XVIII. Jesteś moim oddechem

Zacznij od początku
                                    

     Jego małe i spokojne jezioro zostało jednak zamienione w szalejące w sztormie bagno, gdy otworzył drzwi do pokoju dziewczynki i zastał ją śpiącą w ramionach Gilberta Blythe'a. W pierwszej chwili cofnął się na korytarz i przytrzymał ściany, w drugim zaś momencie przez myśl przemknęła mu zdenerwowana twarz Maryli. Przestąpił więc próg i zbliżył się do łóżka, patrząc na swoją podopieczną.

     Przeczesał siwe włosy, nie wiedząc zupełnie co robić. Czy mówić Maryli? A może wynieść Shirley? Albo obudzić ową dwójkę i powiedzieć coś pouczającego? Nie, ostatnia opcje zdecydowanie nie wchodziła w grę; wczesnym rankiem Mateusz nie wysiliłby się na pouczające przemowy. Uciekł wzrokiem ku oknu, widząc, że jest stanowczo za bardzo otwarte. Skierował się więc w jego stronę w celu zamknięcia go, gdy usłyszał cichy szelest kołdry.

     — Panie Cuthbert, wszystko w porządku? — Usłyszał za sobą głos Gilberta. Westchnął ciężko i odwrócił się w jego stronę, zderzając się spojrzeniem z umęczonymi oczyma chłopaka.

     — Ja... ech... A-ania... — Nie wiedział co mówić, spojrzał więc tylko w stronę rudowłosej dziewczynki. Gilbert podniósł się momentalnie, podchodząc do niego z trudem. Oparł się o ramę łóżka i popatrzył na siwego opiekuna dziewczynki.

     — Ania uratowała mi życie — powiedział cicho. — Panie Cuthbert, nie zrobiłaby nic niestosownego, a i ja z mojej strony nic takiego nie uczyniłem. — Skłonił głowę. — Ja tylko... — zawahał się. — Kocham pana c-córkę. — Zacisnął usta i popatrzył na mężczyznę zmęczonymi oczyma, w których tliły się wszystkie uczucia, które w sobie nosił. — J-ja wiem, ż-że dokuczałem jej na początku, że sprawiłem wiele przykrości, jednak... ja wszystko to naprawię, panie Cuthbert.

     Ania słuchała go z otwartymi oczyma, wodząc palcem po prześcieradle. Do jej uszu dobiegał dźwięczny głos chłopaka i chrząknięcia Mateusza, który kiwał co raz głową. Czuła na policzkach dziwne ciepło, tak obce od wiatru, który pałętał się wokół niej. Dłonie jej zadrżały, gdy usłyszała to jedno, jedyne słówko na K. Gilbert Blythe. Gilbert Blythe powiedział, że ją kocha.

     — Wróciłem do Avonlea nie dla złota, nie dla domu, w którym i tak nic nie ma — kontynuował Blythe. — Wróciłem dla Ani, rozumie pan? — Zacisnął powieki, czując ogromny ból przy sercu. — Wróciłem dla i do Ani... — powtórzył.

     Dziewczynka powstrzymała się od westchnięcia. Może jednak się myliła? Może Gilbert Blythe był najromantyczniejszym chłopcem jakiego dane jej było poznać? A może Ruby od początku miała rację, gdy wodziła za nim rozanielonym wzrokiem, gdy piekły mu zapiekankę, gdy obserwowały go podczas pogrzebu ojca i w szkole? Może tak naprawdę Gilbert Blythe był jednym z tych, o których Ania mogłaby powiedzieć miłość życia?

     — Gilbercie, myślę, że... — zaczął Mateusz, na co Ania poderwała się gwałtownie.

     — O, nie, Mateuszu, tym razem nie wymigasz się stodołą! — powiedziała odrobinę za głośno, po czym zakryła usta dłonią. Blythe spojrzał w jej stronę z zaskoczeniem, po czym roześmiał się gromko. Dziewczyna poczuła, jak policzki palą ją z gorąca i obdarzyła Mateusza groźnym spojrzeniem. — Blythe, mógłbyś przestać się śmiać? — Zgromiła chłopaka.

     — Wybacz, Aniu — powiedział, gdy kaszel przerwał mu śmiech. — Jednak myślę, że stodoła bardzo potrzebuje pana Mateusza.

     — Otóż to, otóż to! — Zgodził się pan Cuthbert, kierując się w stronę drzwi. Ania powiodła za nim zawiedzionymi oczyma.

     — Mateuszu! — krzyknęła, kładąc ręce na biodrach. — Uciekasz szybciej niż wzrok Prissy przed panem Philipsem, gdy klasa ich przyłapie. — Mateuszu, wracaj! — Zeszła na podłogę, gdy opiekun coraz bardziej się oddalał.

     — Krowy do wydojenia, kury trzeba nakarmić... — Mówił sam do siebie. Ania stanęła na progu i fuknęła na niego, po czym odwróciła się w stronę Blythe'a. Chłopak uśmiechnął się do niej czule, stojąc o własnych siłach przy łóżku. Wyglądał o niebo lepiej niż ostatnio, jak gdyby odżył tej strasznej nocy.

     — Gilbercie Blythe'cie, jeśli wyobrażasz sobie, że... — zaczęła, jednak chłopak przerwał jej stanowczo.

     — Ja nie wyobrażam sobie, ja wiem, Aniu — powiedział. — Wiem, że...

     — Aniu, ubierz się, pojedziesz ze mną do Charlottetown! — Głos Maryli wtrącił się w ten romantyczny moment niczym komar w letni wieczór. — Byle szybko, trzeba oporządzić konie!

     Blythe popatrzył na dziewczynę z troską, po czym usiadł na łóżku i popatrzył w okno. Zima powoli domyślała się, że będzie musiała zrzucić swe okrycie z Avonlea i pozwolić wiośnie, by je na nowo ubrała. Ludzie wyruszali do Charlottetown, ku dworcom i portom, załatwiali swoje codzienne sprawy, tkwili w swych domach i mierzyli się z problemami. A on w tym zwyczajnym Avonlea chciał powiedzieć tak niezwyczajnej dziewczynie, jak bardzo ją kocha.

     — Mateusz ma stodołę, ja Marylę. — Wzruszyła ramionami i wybiegła w stronę opiekunki. Blythe schował twarz w dłoniach.


•♡•

Jeszcze jeden rozdział, epilog i koniec. Jeju, tak mi smutno. Mimo że to bardzo proste i luźne FF, to będzie mi.go brakować :(
Kocham Gilberta zakochanego w Ani, okay :(

Spróbuję napisać przez wakacje coś w tym stylu, ale niczego nie obiecuję!

oddychaj, Blythe | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz