Rozdział dwudziesty pierwszy

Comenzar desde el principio
                                    

Na kilka chwil wszystkich oślepiło jasne światło, a kiedy wąska uliczka przybrała swoje pierwotne barwy w delikatnej poświacie przydrożnych latarni, w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stał Voldemort, znajdowała się tylko niewielka kupka popiołu, unoszona ku niebu przez podmuchy wiatru. Czarodzieje rozeszli się w przekonaniu, iż ktoś po prostu się aportował, a jasność wynikała z rzuconego zaklęcia.

Chłopak poczuł niewyobrażalną euforię. Był pewien, że tego dnia nie wróci żywy do szkoły.

— Dobra robota. Zawsze w pana wierzyłem, panie Longbottom. — Dumbledore serdecznie poklepał go po ramieniu.

* * *

Rzeźba syreny ulokowana na dziobie statku już z daleka przyjaźnie machała do osób, znajdujących się na lądzie. Podobnie, jak w drodze do Europy Północnej na pokładzie okrętu panowała niemal anielska, lecz krępująca dla dwóch pasażerów cisza, przerywana jedynie uwagami na temat morskich stworzeń, widocznych przez małe, okrągłe okienka. Obaj odetchnęli z wyraźną ulgą, dobijając do brzegu. Panująca między nimi dziwna, niezręczna atmosfera potęgowała uczucie kompletnej pustki w głowie, a kiedy któryś chciał zacząć niezobowiązującą rozmowę, wolał ugryźć się w język, zachowując milczenie. Co prawda mieli wolny wybór dotyczący powrotu do domu. Początkowo Harry chciał opuścić Durmstrang dopiero po zakończeniu roku szkolnego, gdyż powrót z "nauczania indywidualnego" na ostatnie dwa miesiące, mógłby wydawać się niektórym podejrzany, lecz ostatecznie uległ namowom Malfoya, który jak najszybciej chciał zobaczyć się z Narcyzą i Luną.

Ledwie postawili stopę na pomoście, a już zasypała ich lawina gorliwych przywitań i stęsknionych, niedźwiedzich uścisków.

— Harry, jeszcze raz przepraszamy, że nie mogliśmy się odezwać wcześniej! — Hermiona ucałowała czubek głowy bruneta.

— Ogromnie cię nam brakowało! — dodał Ron, ściskając przyjaciela.

— Cały nasz rocznik ucieszył się z nowiny, że wracasz wcześniej — orzekł Blaise, ciągnąc za sobą ciężki kufer.

— Nawet nie wiesz, Draco, jak dziwnie się czułam, widząc twoje puste miejsce w Wielkiej Sali — zażaliła się Pansy. — A teraz, leć do niej, bo z tym rozbieganym wzrokiem wyglądasz naprawdę przerażająco. — Mrugnęła figlarnie, delikatnie zerkając na trójkę maszerujących za nimi Gryfonów.

Z niemym podziękowaniem skinął głową Ślizgonom, dając im znak, iż dłuższą pogawędkę urządzą sobie w lochach. Nie dbając o szczegóły, zaufał Zabiniemu, pozostawiając mu swój bagaż i w pierwszej kolejności udał się do Skrzydła Szpitalnego. Poszczególne jednostki z mijanych uczniów zwróciły na niego uwagę poprzez nieśmiałe próby przywitania lub nagłą zmianę toru wędrówki, by nie minąć się na schodach. Gwoli ścisłości: wszystko było w porządku. Będąc u drzwi królestwa pani Pomfrey, wygładził rozwianą fryzurę, by nie sprawiać wrażenia wariata, pędzącego z błoni na pierwsze piętro, jak na złamanie karku.

Równocześnie uderzył w niego mdły zapach eliksirów, błysk sterylnie czystych, białych mebli oraz widok kilku odpoczywających na niewygodnych łóżkach pacjentów: Zachariasz Smith z obandażowaną głową, Seamus Finnigan z całą nogą w gipsie, której stan sprawdzała szkolna uzdrowicielka, a najdalej od wejścia Luna Lovegood, siedząca po turecku w towarzystwie Ginny Weasley. Blondynka wyglądała na najszczęśliwszą z całej gromadki.

— Draco, wspaniale cię widzieć! — Ucieszyła się Krukonka, schodząc ostrożnie z posłania, aby nie nadwyrężać lewej nogi, na którą i tak była zmuszona utykać.

Struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa, wskutek czego nie mógł wydobyć z siebie żadnego, prostego słowa. Sam nie wiedział, co się z nim działo; nigdy nie reagował na nic tak skrajnie emocjonalnie. Przytulił dziewczynę, czując jak poczucie winy piecze go pod powiekami. Przez Mroczny Znak na przedramieniu zawsze pozostanie powiązany z bestią odpowiedzialną za krzywdę siostry. Ale już jego w tym głowa, by Greyback odpowiednio za to zapłacił.

Syndrom zwątpienia | Drarry ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora