V

602 59 10
                                    

Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, a wraz z nimi - pełnia. 

Remus długo zastanawiał się, co zrobić z tym faktem. Pełnie w Hogwarcie były znacznie prostsze, szczególnie teraz, kiedy nie musiał spędzać ich sam. Jasne, z początku pomysł, by jego przyjaciele stali się animagami i mogli jakoś wesprzeć go w tych trudnych chwilach, wcale go nie zachwycił. Wręcz przeciwnie, starał się wybić im go z głowy. Za dobrze wiedział, ze w czasie przemian jest zwyczajnie niebezpieczny i w żadnym razie nie chciał zrobić żadnemu z nich krzywdy. W końcu jednak przestał protestować; po pierwsze zrozumiał, że i tak nic by to nie dało, po drugie, już sama myśl o towarzystwie bardzo podnosiła go na duchu. Czuł się po prostu względnie bezpiecznie. 

W domu pełnie stawały się znacznie bardziej problematyczne. Zawsze towarzyszył im ogromny strach. Remus nienawidził patrzeć na matkę, na której twarzy malowało się ogromne cierpienie, choć zawsze starała się to ukryć. Na ojca, który umacniał drzwi do piwnicy kolejnymi zaklęciami, które, w miarę jak jego syn rósł, musiały być coraz mocniejsze. Rosła też frustracja młodego Lupina, który obawiał się, że w końcu okażą się one niewystarczające i którejś nocy po prostu wydostanie się na wolność i niechcący skrzywdzi swoich najbliższych. Te obawy odbijały się na jego samopoczuciu; pełnie w domu przechodził znacznie ciężej, niż te w Hogwarcie, każdą poprzedzała kilkudniowa choroba i każda skutkowała nowymi bliznami, które coraz gęstszą siatką  ozdabiały jego ciało. 


– Wracasz do domu na Święta? – spytał pewnej grudniowej nocy Syriusz. Siedzieli razem w pokoju wspólnym Gryffindoru, zupełnie sami, ogrzewając się przy kominku. 

Remus miewał problemy ze snem; bywały noce, kiedy, mimo usilnych prób, zwyczajnie nie mógł usnąć. Nie pomagały mu wówczas żadne konwencjonalne środki, nie chciał również sięgać po żadne eliksiry nasenne. Ten czas najczęściej spędzał właśnie w pokoju wspólnym, oddając się lekturze. Od pewnego czasu towarzyszył mu przy tym Black, który zwykle szybko zasypiał z głową na jego kolanach i budził się po kilku godzinach, zawsze z bolącym karkiem. 

–Nie tym razem – rzucił beznamiętnym głosem Lupin, odkładając książkę na oparcie kanapy. Nawinął kosmyk przydługich włosów Syriusza na palec. – Sam wiesz, co będzie zaraz po Świętach. Nie chcę, by rodzice musieli przez to przechodzić. 

– Myślę, że mimo wszystko woleliby mieć cię w domu... 

– Ja też tak sądzę – stwierdził Remus – ale już podjąłem decyzję. Tak będzie po prostu lepiej. A co z tobą? 

– Miałem jechać do Potterów, ale chyba mam lepszy pomysł – wypowiadając te słowa Black powolnym, leniwym ruchem podniósł się do siadu. Przysunął się bardzo blisko Lunatyka, tak, że między ich ciałami nie było nawet milimetra przerwy. Nie była to zbyt wygodna pozycja, na dłuższą metę pewnie żaden z nich by w niej nie wytrzymał, ale w tamtej konkretnej chwili te drobne niedogodności wydawały się nie mieć żadnego znaczenia. – Zostanę tu z tobą. Nie chcę, byś był tu sam na Boże Narodzenie. 

– Nie wygłupiaj się – Lupin wywrócił oczami. – Pani Potter cię uwielbia, będziesz miał najlepsze Święta w życiu. Powinieneś pojechać. 

– Nie będą najlepsze, jeśli przez cały ten czas będę za tobą tęsknił – szepnął Łapa, przesuwając opuszkami palców po twarzy swojego ukochanego. – Nie będę mógł jeść ani spać i wszyscy pomyślą, że jestem źle wychowanym burakiem, bo przecież nikomu nie mogę o nas powiedzieć. 

– Po pierwsze, jesteś źle wychowanym burakiem – oświadczył spokojnie Remus, ignorując przy tym urażone spojrzenie swojego rozmówcy. – A po drugie, rozmawialiśmy już o tym. Daj mi czas, bym sam doszedł z tym do porządku. 

– Ale z czym ty chcesz dochodzić do porządku? – spytał Syriusz, nieco ostrzej niż planował. Gwałtownym ruchem odsunął się od drugiego z chłopców, sprawiając przy tym, że książka z hukiem spadła na podłogę. – Co w tej sytuacji jest dla ciebie niezrozumiałe, czego się boisz? Nie jesteś pewny swoich uczuć? A może moich? A może najzwyczajniej w świecie się wstydzisz? Bo nic innego, co mogłoby cię powstrzymywać, nie przychodzi mi do głowy!

– Możesz być nieco ciszej? Wszystkich zaraz pobudzisz!

– To może i ty przestań krzyczeć? 

Remus zamilkł, zupełnie skołowany tą ripostą; faktycznie, nie zauważył, że sam zaczął podnosić głos. 

Temat uświadomienia nieco szerszej publiczności, że jest między nimi coś więcej niż sama przyjaźń, w ostatnich tygodniach przewijał się coraz częściej, stając się stałym punktem zapalnym. Black wciąż domagał się większej otwartości, na którą Lupin nie był jeszcze gotowy. Kiedy temat wypłynął po raz pierwszy, wszystko wydawało mu się całkiem proste. Dopiero potem, gdy został sam na sam ze swoimi myślami, zrodziły się wszystkie obawy, których nie dało się zbyć logicznymi argumentami. Nie mógł powiedzieć, że wstydzi się swoich uczuć, to byłoby kłamstwo. Jednak jakaś część jego umysłu nie pozwalała mu spojrzeć na całą sprawę spokojnie, pozbyć się towarzyszącego jej poczucia strachu i niepewności. I z każdym kolejnym dniem, każdą wymianą zdań z Syriuszem, czuł się z tym wszystkim coraz gorzej. 

– To nie jest niepewność ani wstyd, Łapo – wyszeptał w końcu, już znacznie spokojniej. Chwila ciszy, jaka między nimi zapanowała, pozwoliła mu dojść do ładu z własnymi emocjami. – To strach przed odrzuceniem. Nie mam w sobie tyle wiary w ludzi, co ty. 

– Wiarę w tych konkretnych ludzi powinieneś mieć. 

– Wiem. 

Znów zapanowała pomiędzy nimi cisza, jednak nie ta przyjemna, błoga, która często im towarzyszyła. Ta była pełna napięcia i dziwnej, niespotykanej między nimi wrogości. Te minuty, kiedy w milczeniu mierzyli się wzajemnie wzrokiem, dla obu były wyjątkowo nieprzyjemne, jednak żaden nie zamierzał pierwszy wyciągnąć ręki. Trwali więc w tym dziwnym zawieszeniu, z każdą sekundą odczuwając coraz większy dyskomfort. 

– Wiesz co, Remy? – Odezwał się w końcu Black. Wstał ze swojego miejsca i wyminął kanapę, zatrzymując się dopiero za jej oparciem. – Kocham cię. Naprawdę cholernie cię kocham. Ale czasem nie mogę znieść tego, jakim bywasz tchórzem.

Po tych słowach po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku, nie dając Lupinowi czasu na jakąkolwiek reakcję. Ta zresztą nadeszła dość późno, dopiero po kilku chwilach, gdy do Remusa dotarło, co tak właściwie usłyszał. Wyznanie Syriusza dźwięczało mu w uszach i wywoływało delikatne dreszcze, które raz po raz przechodziły przez jego ciało. Miał ochotę zaraz pobiec za Łapą i odwzajemnić jego wyznanie, ale był w zbyt głębokim szoku, by móc się ruszyć z sofy. 

– Dzięki, teraz już kurwa nie zasnę – rzucił tęsknie w stronę drzwi. 


~*~

Nie jestem pewna, czym jest ten rozdział, ale muszę jakoś przełamać tę twórczą niemoc. 

Sprawdzony dość pobieżnie, jeśli ktoś coś wyłapie, to śmiało pisać. (: 

Głupi Lupin znów się upił | wolfstarWhere stories live. Discover now