Rozdział dwudziesty pierwszy

2.9K 273 234
                                    

W samotności przemierzał ulicę Śmiertelnego Nokturnu, by choć na chwilę odetchnąć od otaczających go na co dzień idiotów. Szczególnie miał na uwadze kupno niedostępnych dla każdego czarodzieja składników, z jakich Severus mógłby uwarzyć Eliksir Wzmacniający z dodatkowymi, przydatnymi w jego przypadku właściwościami. Po haniebnej ucieczce z pola bitwy, z niepokojem zauważył lekko widoczne pęknięcie u podstawy Czarnej Różdżki, co nie wskazywało nic dobrego. Nie mógł wymienić jej na inną; każda była nic niewartym kawałkiem drewna w porównaniu z potęgą jednego z Insygniów Śmierci. Zaciskając piąstki, skręcił w mniej zatłoczoną, boczną uliczkę, by uniknąć notorycznie wpadających na niego ludzi.

— Witaj, Tom.

Dumbledore widząc naprzeciwko siebie tego samego drobnego, wówczas zagubionego i nierozumianego przez otoczenie chłopca, którego po raz pierwszy zobaczył w mugolskim sierocińcu, dziękował sobie w duchu, że pięćdziesiąt osiem lat temu nie uległ dobremu głosowi, płynącym prosto z jego serca i nie adoptował osieroconego czarodzieja. Strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Riddle zamieszkał na stałe w Hogwarcie, zważywszy, że podczas napiętego grafiku w roku szkolnym znalazł wystarczająco dużo czasu, żeby bezwzględnie manipulować i wykorzystywać do swoich celów innych ludzi. W jego ciemnobrązowych oczach zawsze czaiło się bezwzględne szaleństwo.

— Nie zwracaj się do mnie tym imieniem, niedołężny starcze!

— Jak śmiesz nazywać profesora Dumbledore'a w ten sposób! — Wściekł się Neville, lekko drżącą dłonią mierząc bronią w przeciwnika.

Początkowo chłopak chciał jedynie, by dyrektor umożliwił mu szybki transport w miejsce, gdzie przebywał Voldemort bez zgrai swoich zaślepionych pobratymców i pozwolił mu działać samodzielnie, lecz Albus kategorycznie odmówił pozostawienia ucznia sam na sam z wrogiem. Swoją drogą Gryfona zastanawiało, skąd czarodziej wiedział, kiedy dokładnie rozpocząć atak.

Obaj zwinnie uniknęli świetlistego zaklęcia pędzącego wprost na nich. Dumbledore wyuczonymi nawykami dzięki wieloletniej praktyce w mgnieniu oka chwycił należący do niego kawałek czarnego bzu, tym samym ze skuteczną łatwością odbierając różdżkę spod kontroli Riddle'a. Ten oniemiały wykrzywił twarz w brzydkim grymasie gniewu, próbując odeprzeć atak magią niewerbalną, sprawiającą podwójny wysiłek. W efekcie ogłuszony czarnoksiężnik runął na ziemię, oddychając ciężko. Zdeterminowany podniósł się szybko, łypiąc na otoczenie z mordem w oczach.

— Nie do wiary, Tom. Naprawdę myślałeś, że pozwoliłbym, by Czarna Różdżka wylądowała w twoich rękach? — zaczął spokojnie Albus, osłaniając Gryfona. — Z drugiej jednak strony, nie jestem zaskoczony. Osobiście przyznaję: kopia wykonana przez pana Ollivandera była niezwykle dokładna. — Grał na zwłokę, dając Neville'owi dodatkowy czas na opanowanie nerwów.

Przezorny zawsze ubezpieczony — Voldemort nosił przy sobie na zapas starą różdżkę, w razie "awarii" dotychczas używanej.

Avada Kedavra! — ryknął w pierwszej kolejności w stronę dyrektora, mając pewność, że jego pomocnik swoimi umiejętnościami magicznymi nie jest w stanie poważnie mu zaszkodzić. Przy okazji zwołał kilkunastu gapiów z głównej ulicy.

Zaklęcie ugodziło czarodzieja, lecz nie przyniosło żadnego efektu. Zielony promień po prostu rozproszył się wzdłuż jego sylwetki, sekundowo wtapiając w materiał szaty.

Avada Kedavra — powiedział stanowczo chłopak, lecz na tyle cicho, by nikt z zebranych ludzi nie usłyszał jego słów. Nie było w nim strachu, zwątpienia we własne możliwości czy litości. Wiedział, po co włożył tyle trudu w doskonalenie uroków i aktualnie ani mu się śniło wycofać.

Syndrom zwątpienia | Drarry ✓Where stories live. Discover now