Larum grają! - część druga

56 3 0
                                    


 - Totalnie tak, Ivan! - odparł Feliks.
- Nareszcie - uśmiechnęła się Katjusza. - Już się zastanawialiśmy, czy przypadkiem nie zaginąłeś w Karpatach.
- Konia mi coś porwało i potem na piechotę musiałem drałować przez multańskie pasmo - rzekł. - I tam spotkałem Elizabetę - uśmiechnął się głupio.
Jakub i Radmila spojrzeli na siebie. A więc ta kobieta w pielgrzymich szatach, która przybyła wraz z nim i tym Wołochem, była Elizabetą Héderváry we własnej węgierskiej osobie! Bracie, co cię opętało? - pomyślał przerażony Słowak. Nagle napotkali wzrok Vladimira. Wołoch był bez hełmu i zza kurtyny płowych włosów obserwował otaczający go obóz czerwonymi oczami. W tej chwili jednak z lubością wpatrywał się w oboje Słowian. Mogli przysiąc, że na widok tych ślepiów koloru krwi zrobiło się zimno. Jakby... jakby ten człowiek coś planował. I wiedział coś, czego oni sami nie wiedzieli.
- Zapraszam do namiotu - uśmiechnął się Ivan. - Matka Slawia i ojciec Swew was chcą widzieć przed sobą. Drakon może zostać na zewnątrz, da!

***

Ojciec Swew był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną o długiej grzywie białych włosów. Jego szeroki tors znaczyły blizny, przypominające te po pazurach dzikich zwierząt. Dłonie miał rozmiarów małej tarczy. Na barkach i plecach miał tatuaże, zaś nogi okryte były lnianymi nogawicami. Stopy znajdowały się w grubych, futrzanych butach ze skóry niedźwiedzia. W dłoniach mężczyzna dzierżył dwa labrysy - topory o ostrzach z jednej i drugiej strony. Towarzysząca mu matka Slawia była ubraną w bagnisto zielony kaftanik oraz prostą suknię blondynką o wybitnym biuście. Jej oczy, koloru czystego nieba, miały surowy wyraz. Przy pasie nosiła spory sierp, a w lewej dłoni miała łuk. Od oczu w dół biegły jej wykonane za pomocą barwnika z tłuszczu i popiołu linie. Oboje przypominali parę jakichś zapomnianych bogów.
- Ojcze, matko - z szacunkiem skłonił się Feliks i wszyscy obecni w pomieszczeniu Słowianie. Za ich przykładem poszli też Vladimir i Elizabeta.
- Witaj, synu - rzekła spokojnie Slawia. Jej głos był miły i spokojny, brzmiał kojąco jak woda w strumieniu i lekko jak wiatr w lesie. - Widzę, żeś przyprowadził nie tylko syna Karpat, ale i córkę naszego brata, Magyara.
- Pani Slawio - blada cera Elizabety nabrała odcieni cegły. - Zapewniam, że gdyby nie pański syn, zapewne bym uciekała dalej jak szczur.
- A jednak przybyłaś razem z nim i Vladem do nas. Ma to znaczyć, że Węgry są naszymi sojusznikami? - odezwał się dotąd milczący Swew. Jego głos był dudniący jak burza.
- Węgrzy są przyjaciółmi Polaków - odparła, z dumą unosząc głowę. - Jednak w tej wojnie, myślę, będziemy też po stronie innych plemion ze wschodu i z północy - po czym wstała i wyciągnęła miecz. Wszyscy wstrzymali oddech. Tymczasem Węgierka wbiła ostrze w ziemię przed sobą.
Na moment zapadła głucha cisza.
- Przyjmujemy cię w nasze szeregi, Elizabeto - rzekła Slawia. - Możesz zamieszkać w namiocie z moim potomkiem, Feliksem.
- Vladimirze? - Ojciec ludów bałtyckich spojrzał na czerwonookiego. - Z iloma ludźmi przybyłeś?
- Sam ze swym smokiem - odpowiedział spokojnie.
Wszyscy osłupieli.
- Ale jak to, żadnej armii? Żadnego wojska? Niczego? - zdziwił się Ivan.
- Vlad!? Do cholery, co ty chcesz przez to... - Polak już chciał chwycić go za ramiona i zacząć nim trząść jak jabłonią. Powstrzymała go przed tym Héderváry, chwytając go za bark. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uspokoił się niemal natychmiast.
- Uspokójcie się, mości państwo - rzekł Wołoch. - Macie nieopodal miejsce bitwy? Wystarczy mi tylko to, nic więcej.
- I jak ty niby chcesz stamtąd wojaków sprowadzić? - zapytał sceptycznie Jakub. Nie podobała mu się koncepcja tego, co za chwilę usłyszy.
- O to się nie troskaj, mój słowacki przyjacielu - uśmiechnął się upiornie Vladimir. - Już ja znam sposoby, żeby stworzyć potężną armię, dysponując jedynie polem walki.

***

Namiot Feliksa położony był w tej części obozu, która znajdowała się blisko częstokołu, który osłaniał ich od strony Odry. Chorągiew świętego Arnulfa była jedną z najbardziej poważanych wśród Słowian i Bałtów grup, zrzeszającej wielkich wojowników ze wszystkich sprzymierzonych nacji. Można było śmiało powiedzieć, iż była to elita rycerstwa i żołnierstwa. Owszem, może i było dość niebezpiecznie dla nich, żeby byli najbliżej linii obwarowań, jednak im to nie przeszkadzało. Niedaleko zaś części należącej do Arnulfczyków miał swoje miejsce poczet Prusaków, którym przewodził Akbar Beilschmidt, wrogo nastawiony do swojego młodszego i ekspansywnego politycznie brata Lutzifera. Elizabeta weszła pod płachtę namiotową. Był on urządzony dość surowo, rzec by można, że nawet spartańsko. Jedyną wygodą była dera, pod którą zapewne Polak sypiał na twardym gruncie, mając za wezgłowie końskie siodło. Na słupie zaś podtrzymującym górę namiotu wisiała tarcza z białym orłem, świadcząca o przywiązaniu do kraju. Na gwoździu wisiał skórzany kołczan ze strzałami i łuk, a także wędzidło. Węgierka uśmiechnęła się. Pamiętała, jako zawsze jej przyjaciel - choć w tej chwili ktoś więcej - kochał jazdę konną.
W zasadzie ją i Feliksa dużo łączyło. W młodości nie raz i nie dwa mieli okazję spotykać się na Węgrzech, gdzie jego matka miała koneksje na terenie Siedmiogrodu. Jednym z nich był wysoko postawiony na dworze węgierskim szlachcic, Mikéas Héderváry. On właśnie był dobrym przyjacielem domu Łukasiewiczów, zawsze mogli liczyć na ciepłe przyjęcie na zamku ze strony Mikéasa. Tam też młodziutka podówczas, ośmioletnia zaledwie Eliza i jej nieco starszy brat Istvan poznali Feliksa. Równy dziewczynie wiekiem, nieśmiały chłopaczyna okazał się być wiernym towarzyszem zabaw i psot podobnej pod względem zachowania bardziej do chłopa aniżeli dziewki brązowowłosej. Nie raz również we czwórkę z poznajomionym z nimi Gilbertem pojedynkowali się na kije, co było ich ulubioną rozrywką. Oprócz tego również strzelali z łuku do kaczek i odbywali konne przejażdżki. Dzięki Elizabecie Feliks też niejako się otworzył na innych i nabrał do siebie pewnego dystansu, choć w wielu kwestiach był również jej porażką.
- A więc to tak się urządziłeś - stwierdziła spokojnie, po czym zdjęła przyłbicę. Rozpięła podróżny płaszcz. Łukasiewicz pomógł jej go ściągnąć i powiesił na kołku. Następnie rozłożył ręce w zapraszającym geście.
- Rozgość się - powiedział. Na jego twarz wpłynął lekko speszony uśmiech. - I przepraszam za pewien, ekhm, bałagan.
- Nie szkodzi - odparła spokojnie Węgierka. Według niej Feliks wyglądał w tej chwili uroczo z taką speszoną miną, nawet pomimo iksowatej blizny na policzku. Kiedyś pewnie zganiła by się za takową myśl. Teraz jednak nie przeszkadzała jej w najmniejszym stopniu. Kiedyś w młodości planowali w sumie, że stworzą wspólne, małe miejsce na ziemi. Ich przyjaciele śmiali się, że pasują do siebie. Niestety, plany te przekreślił na dość długi czas Roderich Edelstein, w którym zakochała się Elizka bez pamięci. Również Łukasiewicz miał za dużo spraw na głowie, żeby mogli zrealizować ten zamiar. Nie oznaczało to jednak, że o sobie zapomnieli, bo pomimo upływu lat i związku Austriaka oraz Węgierki obydwoje pozostawali w przyjaznych stosunkach, choć rzecz jasna czasem Feliks i Roderich okazywali sobie aż zbyt widoczną niechęć. Edelstein uważał blondyna za egoistycznego i leniwego hultaja, który bardziej ceni sobie własną wygodę aniżeli kogoś. Ów zaś nie pozostawał mu dłużny, nazywając go zadufanym w sobie gadułą, który nie znalazłby drogi powrotnej w lesie ani też nie wlazł za żadne skarby do morza. Na wspomnienie momentów przepychanek obu panów uśmiechnęła się w duchu z zażenowaniem. O tak, Polak i Austriak nie byli jak dwa bratanki, choć bywały chwile życzliwości między nimi, bo mimo wszystko przed kampanią Lutzifera ich stosunki zdążyły się jako tako poprawić. Szkoda tylko, że nie polubili się bardziej.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 25, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Hetalia Axis Powers - Zapomniane opowieściWhere stories live. Discover now