(Milczenie jest złotem?)
Miłość, miłość, miłość to dusza geniuszu! Tak zwykła mawiać moja bratnia dusza, Amadeusz Mozart. Nie wiem, czy istnieje cytat, który stanowiłby dla mnie większą motywację - oprócz, rzecz jasna, złotych myśli babci - bo ta konkretna sentencja już nie raz uratowała mi skórę. Lubię myśleć, że Mozart spogląda na mnie z góry, na moją marną grę na skrzypcach i myśli: nie będzie z niej dobrej skrzypaczki, co to, to nie, ale jest idealną kontynuatorką mojej myśli i moich uczuć.
Albert, od pamiętniej obiadowej przemowy, nie wygłosił już nic, co miałoby stanowić wskazówkę mojego moralnego kompasu. A i ja wcale jej nie potrzebowałam - szczerze mówiąc, myśli o Gabrielu, choć natrętne, coraz częściej zastępowane były przez inne, szalenie nurtujące: co też łączy Wilgę i Oriona?
Za szybko, by rzec - związek, bo chociaż spojrzenia kierowane w stronę Oriona przez Wilgę i ton głosu, który wybrzmiewał w każdym komplemencie chłopaka wskazywałyby na to, wszystkie ich konfrontacje były zabarwione sporą dozą niepewności. Pierwsze, niewinne muśnięcia rąk, ciche chichoty na osobności... I w tym wszystkim ja i Albert, coraz częściej pozostawieni sami sobie.
Klamka zapadła, gdy pewnego dnia, siadając do obiadu, zastałam tam tylko Alberta z marsową miną. Wbijał widelec w zielony groszek, wykorzystując do tego chyba całą swoją krzepę. Usiadłam, możliwie jak najciszej, przekładając obute w czerwone trzewiki nogi przez ławkę, a potem złapałam go za wolną rękę. Łypnął na mnie groźnie, ale w porę się zreflektował, że to tylko Narcyza, nie wróg, i przepraszająco jęknął.
- Narcyzo, nawet nie wiesz, co się tu przed chwilą wydarzyło!
- W istocie, nie mam pojęcia. I, patrząc po twoim nastroju, mądrzej byłoby nie wiedzieć.
Albert wydawał się nawet mnie nie słuchać. Znów spuścił wzrok, a po kilku chwilach, potrzebnych na wzięcie głębokiego oddechu, rozpoczął swój monolog:
- Przyszli tu oboje kilka minut temu. Usiedli, jak zwykle, chociaż, jak na mój gust, znacznie bliżej siebie. Już otwierałem usta, by zapytać, co u nich słychać, gdy Wilga powiedziała... naprawdę nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić, ale wiesz, że lubię być szczery, powiedziała...
- Proszę, Albercie. - Podsunęłam mu szklankę, bo w mojej głowie kołatała się już pewna myśl, która za kilka chwil miała ogromną szansę wybrzmieć w ustach przyjaciela. - Napij się, a potem to powiedz.
Albert posłusznie wypełnił polecenie. Potem, już patrząc mi w oczy, wyszeptał:
- Powiedziała, że oni nie chcą już utrzymywać z tobą kontaktu.
Zaskakujące jest to, że moja myśl zamieniła się w słowa wcale nie sprawił, że wybuchłam płaczem lub rzuciłam talerzem o ścianę. Wręcz przeciwnie - wpadłam w rodzaj odrętwienia. Spoglądałam na Alberta, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa, ogarnięta grozą i smutkiem, i pewną dozą ponurej akceptacji. Nigdy wcześniej nie podejrzewałam się o spokój w takim momencie - byłam w końcu Narcyzą, osobą znaną z żywiołowych wystąpień, rewolucyjnych poglądów i głośnego krzyku w pustym korytarzu - ale to właśnie w jego ramiona się osunęłam.
- Mów dalej - pospieszyłam go, gdy już zdołałam zebrać myśli.
- Orion dodał, że wciąż cię kochają i myślę, że to była całkowita prawda. Ale... chcą rozpocząć nowy etap.
- Razem.
- Tak.
I to był koniec naszej rozmowy. Nie musiał mi mówić, że z nim wciąż będą chcieli utrzymywać kontakt, wiedziałam to. I tego, że przyczyną odejścia Wilgi i Oriona była moja pogoń za Gabrielem, to też wiedziałam. I w końcu wiedziałam również to, że gdy tego dnia do naszego stołu zawita Balladyna, wygra, nawet jeśli skończyłoby się tylko na wymianie spojrzeń. Czekałam na to spotkanie. Jedyną stałą w moim życiu - irytującą, to prawda, ale niezmienną i przynoszącą pewien rodzaj ukojenia.
Dziewczyna przyszła, tak, jak myślałam, punktualnie. Siadając, sięgnęła po jabłko leżące przede mną i gdy spojrzałyśmy sobie w oczy, zatopiła w nim zęby.
***
Tego dnia nie zostałam na zajęciach z francuskiego. Miałam nadzieję, że pani Aurelia nie będzie miała mi tego za złe, a Dorotka przyniesie mi swoje notatki. Nie miałam ochoty na przebywanie z kimkolwiek, kto nie był Albertem; kroczyliśmy więc Aleją Klonową, pod rękę, jak staroświecka para, co z jednej strony dawało mi siłę, a z drugiej - przypominało, czemu właściwie jesteśmy w tak wisielczych nastrojach. Rozmyślałam o tym, jak wiele razy Wilga musiała się czuć przeze mnie przytłoczona, ile uwagi i troski mi poświęcała... i to sprawiło, że łzy, na które od tak dawna czekałam, wreszcie nadeszły. Najpierw powoli, cienkimi strużkami, by potem połączyć się z cichym zawodzeniem.
Albert, widząc mój stan, skierował się w stronę drewnianej ławeczki w cieniu najpotężniejszego z klonów. Usadził mnie na niej i przez chwilę dokładnie się przyjrzał.
- Gdyby wiedzieli, ile smutku ci tym sprawią, nigdy nie zrobiliby tego w tak okrutny sposób.
- Myślę, że to był najmniej okrutny ze wszystkich sposobów, Albercie. I trochę jak oddanie hołdu naszej relacji, nie sądzisz? Osamotniona Narcyza Szafrańska drogą dedukcji odkrywa, dlaczego najlepsi przyjaciele postanowili odejść. Nie winie ich za to - też czasem mam ochotę odejść od tego, co robię. A ty... jak się z tym czujesz?
- Znacznie gorzej, niż bym przypuszczał. I lekko skonfundowany, że to właśnie ja zostałem - odparł, miętosząc w dłoniach suche źdźbło trawy. Wyglądał przy tym na skupionego, tak, jakby skrócenie marnego żywota tej rośliny było jego wielką misją.
- A mnie to nie dziwi ani trochę.
***
Albert został na kolacji zrobionej przez babcię Idę - tym razem były to placuszki z owocami i wielkie kubki kakao, które sączyliśmy przez długie minuty. Babcia Ida zauważyła, że coś się święci, ale nie skomentowała tego, co za mądra, kochana kobieta! Zasiadła tylko z robótką na tarasie i raz po raz pytała, czy nie dosmażyć nam kolejnej porcji.
Aż do wyjścia Alberta późnym wieczorem ani razu nie myślałam o Gabrielu przez dłużej niż dwie sekundy - tyle, ile potrzebowałam, by połączyć w głowie obraz chłopaka z brzmieniem jego imienia - ale potem te natrętne myśli wzięły nade mną górę. Wciąż i wciąż i wciąż analizowałam to, jak wiele uwagi poświęcił charakterystyce mojego gadulstwa, i doszłam do wniosku, że to właśnie ono jest gwoździem do mojej metaforycznej trumny. Za dużo mówię, zbyt pochopnie formułuje swoje osądy i zbyt często rozprawiam tylko o sobie.
Ta konkluzja nie była tak łatwa, jak się wydaje - zawitała do mnie po wielu godzinach mozolnej pracy, łez, przewracania się z boku na bok na skrzypiącym materacu. A gdy przyszła, pozostawiła po sobie metaliczny posmak żalu i gorycz, jakiej nie czułam chyba nigdy.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym od razu nie zaczęła szukać rozwiązania i nie sięgnęła po to najbardziej radykalne - zamilknięcie na wieki.
***
I ja zamilkłam, na rok. Ale musicie mi wybaczyć, bo to był bardzo... trudny, dziwny, chaotyczny okres.
Zostały jeszcze 3 rozdziały do końca drogi zatytułowanej "Narcyza"
YOU ARE READING
Narcyza
Spiritual(o dziewczynce, chłopcu i końcu wszystkiego) Narcyza Szafrańska mieszka w mieście bez nazwy; codziennie rwie sobie rajstopy o kolce róży, które okalają wejście do jej szkoły. No i, przede wszystkim, jest kolekcjonerką: całe swoje życie szuka ludzi...