Rozdział 34

73 7 22
                                    

Tris

Wypożyczony samochód trzęsie się na niemal każdej możliwej nierówności, ale to chyba nie wina samej maszyny. Uriah jedzie jak wariat i pewnie gdybym choć przez moment się zastanowiła, zażądałabym żeby natychmiast się zatrzymał. Jestem jednak zbyt wściekła, a to niezbyt dobry znak. Ludzie kierowani gniewem rzadko podejmują dobre decyzje.

- Jak jedziesz, baranie! - krzyczy chłopak, ostro skręcając kierownice.

- Tu nikogo nie ma, Uriah - zauważam, unosząc brwi i spoglądając przez okno na leżący na brzegu drogi znak.

- Wiem, ale tak trzeba. Ludzie w filmach zawsze krzyczą, kiedy gdzieś się śpieszą.

- A zauważyłeś, że zwykle później uderzają o coś z dużą siłą?

Chłopak uśmiecha się lekko.

- Pozwolisz, że tą część pominiemy.

Kiwam głową i próbuję oprzeć głowę o szybę, jednak poddaję się po kilku sekundach i wciskam się w oparcie fotela. Uriah zerka na mnie, ale nic już nie mówi. Wcześniej starałam się z nim normalnie rozmawiać, ale skończyło się dwoma awanturami, więc teraz żadne z nas nie wracało już do poważniejszych tematów. 

Tobias i Christina... Co ja narobiłam? Nadal nie mogłam pozbyć się ucisku w żołądku. Byli dla mnie jak rodzina, a ja ich zostawiłam. I dla kogo? Dla Caleba? To nie byłoby najgorsze, jest moim bratem, więc pewnie można by to zrozumieć. Ale Peter? Kim był, by porzucać dla niego ludzi, którzy naprawdę mnie kochali i nigdy nie zawiedli?

Nikim. A mimo to...

Zaciskam dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbijają się we wrażliwą skórę. Dawno tak bardzo się nie bałam. Oboje mogą być na mnie naprawdę wściekli  i oboje mają do tego prawo. Nieważne, co mi o sobie powiedzieli, a czego nie powiedzieli. Zachowywali się jak przyjaciele, a ja... odsunęłam ich na drugi plan.

- Już prawie jesteśmy - informuje mnie Uriah. Otwieram oczy i kilka kilometrów przed nami zauważam wysoki, jasny budynek. Wieża lotów na lotnisku O'Hare. - Chcesz zadzwonić? Albo ja mam to zrobić?

Kręcę głową.

- Nie chcę załatwiać tego przez telefon, mówiłam ci.

- Wiem, ale może przynajmniej uprzedzimy Matthew i Carę?

Znów protestuję. Pewnie Pedrad ma trochę racji, ale jakoś nie chcę przyśpieszać tego, co nieuniknione. Najchętniej zostałabym w samochodzie już na zawsze, bez konieczności naprawiania swoich błędów. Z dala od Petera, Tobiasa, Christiny i Caleba. I od wszystkich wspomnień z ostatnich kilku tygodni, które wciąż uderzają we mnie jak fala zimnej, wzburzonej wody.

Uriah mija ochronę i bez większego problemu wjeżdżamy na teren Agencji. Teraz, kiedy już pamiętam to miejsce niezbyt mam ochotę tu być, ale muszę porozmawiać z Tobiasem. I odzyskać go, jeśli to tylko będzie możliwe. Jeśli wciąż, jakimś cudem, będzie chciał ze mną być.

Przy kontroli bezpieczeństwa pytam o Tobiasa Eatona, ale nikt nie chce mi nic powiedzieć, więc przekierowują nas do Matthew. Spodziewałam się, że będzie w swoim laboratorium, ale zamiast tego zostajemy pokierowani do biura w skrzydle, w którym byłam tylko kilka razy - w gabinecie Davida i w sali konferencyjnej. 

Chcę zapukać, ale zanim zdążę to zrobić Uriah bez ceregieli otwiera drzwi i wchodzi do biura. Matthew siedzi na obrotowym fotelu i rozmawia z kimś przez telefon, chociaż na krześle przed nim siedzi jakaś kobieta. Podnosi na nas zaskoczony wzrok.

- Matty! - woła Pedrad, uśmiechając się szeroko w stronę chłopaka. - Kopę lat, nie przeszkadzamy!

To nawet nie jest pytanie. Niepewnie wchodzę do pokoju i zamykam drzwi, a Matthew marszczy brwi i zdezorientowany pokazuje nam kanapę pod ścianą.

Loved You First ✔Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt