Rozdział 4

199 18 5
                                    

Tobias

Cały czas odtwarzam w głowie swoją rozmowę z Tris w kółko.

Wspomnienie jej spojrzenia, kiedy mnie nie rozpoznała, wywierca we mnie dziurę, przecina skórę jak nóż.

Po raz pierwszy od wczorajszego popołudnia wchodzę do wspólnej sypialni, w której jak zawsze o tej porze nikogo nie ma. Kładę się na swoim łóżku, chociaż wiem, że nie mam szans zasnąć, podobnie jak nie ma opcji, żebym coś teraz zjadł, więc nawet nie patrzę w stronę szafki Zeke'go.

Ona mnie nie pamięta. Ona mnie nie zna.

Ta myśl wciąż tkwi w mojej głowie i nie daje się zastąpić niczym innym.

Jestem jej teraz tak samo obojętni jak wszyscy inni. Nie mam nawet gwarancji, że kiedy wyjdzie już z szoku, jakim musi być obudzenie się bez wspomnień, będzie tą samą osobą, która była przed rozpyleniem serum.

Jak bardzo głupi byłem, zostawiając ją tu samą z Calebem? Powiniem był przewidzieć, że Tris nie pozwoli mu tak po prostu umrzeć, chociaż dla wszystkich byłoby to najlepsze i najprostsze rozwiązanie. A teraz jest już za późno, już jej nie ma.

Pocieram dłońmi twarz. Co się teraz z nami stanie?

Do sypialni ktoś wchodzi, ale ja nie zwracam nie niego uwagi, dopóki nie zatrzymuje się bezpośrednio obok mojego łóżka, najwyraźniej mając do mnie jakąś sprawę.

- Cześć, Cara - witam się z dziewczyną obojętnym tonem. Pewnie powinienem się cieszyć, że Tris żyje, że w ogóle się obudziła, ale jakoś nie potrafię. Może jestem zbyt wielkim egoistą, by cieszyć się z czegoś takiego.

- Rozmawiałam z Matthew - informuje mnie. - Twierdzi, że biorąc pod uwagę odporność Tris na serum, ma szansę odzyskać wszystkie wspomnienia, jeśli tylko jej pomożemy i damy dostatecznie dużo czasu.

Tak długo jak pozostaje nadzieja, tak długo jestem w stanie czekać, myślę. Nawet, jeśli potrwa to wieczność.

- To chyba dobra wiadomość? - marszczę brwi, bo ton głosu dziewczyny nijak nie pasuje do jej słów.

Cara wzdycha.

- Matthew powiedział też... Że mimo wszystko nie powinniśmy liczyć na zbyt wiele.

Zaciskam powieki. Oczywiście.

Matthew to jeden z tych lekarzy, którzy zawsze mają dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Zła jest taka, że to twój ostatni dzień życia, dobra taka, że masz jeszcze dwadzieścia cztery godziny. Fajnie, nie?

- Jasne - niemal wypluwam to słowo.

Cara kładzie mi rękę na ramieniu, ale kiedy przez dłuższą chwilę nie reaguję, wstaje i rusza do wyjścia z sypialni, najwyraźniej nie mając mi już nic więcej do przekazania.

- Musimy mieć nadzieję - mówi jeszcze, zanim wychodzi.

- Staram się - mamroczę sam do siebie.

~~*~~

- To mi coś przypomina - odzywa się Zeke, przerywając jedną z opowieści Uriaha. - A tak, tą imprezę, na której wylałeś mi na głowę butelkę piwa, a potem obudziłeś się z rudymi włosami.

Siedzimy całą grupą wokół łóżka Tris. Cieszyłem się, kiedy po raz pierwszy pozwolono nam wszystkim wejść do sali, bo to oznaczało, że stan dziewczyny się poprawił. Teraz jednak, kiedy patrze na roześmiane twarze dwóch Pedradów, Christiny, Cary, Matthew i Caleba czuję się dziwnie samotny, jak na kogoś, kto znalazł się w pokoju półtora metra na dwa z siedmioma osobami jednocześnie. Chciałbym zostać z Tris sam na sam, pocałować ją i przytulić, ale nie chcę jej przestraszyć.

Loved You First ✔Où les histoires vivent. Découvrez maintenant