Zazdrość

404 22 1
                                    

Chociaż Gerard odprowadził Deirdre aż pod drzwi jej komnaty, nie spostrzegł faktu, iż na jej palcu nie widnieje już ów przepiękny klejnot, który jej dał jakiś czas temu. Dziewczyna nadal ściskała go mocno w dłoni, blada i milcząca. Przez większość tego wieczoru myślała, że pozostanie jej po nim miłe wspomnienie. Teraz jednak wiedziała, że to niemożliwe.

Przede wszystkim przez Quinnelly'ego. Cały czas się zastanawiała, jak to możliwe, że nikt go nie rozpoznał... z drugiej zaś strony w sali było tyle osób, iż nie sposób było porozmawiać z każdą z nich, a Deirdre ujrzała na sam koniec, jak Quinnelly doskonale potrafi wmieszać się w tłum. Być może nawet przez cały bal snuł się gdzieś w jej pobliżu, a ona i tak go nie spostrzegła... to napełniło ją lękiem. Bo skoro posunął się już tak daleko, by wkraść się do pałacu, to do czego jeszcze będzie zdolny?

Ale nie tylko Quinnelly uprzykrzył jej ten wieczór. Cały proces rozpoczęła osoba, o której z początku miała jak najlepsze zdanie. Bo przecież kiedy przedstawiono jej Adelę Wieczyńską, była przekonana, że to po prostu bardzo ładna i inteligentna młoda kobieta. Jednak czas mijał, a Adela nie odeszła. Co więcej, absorbowała większość uwagi Gerarda.

I cóż z tego, że była obiecana księciu raciborskiemu? Przecież Gerard również był już zaręczony. To przecież nie przeszkadzało w posiadaniu kochanki. A otwarty i nieco bezczelny sposób bycia Adeli idealnie nadawał się na charakter metresy.

W głowie Deirdre kłębiło się tyle myśli, że nawet nie spostrzegła, kiedy Gerard życzył jej dobrej nocy i zalecił, by odpoczęła dobrze – w związku z tym odwołał jej lekcje, które miały odbyć się tego dnia. Wyglądała przecież trochę niewyraźnie; książę miał nadzieję, że nie jest chora, a gdyby się nadal źle czuła po przebudzeniu, pośle po medyka.

Nagle jego troska przestała mieć takie samo znaczenie. Były to jedynie puste formułki, które przecież tak łatwo wypowiedzieć.

– Panienko! Na Boga, cóż to się stało? – zapytała ze zdumieniem Anna, kiedy Deirdre zamknęła za sobą drzwi. – Coś nie tak? Ktoś się nieodpowiednio zachowywał? Zalecał się do panienki, wiedząc, że panienka już zajęta?

Deirdre było niedobrze. Prawdę mówiąc, w tym momencie chciałaby po prostu położyć się do łóżka i obudzić znowu w piwnicy domu państwa Braggów, lecz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby rzeczywiście był to jedynie sen, już dawno byłaby się przebudziła. To była rzeczywistość, w której musiała nauczyć się żyć.

– Wszystko w porządku – skłamała zaraz Deirdre, ale jej pokojówka doskonale znała ten ton jej głosu.

Westchnęła więc i podszedłszy, zaczęła delikatnie wyjmować ozdoby z jej włosów i odkładać je na toaletkę. Następnie posadziła dziewczynę na krześle i zabrała się za przemywanie jej twarzy, by pozbyć się resztek makijażu, który wcześniej nałożyła.

– Coś nie tak poszło z jaśnie panem? Nie podobała mu się panienka? – zapytała ostrożnie, obserwując reakcję Deirdre.

– Nie... chyba... chyba mu się podobałam – odrzekła cicho Deirdre. – Tylko... tylko że mam wrażenie, iż był ktoś jeszcze, kto podobał mu się bardziej.

Z początku myślała, że wypowiedzenie tych słów na głos w jakiś sposób jej pomoże; że będzie to jak zrzucenie ciężkiego brzemienia po noszeniu go przez nazbyt długi czas. Jednak wkrótce okazało się, iż nie tylko jej to nie pomogło, lecz wręcz pogorszyło sprawę. Zadało jej to tak okrutny ból, że dziewczyna ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc, by Anna zobaczyła jej łzy.

Anna nie wiedziała, jak powinna się w tym momencie czuć, bo z jednej strony żal jej było panienki i w istocie martwiła się, co takiego wydarzyło się balu, lecz z drugiej nie mogła poczuć pewnego rodzaju rozbawienia, bo z zachowania Deirdre wynikało, że rzeczywiście zakochała się w księciu.

KopciuszekWhere stories live. Discover now