X

108 21 10
                                    

(Milczenie jest złotem?)

Miłość, miłość, miłość to dusza geniuszu! Tak zwykła mawiać moja bratnia dusza, Amadeusz Mozart. Nie wiem, czy istnieje cytat, który stanowiłby dla mnie większą motywację - oprócz, rzecz jasna, złotych myśli babci - bo ta konkretna sentencja już nie raz uratowała mi skórę. Lubię myśleć, że Mozart spogląda na mnie z góry, na moją marną grę na skrzypcach i myśli: nie będzie z niej dobrej skrzypaczki, co to, to nie, ale jest idealną kontynuatorką mojej myśli i moich uczuć.

Albert, od pamiętniej obiadowej przemowy, nie wygłosił już nic, co miałoby stanowić wskazówkę mojego moralnego kompasu. A i ja wcale jej nie potrzebowałam - szczerze mówiąc, myśli o Gabrielu, choć natrętne, coraz częściej zastępowane były przez inne, szalenie nurtujące: co też łączy Wilgę i Oriona?

Za szybko, by rzec - związek, bo chociaż spojrzenia kierowane w stronę Oriona przez Wilgę i ton głosu, który wybrzmiewał w każdym komplemencie chłopaka wskazywałyby na to, wszystkie ich konfrontacje były zabarwione sporą dozą niepewności. Pierwsze, niewinne muśnięcia rąk, ciche chichoty na osobności... I w tym wszystkim ja i Albert, coraz częściej pozostawieni sami sobie.

Klamka zapadła, gdy pewnego dnia, siadając do obiadu, zastałam tam tylko Alberta z marsową miną. Wbijał widelec w zielony groszek, wykorzystując do tego chyba całą swoją krzepę. Usiadłam, możliwie jak najciszej, przekładając obute w czerwone trzewiki nogi przez ławkę, a potem złapałam go za wolną rękę. Łypnął na mnie groźnie, ale w porę się zreflektował, że to tylko Narcyza, nie wróg, i przepraszająco jęknął.

- Narcyzo, nawet nie wiesz, co się tu przed chwilą wydarzyło!

- W istocie, nie mam pojęcia. I, patrząc po twoim nastroju, mądrzej byłoby nie wiedzieć.

Albert wydawał się nawet mnie nie słuchać. Znów spuścił wzrok, a po kilku chwilach, potrzebnych na wzięcie głębokiego oddechu, rozpoczął swój monolog:

- Przyszli tu oboje kilka minut temu. Usiedli, jak zwykle, chociaż, jak na mój gust, znacznie bliżej siebie. Już otwierałem usta, by zapytać, co u nich słychać, gdy Wilga powiedziała... naprawdę nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić, ale wiesz, że lubię być szczery, powiedziała...

- Proszę, Albercie. - Podsunęłam mu szklankę, bo w mojej głowie kołatała się już pewna myśl, która za kilka chwil miała ogromną szansę wybrzmieć w ustach przyjaciela. - Napij się, a potem to powiedz.

Albert posłusznie wypełnił polecenie. Potem, już patrząc mi w oczy, wyszeptał:

- Powiedziała, że oni nie chcą już utrzymywać z tobą kontaktu.

Zaskakujące jest to, że moja myśl zamieniła się w słowa wcale nie sprawił, że wybuchłam płaczem lub rzuciłam talerzem o ścianę. Wręcz przeciwnie - wpadłam w rodzaj odrętwienia. Spoglądałam na Alberta, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa, ogarnięta grozą i smutkiem, i pewną dozą ponurej akceptacji. Nigdy wcześniej nie podejrzewałam się o spokój w takim momencie - byłam w końcu Narcyzą, osobą znaną z żywiołowych wystąpień, rewolucyjnych poglądów i głośnego krzyku w pustym korytarzu - ale to właśnie w jego ramiona się osunęłam.

- Mów dalej - pospieszyłam go, gdy już zdołałam zebrać myśli.

- Orion dodał, że wciąż cię kochają i myślę, że to była całkowita prawda. Ale... chcą rozpocząć nowy etap.

- Razem.

- Tak.

I to był koniec naszej rozmowy. Nie musiał mi mówić, że z nim wciąż będą chcieli utrzymywać kontakt, wiedziałam to. I tego, że przyczyną odejścia Wilgi i Oriona była moja pogoń za Gabrielem, to też wiedziałam. I w końcu wiedziałam również to, że gdy tego dnia do naszego stołu zawita Balladyna, wygra, nawet jeśli skończyłoby się tylko na wymianie spojrzeń. Czekałam na to spotkanie. Jedyną stałą w moim życiu - irytującą, to prawda, ale niezmienną i przynoszącą pewien rodzaj ukojenia.

Dziewczyna przyszła, tak, jak myślałam, punktualnie. Siadając, sięgnęła po jabłko leżące przede mną i gdy spojrzałyśmy sobie w oczy, zatopiła w nim zęby.

***

Tego dnia nie zostałam na zajęciach z francuskiego. Miałam nadzieję, że pani Aurelia nie będzie miała mi tego za złe, a Dorotka przyniesie mi swoje notatki. Nie miałam ochoty na przebywanie z kimkolwiek, kto nie był Albertem; kroczyliśmy więc Aleją Klonową, pod rękę, jak staroświecka para, co z jednej strony dawało mi siłę, a z drugiej - przypominało, czemu właściwie jesteśmy w tak wisielczych nastrojach. Rozmyślałam o tym, jak wiele razy Wilga musiała się czuć przeze mnie przytłoczona, ile uwagi i troski mi poświęcała... i to sprawiło, że łzy, na które od tak dawna czekałam, wreszcie nadeszły. Najpierw powoli, cienkimi strużkami, by potem połączyć się z cichym zawodzeniem.

Albert, widząc mój stan, skierował się w stronę drewnianej ławeczki w cieniu najpotężniejszego z klonów. Usadził mnie na niej i przez chwilę dokładnie się przyjrzał.

- Gdyby wiedzieli, ile smutku ci tym sprawią, nigdy nie zrobiliby tego w tak okrutny sposób.

- Myślę, że to był najmniej okrutny ze wszystkich sposobów, Albercie. I trochę jak oddanie hołdu naszej relacji, nie sądzisz? Osamotniona Narcyza Szafrańska drogą dedukcji odkrywa, dlaczego najlepsi przyjaciele postanowili odejść. Nie winie ich za to - też czasem mam ochotę odejść od tego, co robię. A ty... jak się z tym czujesz?

- Znacznie gorzej, niż bym przypuszczał. I lekko skonfundowany, że to właśnie ja zostałem - odparł, miętosząc w dłoniach suche źdźbło trawy. Wyglądał przy tym na skupionego, tak, jakby skrócenie marnego żywota tej rośliny było jego wielką misją.

- A mnie to nie dziwi ani trochę.

***

Albert został na kolacji zrobionej przez babcię Idę - tym razem były to placuszki z owocami i wielkie kubki kakao, które sączyliśmy przez długie minuty. Babcia Ida zauważyła, że coś się święci, ale nie skomentowała tego, co za mądra, kochana kobieta! Zasiadła tylko z robótką na tarasie i raz po raz pytała, czy nie dosmażyć nam kolejnej porcji.

Aż do wyjścia Alberta późnym wieczorem ani razu nie myślałam o Gabrielu przez dłużej niż dwie sekundy - tyle, ile potrzebowałam, by połączyć w głowie obraz chłopaka z brzmieniem jego imienia - ale potem te natrętne myśli wzięły nade mną górę. Wciąż i wciąż i wciąż analizowałam to, jak wiele uwagi poświęcił charakterystyce mojego gadulstwa, i doszłam do wniosku, że to właśnie ono jest gwoździem do mojej metaforycznej trumny. Za dużo mówię, zbyt pochopnie formułuje swoje osądy i zbyt często rozprawiam tylko o sobie.

Ta konkluzja nie była tak łatwa, jak się wydaje - zawitała do mnie po wielu godzinach mozolnej pracy, łez, przewracania się z boku na bok na skrzypiącym materacu. A gdy przyszła, pozostawiła po sobie metaliczny posmak żalu i gorycz, jakiej nie czułam chyba nigdy.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym od razu nie zaczęła szukać rozwiązania i nie sięgnęła po to najbardziej radykalne - zamilknięcie na wieki.

***

I ja zamilkłam, na rok. Ale musicie mi wybaczyć, bo to był bardzo... trudny, dziwny, chaotyczny okres.

Zostały jeszcze 3 rozdziały do końca drogi zatytułowanej "Narcyza"

NarcyzaWhere stories live. Discover now