ROZDZIAŁ 8

427 20 12
                                    

Jak pomóc siedemnastolatce, która przez całe życie była poniżana, wyśmiewana, nieakceptowana przez środowisko i rówieśników?

Poznać ją z dziewczyną chętną, aby zostać jej przyjaciółką na zawsze? Nie.

Złapać za rękę, pogłaskać po głowie i pocieszyć? Nie.

Kupić coś ładnego, drogiego, czy słodkiego na otarcie wyimaginowanych łez? Nie.

Przepisać leki na skołatane nerwy? Też nie.

Powiedzieć, że ma wziąść się w garść? Cieplej.

Umieścić w ośrodku karno-opiekuńczym z koleżankami, które posiadają w sobie nieposkromione ilości agresji? Bingo!

— Ej, młoda! Faith*! — krzyknęła na całą stołówkę wielka i ciężka Meg. — Faith!
— Hope — poprawiła szatynka.
— Jeden pies. Mam do ciebie pytanie. — Dziewczyna dosiadła się do Hope. — Ty chcesz zostać aktorką? Dobrze usłyszałam na lekcji?
— Tak. Bo co? — Szatynka posłała jej mordercze spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, to na stołówce pojawiłby się trup.

— Bo jesteś nikim i masz popieprzone marzenia. Co ty, kurwa, myślisz, że wyrwiesz się stąd? — spytała Meg. — Przestań bujać w obłokach i żyć w świecie fantazji z tych twoich książek. Nie osiągnęłaś nic i już wiele nie zdziałasz. Nie nadajesz się do niczego. Wszyscy mają cię za kosmitkę, co dziwnie chodzi i dziwnie mówi. Tylko tlen marnujesz. A te twoje marzenia doprowadza cię do życia na ulicy, czego z całego serca ci życzę. — Meg wstała, przewracając kubek z herbatą na talerz Hope. — Aha, i smacznego. — Uśmiechnęła się wrednie i wyszła ze stołówki.

Hope walczyła ze sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem. Mrugnęła kilka razy, wzięła tackę z niezjedzoną kolacją i zerwała się z miejsca. Tackę odłożyła do okienka i wybiegła do toalety. Dopiero tam zdała sobie sprawę, że zabrała ze sobą nóż. W pierwszym odruchu chciała się wrócić i go oddać, ale...

Wyobraziła sobie, jak to ostrze przebija gardło Meg, jak szeroka rana zaczyna się przy lewym uchu i biegnie nierówną linią do prawego, jak rozcięcie odsłania wnętrze krtani, jak widać mięśnie, jak pomiędzy tkankami znajduje się blada kość, jak tchawica jest przepołowiona, jak tryska krew, jak jej wspołlokatorka się wyrywa, dusi, charczy i w końcu zamiera.

Czy byłaby zdolna do zamordowania koszmarnej koleżanki? Nie, przecież nie wolno zabijać. Tak, przecież dowodzą tego wyniki testów: rysunki drzewa, rodziny, postaci w deszczu; tablice z plamami; różnego rodzaju skale; tablice z sytuacjami społecznymi**.

Nie, ponieważ Meg nie zrobiła jej fizycznej krzywdy. Tak, ponieważ skrzywdziła ją psychicznie.

,,Że też matka nie nauczyła mnie odróżniać dobra od zła" pomyślała Hope. ,,Że też musiała mnie zostawić w tak trudnym momencie dorastania".

Dziewczyna nie pamiętała swojej matki, która porzuciła ją, gdy ta miała dwa latka. Nie wiedziała też o niej nic — jak wygląda, jak ma na imię, gdzie mieszka, czy na nową rodzinę, czy ją pamięta. Hope poczuła, jak oblewa ją gorąca fala nienawiści do rodzicielki, ojca, macochy, pana Devil'a, psychiatry Suzanne, współlokatorek.

,,Zapłacą mi" pomyślała. ,,Zapłacą krwią." Wyszła z łazienki z nożem w ręce. Korytarz był pusty, ponieważ zbliżała się cisza nocna. Hope wolno przemierzała drogę do swojego pokoju, gdy zza rogu wyszła kobieta z włosami upiętymi w koka. Miała na sobie granatową sukienkę i biały kitel lekarski.

— Powinnaś już być... — zaczęła Suzanne, ale przerwała, gdy zauważyła nóż w ręce dziewczyny. — Skąd to masz? Oddaj mi to, Hope.

Przez chwilę obie kobiety patrzyły na siebie. Potem nastolatka wyciągnęła rękę przed siebie i było już po wszystkim.

Nóż przebił szyję Suzanne, szeroka rana pojawiła się przy lewym uchu i biegła nierówną linią do prawego, rozcięcie odsłoniło wnętrze krtani, pomiędzy tkankami znajdowała się blada kość, tchawica została przepołowiona, trysnęła krew.

I koniec. Wszystko wyglądało tak jak w podręczniku od anatomii. Hope zgarnęła ręką kosmyk włosów opadający na czoło i pozostawiła tam krwawą plamę. Przekroczyła ciało Suzanne i udała się do pokoju, który dzieliła z trzema wspołlokatorkami.

Jeden ruch nożem — jeden trup. Dziewczyny wrzeszczały, wyrywały się, ale w strachu nie potrafiły opuścić pokoju. Natomiast Hope była w amoku — nic nie mogło jej powstrzymać przed dokonaniem linczu.

Opiekunowie, usłyszawszy hałas, wbiegli do pomieszczenia. Za późno.
Spoglądali na Hope z przerażeniem. Ja ich nie rozumiem. Pracują w takim ośrodku, więc powinni przewidzieć, że pewnego dnia komuś odpierdoli abba***.

Zadzwonili po GCPD. Po niespełna pięciu minutach, szatynka miała już kajdanki na rękach i siedziała w radiowozie. Cały czas towarzyszył jej wręcz psychopatyczny humor.
— Mam nadzieję, że krew szybko zejdzie z moich ubrań. Znacie jakiś dobry proszek do prania? — zapytała policjantów.

×××××
* faith to z ang. wiara, natomiast hope znaczy nadzieja
** są to prawdziwe psychologiczne testy
*** nie wiem, czy Wy też używacie takiego określenia, ale u mnie w domu mówimy, że komuś abba odpierdala (ktoś świruje). Bardzo lubię to określenie.

Do przyszłego tygodnia,
xoxoMadness

Bad Bitches & Fuckboys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz