I

869 99 15
                                    

(Wyjątkowa Kolekcjonerka, Płochy Ptak, Niewidzący Smutku, Geniusz-Futbolista)

Miałam pięć lat, kiedy pierwszy raz powiedziano mi, że jestem wyjątkowa. W y j ą t k o w a brzmi w ustach dorosłego człowieka całkiem zwyczajnie, ale dla podatnego na wpływy dziecięcego umysłu nabierało wagi życiowego motta.

I tak też było ze mną.

Przez następne lata moje usta się zmieniły – stały się pełniejsze, a od ciągłego zagryzania też czerwieńsze, ale to, co się z nich wydobywało, było wciąż takie samo – Narcyzo, jesteś wyjątkowa!

Z wiadomych względów już na starcie odrzuciłam wszystko to, co kojarzyło się z pospolitością i brakiem polotu; jeśli zajęcia, to wyłącznie takie, których żadna z moich koleżanek by się nie podjęła – zaczynając od szydełkowania, przez granie na skrzypcach, na pasji do szachów skończywszy. Jeśli ubrania, to wyłącznie takie, które czyniły ze mnie barwnego ptaka; jeśli przyjaciele, to wyłącznie tacy, którzy byli nieprzewidywalni i niezwykle inteligentni.

Skupiałam wokół siebie szkolną elitę – oddzielnie każde z nich było tylko ekstrawagancką jednostką, ale w połączeniu... Razem tworzyli coś, z czego byłam naprawdę dumna.

Pierwsza była Wilga. Pierwsza w znaczeniu pierwsza na mojej liście najlepszych przyjaciół i pierwsza, którą poznałam. Miała brązowe włosy, które splatała w ciasne warkocze, filigranową sylwetkę, a na nosie ogromne, kocie okulary. Kochała muzykę klasyczną (to ona namówiła mnie na naukę gry na skrzypcach), wiosnę i zielony kolor.

Spotkałam Wilgę cztery lata temu, w pobliskim parku. Pamiętam, że był to bardzo ciepły dzień, więc zdziwił mnie (i zaintrygował, silnie zaintrygował!) widok dziewczynki opatulonej grubym szalem. Podeszłam do niej i zapytałam: „czemu w tak ciepły dzień jak ten masz na sobie szal?" (punkt za oryginalność, Narcyzo!); nie pamiętam, co mi odpowiedziała, ale wiem, że później długo chichotałam. Podejście do tej nieśmiałej, ale bardzo bystrej i bardzo-bardzo wyjątkowej dziewczynki okazało się jedną z lepszych decyzji w moim życiu.

Następny, i na liście, i w kolejce do mojego życia, był Orion. Tak jak jego mitologiczny odpowiednik miał problemy ze wzrokiem (a raczej z zupełnym jego brakiem), ale był najpozytywniejszą osobą w całej naszej paczce. Miał śliczne, jasne loki i uroczy uśmiech. Uwielbiał bawić się dziewczęcymi włosami i słuchał wielu audiobooków, by później zasypywać nas dziwnymi faktami. „Wiedzieliście, że prawie w każdym państwie świata jest miasto, które nosi nazwę Rzym?" – albo coś w tym rodzaju.

Ostatni był Albert. Sama nie wiem, co mogłabym o nim powiedzieć – jego aparycja przywodziła na myśl tępego osiłka, aniżeli wielkiego myśliciela, i właśnie to mnie w nim urzekło – chociaż miał wszelkie powody, by być głupim i całymi dniami grać w piłkę, to wybrał drogę o wiele trudniejszą, wyboistą, obfitującą w wiele problemów – słowem, został moim doradcą i najlepszym przyjacielem.

I Oriona, i Alberta poznałam w szkole. Pamiętam ten dzień; Wilga siedziała wtedy wciśnięta w kąt parapetu, z ogromnymi słuchawkami w kształcie serc na uszach, a ja prowadziłam cichą kampanię wyborczą. Przeskakiwałam wzrokiem między jedną a drugą zabójczo zwykłą osobą, aż nie natrafiłam na nich. Idealnych.

Wilga spojrzała na mnie, unosząc brwi. Uśmiechnęłam się i uścisnęłam jej rękę. „Gotowa na poznanie nowych przyjaciół?" – powiedziałam, a ona pokręciła z przerażeniem głową. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że tych dwóch chłopaków było dobrym wyborem.

Początkowo Albert był niechętny moim planom stworzenia grupki dziwadeł – oczywiście to tylko wzmogło mój upór. Chodziłam za nim tygodniami, błagałam i krzyczałam, wieszałam się na jego ramieniu, prześladowałam go; w tym miejscu muszę potwierdzić wasze przypuszczenia – jestem nieco chwiejną psychicznie osobą, nie ma co ukrywać.

Albert z każdym dniem miękł. Może przez to, że oprócz Oriona nie miał innych przyjaciół (a Orion dał się wkręcić bardzo szybko, zauroczony Wilgą), a może dlatego, że był naprawdę ciekawski, a ja dawałam wielkie pole do popisu w dziedzinie odkrywania. Nie jestem pewna żadnej z tych odpowiedzi. Zresztą, znając Alberta, każda z nich mogła być błędną.


A/N: kolejne coś, tym razem znacznie odbiegające i stylem, i tematyką od moich poprzednich dzieł. Tych, którzy dotarli tu z grymasem na ustach, informuję, że to opowiadanie jest swego rodzaju parabolą - elementy tragizmu przeplatają się z komizmem (pseudokomizmem... nieważne).

NarcyzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz