała się na korytarzu, ale równie szybko wróciła do pomieszczenia. Dlaczego? To akurat jest proste, bo zapomniała wziąść swojego miecza. Gdy nareszcie była pewna, że niczego więcej nie zapomniała, ruszyła biegiem przez korytarze świątyni prosto do hangaru, przecież nie chciała być jeszcze bardziej spóźniona…

Na miejsce ostatecznie dotarła z pół godzinnym opóźnieniem, ale z ulgą stwierdziła, że nikt bez niej nie poleciał, no, a raczej statek, który miał ją wziąść, bo innych już nie było.

— Dłużej się nie dało? — Powitał ją jeden z klonów, który siedział przed kanonierką, którą mieli się udać na statek główny. Widać było po jego zachowaniu, jak i zresztą po tonie głosu, że nie podoba mu się to, że dziewczyna się spóźniła. Więc nic dziwnego, że młoda Togrutaninka pochyliła trochę głowę w dół, chcąc ukryć to, jak bardzo jej teraz głupio.

— Przepraszam… — Rzuciła tylko, po czym weszła na mały pokład pojazdu, którym miała przez chwilę lecieć, a za nią wszedł ów klon i zamknął drzwi, by po chwili zniknąć gdzieś z przodu statku. Tak więc dziewczyna została sama na razie na tym pokładzie, a raczej po tej jego stronie.

Odetchnęła dopiero teraz z ulgą. Czyli jeszcze nie zostanie znów wysłana do nauki razem z innymi młodzikami.

………

Jeden, dwa, trzy…

Cała sekwencja właśnie tyle trwała, wystarczyło policzyć do trzech, by widzieć, kiedy ma się ruszyć, kiedy jest największa szansa, na stratę jak najmniejszej liści ludzi, swoich przyjaciół broni…

Beginnings are always difficult ˢᵗᵃʳ ʷᵃʳˢ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz