01.Lekcja nr 1. Czyli dlaczego nie należy chwalić dnia przed rozmową z rodzicami

763 106 38
                                    

Każdy z nas ma taki dzień w swoim życiu.

Jedyny moment w kalendarzu, na którego nadejście czekamy z niecierpliwością.

Dla jednych są to święta, dla drugich Pride Month, dla trzecich początek wakacji, a dla mnie, jako że od urodzenia wyróżniałem się na tle innych znanych mi ludzi (i to nie tylko pod względem fejmu oraz atrakcyjności, ale własnych przekonań), tą chwilą od zawsze były studia.

I zanim źle mnie zrozumiecie, nauka matmy po ukończeniu szkoły ani trochę mnie nie kręciła. Na myśl o ekonomii po nocach już śniły mi się koszmary, a wizje spędzania kilku godzin dziennie w niewygodnych ławkach na wykładach odbierały mi resztki siły. W takich chwilach miałem ochotę przyznać rację tym wszystkich osobom, które klepały mnie po ramieniu, mówiąc, że liceum to najlepszy czas w moim życiu i powinienem korzystać z każdej chwili młodości (nawet jeśli jej nie miałem, bo weekendy spędzałem na dodatkowych godzinach zajęć w szkole).

Ale wiecie co? Oni wszyscy kłamią, żeby zabić w nas, młodych licealistach resztki wiary i chęci do życia. By pogrzebać nasze serca, zanim my sami zdążymy wygrzebać się spod stert zadań przygotowujących nas do matury i opracować 1213585 zadań testujących naszą wiedzę.

Właściwie to od kiedy ukończyłem tę poniekąd najlepszą szkołę w Busan, która wcale nie była taka najlepsza, a poszedłem tam tylko dlatego, że za młodości chodzili do niej moi rodzice, to doszedłem do wniosku, że jeszcze nigdy nie czułem w życiu takiego spokoju. Bo oto skończyła się moja wieczna walka o ustawienie się w kolejce do stołówki i nie musiałem więcej robić w klasie za dyżurnego ani sprzątać tych obrzydliwych w dotyku ścier do tablic.

A co najważniejsze, nie musiałem dłużej funkcjonować pod opieką swoich rodziców i zanim uznacie mnie za niewdzięcznego syna, pozwólcie, że opowiem wam kilka prostych słów o mojej rodzinie. Bowiem, rodzina Parków nie była sobie jakąś tam podrzędną rodziną w mieście, a rodziną prezydencką. Mój ojciec, znany też inaczej jako szef wszystkich szefów, choć przeważnie na okrągło siedział w biurze, to równie na okrągło ingerował z matką w moje życie. Nie wiem z jakich powodów czepili się tak bardzo mojej osoby, a nie na przykład mojej siostry bliźniaczki, Jennie, która z braku odpowiedniej kontroli zawsze pakowała się w jakieś kłopoty. Ale tak już było i nie miałem innej możliwości jak tylko spełniać ich wszelkie zachcianki, by w przyszłości doczekać się czegoś w zamian. I to był właśnie dzień mojej zapłaty, początek studiów.

Ja, (prawie) dziewiętnastoletni Park Jimin, miałem po raz pierwszy w życiu opuścić swoje rodzinne gniazdo, by rozwinąć skrzydła i pofrunąć do Seulu i swojego samodzielnego, studenckiego życia we własnym luksusowym apartamencie. Yeah, baby, to się nazywa raj!

— Aż tak nie możesz doczekać się kucia do białego rana? — wyprzedził moje myśli Jungkook, mój kolega z liceum, a także jeden z bogatych dzieciaków przyjaciół mojego taty. Widzicie Jungkook był trochę za miły i za dobrze wychowany, by zrozumieć powód mojej radości, ale wkrótce po naszej wspólnej wyprowadzce w nieznane zamierzałem nauczyć go prawdziwego życia, a nie tych nudnych bredni, o których przed odejściem ze szkoły wspominali nam nauczyciele. Teraz był co najwyżej niewinnym króliczkiem, ja chciałem zrobić z niego Playboya.

— Chyba chlania do białego rana! — zaśmiałem się perliście, przyciągając go w swoje ramiona. — Stary, czy ty wiesz w ogóle na czym polegają studia? — Spojrzałem na niego cierpliwie, trzymając w drugiej ręce szklankę z lemoniadą. Był to nasz ostatni dzień w Busan, tuż przed wyjazdem, czego naprawdę nie mogłem się już doczekać. Podobno Kook miał dostać apartament w tym samym miejscu co ja, no i obaj szliśmy na ekonomię, co zapowiadało wiele godzin razem.

Life Lesson | yoonminWhere stories live. Discover now