Bal

1.1K 50 18
                                    

Podczas nieobecności obu dziedziczek oraz ich matki Deirdre zajmowała się tym wszystkim, co powinno być zrobione, lecz na co nie było czasu w innych momentach, jako że dziewczęta wymyślały coraz to nowe zajęcia dla swojej służącej: a to trzeba było uprasować sukienkę, a to podbić buty, które co i rusz traciły obcasy.

Dlatego też tego wieczora Deirdre ruszyła do kuchni, by zrobić w niej porządek. Nie spodziewała się, że ktokolwiek mógłby jej w tym przeszkodzić, jako że dom był niemal pusty, jeżeli nie liczyć pana Bragga, a on jak zawsze siedział w swoim gabinecie; pozostali służący swoim zwyczajem trwonili czas w pomieszczeniu dla służby, znajdującym się w przybudówce na tyłach dworku.

Ku jej zaskoczeniu jednak rozległo się pukanie. Odłożyła zatem ścierkę, której używała do czyszczenia blatów, i wytarła dłonie w fartuszek, szybkim krokiem ruszając z powrotem do holu, by otworzyć drzwi.

W progu stał jakiś pryszczaty chłopiec w obdartych ubraniach. Nie mając nic swojego, Deirdre nie mogła zaproponować mu nawet jednego pensa.

– Jeżeli chcesz – powiedziała niepewnie – przyniosę ci trochę chleba...

Oczywiście nie powinna była tego robić, jako że chleb również nie należał do niej, ale przy tym przekonana była, iż nikt się o tym nie dowie; nikt nie zauważyłby raczej, że brakuje niewielkiego kąska...

– Nie, nie, ja nie po to, pani szanowna – odparł zaraz chłopiec, kręcąc głową. Po chwili odsunął się nieco i skinieniem głowy wskazał na znajdujący się za jego plecami niewielkich rozmiarów powozik z zaprzężonym do niego osiołkiem, który wyglądał tak, jak gdyby od dawna nie widział porządnego posiłku. – Pan Quinnelly kazał mi przywieźć najmłodszą pannę Bragg na bal do sal balowych, pani szanowna.

Deirdre zamrugała. Pamiętała nazwisko Quinnelly; był to jeden z konkurentów do ręki Tenille, jeden z tych młodzieńców, których odrzuciła nie sama zainteresowana, lecz jej matka, twierdząc, że był on zbyt biedny. Cóż, miała pewnie swoje podstawy, pomyślała Deirdre, spoglądając na wygłodzonego osiołka.

– Przykro mi, lecz pani wraz z obiema panienkami opuściła już posiadłość, by wybrać się na rzeczony bal – odpowiedziała dziewczyna, marszcząc lekko czoło.

Chłopiec przestąpił z nogi na nogę.

– Pani szanowna jest najmłodszą panną Bragg, prawda? – spytał wreszcie, patrząc na Deirdre i wyciągając dłoń z poobgryzanymi paznokciami w jej stronę.

– Ależ nie, zapewniam, że to nie ja. – Deirdre pokręciła szybko głową.

Była tak zaaferowana, że nie usłyszała kroków w korytarzu. Nie mogła jednak nie usłyszeć dość donośnego głosu.

– Co tu się dzieje? – zagrzmiał pan Bragg, podchodząc do drzwi. – Na Boga, Deirdre, wyrzuć tego łachmytę i wracaj do środka, przeziębisz się.

Pan Bragg był chyba najmilszą osobą w całym tym domu i jako jedyny zwracał się do służącej z szacunkiem, który ją samą zaskakiwał. Jednak było w nim coś, co zawsze ją przerażało; i nie chodziło tu jedynie o ową wyniosłość, którą charakteryzowały się osoby z wyższych sfer. Być może był to groźny wzrok spod krzaczastych brwi, może twarz poznaczona zmarszczkami i niewielkimi bliznami... może coś zupełnie innego.

– Tak, proszę...

– Ja nie łachmyta, panie szanowny, ja po panią szanowną przyszedłem, pan Quinnelly chce, żebym ją na bal zabrał – wtrącił zaraz chłopiec, wywołując u pana Bragga nie lada zdumienie. Mężczyzna otwarł drzwi nieco szerzej.

– Po Deirdre? – spytał.

Chłopiec kiwnął głową z przekonaniem, co sprawiło, że serce zamarło w piersi Deirdre. Nie miała pojęcia, jak wyjaśnić panu Braggowi, że naprawdę nie chodziło o nią, lecz o jego młodszą córkę... Już otwierała usta, kiedy mężczyzna zaśmiał się głośno.

KopciuszekKde žijí příběhy. Začni objevovat