I - Śmierć to przywilej - część 1.

835 54 1
                                    

Obudziłam się gdy poczułam, że lądujemy. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam nad sobą kilka zasłoniętych maseczkami twarzy, które kręciły się wokół mnie odłączając mnie od maszyn i wielu rurek, które przez sen podczepiono mi do żył. Mój wzrok się wyostrzył, a mięśnie nie bolały tak koszmarnie jak kilka godzin wcześniej. Usiadłam powoli na białym materacu położonym na ziemi i rozejrzałam się po bardzo jasnym i sterylnie czystym pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichkolwiek podpowiedzi odnośnie tego gdzie jestem i co mnie czeka. Byłam umyta i ubrana w elastyczny czarno-szary kombinezon idealnie dopasowany do mojego ciała. Moje poranione dłonie były starannie zabandażowane. 

Postawiono mnie na nogi i zawiązano oczy czarną przepaską gdy nadszedł czas na opuszczenie samolotu. Nie wiedziałam gdzie się znajduję, gdzie jestem prowadzona i dlaczego jestem traktowana w ten a nie inny sposób. Byłam pewna, że po tym co uczyniłam czekała mnie tylko i wyłącznie okrutna egzekucja. Może to co się teraz działo miało uspokoić moje zmysły, jednak ja nadal pozostawałam czujna. Czułam na mojej skórze zimne podmuchy wiatru, powietrze miało zapach mrozu i węgla. Pod stopami chrzęścił mi śnieg. Znajdowałam się na północy. Znałam tylko jedno miejsce w którym panują takie warunki. Sektor Centralny zwany potocznie stolicą. Oznaczało to, że, tak jak powiedział ratujący mnie mężczyzna, rebelia upadła a władza powróciła do centrum. Sektor Centralny znajdował się na samym środku naszego świata, a od południa graniczył z każdym z 14 sektorów, których powierzchnia została wyznaczona z taką precyzją, że czasem śmiano się, że nastąpiło to za pomocą linijki, kilkaset lat temu, upodobniając kształty sektorów do idealnie pokrojonego tortu. Ten stan rzeczy prowadził do ogromnych konfliktów pomiędzy graniczącymi ze sobą sektorami. Odebrano im bowiem część bardzo starych i cennych ziem i oddano je im sąsiadom wraz z ludnością i ich domami. Sektor 13, mój własny, znajdował się na części najbardziej wysuniętej na wschód, graniczącej jedynie z 12 i z morzem. Mieszkaliśmy w większości na wyspach bardzo skalistych i często górzystych połączonych ze sobą za pomocą mostów. Panował u nas prawie niezmiennie spokój i uznawano nasz sektor za najbardziej wolny, liberalny i oddalony od centrum. To od nas zaczęła się rebelia, a właściwie to ode mnie.

-Za parę godzin, ktoś po ciebie przyjdzie trzynastko. - usłyszałam kolejny rozkazujący ton. Usłyszałam za sobą dźwięk zasuwanych drzwi. Ściągnęłam z oczu przeszkadzającą mi opaskę i spojrzałam odważnie przed siebie. Znajdowałam się w bardzo nowoczesnym apartamencie, którego ściany były idealnie białe tak jak cała reszta wyposażenia. 

Objęłam się ramionami i podeszłam do ogromnej ściany szkła ukazującej imponującą panoramę na całe miasto. Tylko raz znajdowałam się w zerze. Miałam wtedy tylko 10 lat i zostałam naznaczona jako następca wcześniejszej trzynastki. Wspomnienia były bardzo wyraźne i po dziś dzień zdarzało mi się o nich śnić. Trzynastka była osobą, której geny na skutek mutacji, spowodowały zmiany w układzie nerwowym, powodując, że możliwości mózgu poszerzały się znacznie od przeciętnego człowieka. Zmutowane osoby odznaczała się nadzwyczajnymi zdolnościami. Z każdego sektora pochodziła jedna naznaczona osoba wysłana do stolicy. Zajmowała miejsce swojego poprzednika po jego śmierci. Na moje nieszczęście ja zajęłam miejsce swojej matki. Wielu uważało takie naznaczenie jako dar od niebios i szansę na lepsze życie. Oznaczało to bowiem życie w dobrobycie i pewność, że twoja rodzina nigdy nie zazna głodu. W zamian za to mieszańce zwane numerami sektorów swojego pochodzenia musiały oddać całe swoje życie stolicy, a swoje umiejętności urzędnikom i potrzebom świata. 

Nie byłoby to wszystko takie paskudne gdyby nie to, że zrobiono z nas zabawki i niewolników za razem. Patrzyłam teraz spokojnie przed siebie na pokryte śniegiem miasto. Kolor puchu był szary co oznaczało, że bomby pyłowe, które na nich zrzuciliśmy kilka miesięcy temu nadal pozostawiały po sobie ślad. Las szklanych kolosów błyszczał w lodowatym świetle słońca rażąc moje nieprzyzwyczajone do światła oczy. Oparłam czoło o taflę szkła i wciągnęłam spokojnie powietrze do płuc.

-Co zrobiono z wami wszystkimi...- szepnęłam z bólem na myśl o reszcie numerów i oparłam się plecami o szybkę przynosząc ulgę moim jeszcze obolałym plecom. Przyglądałam się spokojnie przedmiotom w apartamencie zastanawiając się, nad zwiedzeniem pomieszczenia, w którym się znajdowałam gdy kontem oka dostrzegłam, że z dołu przez równie ogromne okno przygląda mi się wysoka, złotowłosa postać. Padłam na kolana i niemal rozpłaszczyłam twarz na szle by lepiej się przyjrzeć.

-Egon!- krzyknęłam i zaczęłam szaleńczo uderzać rękami w szybę i podskakiwać z radości i ulgi. Mój głos poniósł się po pomieszczeniu przyprawiając mnie do dreszcze. Nie powinnam być krzyczeć. Z pewnością byłam podsłuchiwana i obserwowana. Mogłam wciągnąć nas w jeszcze większe kłopoty. Moje serce biło niebezpiecznie szybko. Żył. Numer 2 żył. Skoro jemu się udało, może i reszta także ocalała? 

Egon przyłożył palec do ust dając mi sygnał bym się uciszyła. Zaczął chuchać na szybę powodując, że już po paru chwilach jego twarz zakryła szara mgła a na niej zaczęły pojawiać się wypisywane palcem numery: 1, 5, 6, 9. Ledwie je przeczytałam zaczął je zmazywać rękawem swojego kombinezonu. Spojrzał mi prędko w oczy po czym odszedł szybko od szyby. Ryzykował. Doskonale o tym wiedziałam. Czyli przeżyła tylko 6 z 14. Oparłam się plecami o graniczącą z szybą ścianę i osunęłam się po niej na ziemię postanawiając odpuścić sobie zwiedzanie. 

Mijały godziny a ja siedziałam nadal w tej samej pozycji w tym samym miejscu. Ścierpnięte mięśnie boleśnie dawały mi o sobie znać co zmusiło mnie do powstania. Obserwowałam przez cały czas uważnie ulice, budynki, a zwłaszcza okna pobliskich pokoi. Nikt się jednak więcej w nich nie pojawił. Ruszyłam cicho przed siebie przez salon i udałam się do miejsca, w którym wydawało mi się znajdowała się kuchnia. Na stole stał talerz pełen już dawno zimnego jedzenia i duży dzbanek zimnej wody. Mój brzuch się odezwał, domagając się jedzenia więc w ciszy i ciemności zjadłam cały talerz potrawy popijając ją szklankami wody. Gdy skończyłam poszłam dalej zwiedzać pokoje ale odnalazłam tylko łazienkę z bardzo nowoczesnym programem mycia, szafę pełną ubrań oraz sypialnię z gigantycznym małżeńskim łożem. 

Poczułam się tak jakby wydarzenia sprzed ostatnich miesięcy nie miały miejsca. Znowu byłam zakładnikiem w apartamencie, czekając na rozkazy z góry. Znowu miałam stać się niewolnikiem o ile nie czekała mnie śmierć, która w tym przypadku wydawała mi się atrakcyjniejszym rozwiązaniem. Wiedząc, że i tak prędzej czy później będę musiała się wyspać położyłam się na puchowej pościeli i spojrzałam na baldachim z czarnego ciężkiego materiału nad sobą. Wyobraziłam sobie, że liżą go płomienie ognia, a wraz z baldachimem płonie całe łoże ze mną w środku. Skupiłam się na cieple swojego ciała i przeniosłam je na opuszki swojej prawej dłoni. Tak jak zawsze zaczerwieniły się niemalże jak żarzące się węgle, jednak nic więcej się nie wydarzyło. Tak jak wcześniej zostałam zamknięta w klatce w której nie mogłam korzystać z moich mocy. Zakryłam twarz pierzyną zmuszając się do snu.

----------

All the love! S.

Pozwolenie na śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz